Bismarck
-
– Komisariat. Może znajdzie się jakieś gnaty albo nawet radiowóz, ale wątpię w to.
-
- Nie uważasz, że niebiescy chłopcy sami wszystko zabrali, gdy świat zaczął się walić, bo byli najbliżej i wiedzieli jak z tego korzystać?
-
– A chuj ich wie. I tak trzeba to sprawdzić.
-
Wzruszył ramionami i nie kłócił się, więc ruszyliście do komisariatu. Po drodze spotkaliście kilka pojedynczych Zombie, których zabicie było śmiesznie łatwe. Przed posterunkiem był co prawda parking, ale pusty, nie było ani samochodów, ani ich wraków, ani Zombie, co oznacza, że jeśli może tam coś być, to tylko w środku.
-
Zapukał kilka razy w drzwi od komisariatu i nasłuchiwał, czy nie ma jakiegoś stukotu, hałasu i innych dźwięk, dobiegających ze środka. Jeżeli nic nie słychać, to wszedł do środka.
-
Korytarz, a na jego końcu drzwi, inne były też po bokach. Z zewnątrz budynek nie wydaje się duży, ale to już inna kwestia, na jak wiele pomieszczeń został podzielony.
-
Po migowemu wskazał swojemu przyjacielowi, że on bierze się za lewą stronę, a jednooki bierze się za prawą. Pierwsze drzwi lekko uchylił, rozejrzał się i dopiero wtedy wszedł do pomieszczenia i zabrał się za szybkie przeszukiwanie.
-
Przeszukiwanie rzeczywiście było szybkie, bo choć była to szatnia, a w niej kilkanaście szafek, gdzie mogło być coś przydatnego, to szybko zdałeś sobie sprawę, że wszystko z nich rozkradziono lub nie miało absolutnie żadnej wartości.
-
Wychodząc z pomieszczenia, drzwi zostawił otwarte. Tak na wszelki wypadek, gdyby coś się stało. Z kolejnym pomieszczeniem powtórzył to samo, co z tym.
-
Nic się nie stało, a kolejnym pomieszczeniem była stołówka. Pomimo sporych nadziei, i tu nic nie znalazłeś. Tak jak w pozostałych pomieszczeniach.
- Też gówno? - zagadnął Cię Twój kompan, którego poszukiwania miały najwidoczniej podobny efekt. -
– Tak. Mam nadzieję, że chociaż za tymi drzwiami będzie coś i to bynajmniej nie Zombie. Ty otwierasz, a ja wchodzę.
-
Pokiwał głową i spróbował otworzyć drzwi, co się nie udało. Dziwnie, skoro pozostałe były otwarte. Wieściło to jakieś łupy. Lub kłopoty. Jedno z dwóch. Jednak zamiast się tym martwić musicie spróbować najpierw je otworzyć, bo nawet próby wyważenia ich z rozpędu nic nie dały.
-
Od czego ma łom… Spróbował go wcisnąć między drzwi, a framugę i jakoś je otworzyć.
-
Szło naprawdę opornie, ale drzwi w końcu puściły.
- Szykuje się zabawa, co? -
Spojrzał się na niego, a następnie uchylił lekko drzwi i zaczął nasłuchiwać, czy jakieś chujstwo w środku się nie znajduje. Musi być teraz nadzwyczaj ostrożny po tym, jak przeczytał te zapiski z notesu.
-
Obaj usłyszeliście ciche kliknięcie i nagle Twój kompan powalił Cię na ziemię, samemu padając. Seria wypuszczona z pistoletu maszynowego zrobiła kilka dziur w drzwiach, w miejscu, gdzie ledwie chwilę temu były Wasze głowy.
-
Poleżał jeszcze kilka sekund, aby się otrząsnąć i uspokoić, a następnie ostrożnie wstał.
– Teraz ty pierwszy wchodzisz, a ja cię najwyżej powalę. -
Tamten nic nie odpowiedział, ale znów ściągnął Cię w dół.
- Nie wychylaj się. Ktokolwiek tam jest, pewnie się dalej na nas czai. Trzeba jakoś go obejść, bo nie bunkrowałby się ani nie waliłby do nas z jakiejś spluwy, gdyby nie było tam czegoś cennego. -
– Da radę tylko od zewnątrz. O ile da radę. Masz jakiś plan?
-
- Nie ma innego wejścia? Bo jak nie to kaplica, nie mamy za bardzo nawet czego mu tam wrzucić, a jak spróbujemy uchylić drzwi, żeby strzelić, to zacznie tam pruć.