Dwór Srebrnej Maski
-
Pstryknął palcami, jakby nagle przyszło mu coś do głowy.
- A potrafisz zmienić wygląd w jakąś dziką bestię czy coś? Czy tylko ludzie i podobne im posturą istoty? -
— Chcesz dziką bestię? To masz. — I na jego oczach stworzył iluzję Quezoara i pod jego postacią mówił dalej. — Ale ba, pokażę Ci prawdziwego potwora. — I przybrał postać mięśniaka, uśmiechając się przy tym złośliwie.
-
- Ahaha, zajebiście śmieszne. - mruknął, choć sam się przy tym uśmiechnął. - Skoro tak, to mam inny pomysł. Nie wątpię w twoje gadane, ale jeśli nie dasz rady ich przekonać ot tak, to nastrasz ich gniewem matki natury czy w co tam oni wierzą. Później odejdziesz i narobisz im trochę strachu pod postacią jakiejś bestii, co powinno ich przekonać. A taką przynajmniej mam nadzieję.
-
— Myślisz, że to wypali? — Skrzywił się, wracając do swojej normalnej postaci. — Jakby to ugryźć… Najbardziej obawiam się tego, że im ta sztuka nie jest obca. Może wiedzą jak ją rozpoznawać? Wtedy i ja i ty będziemy spaleni.
-
- No to co proponujesz, skoro to może nie wypalić?
-
— To jest… Kurde felek. — Pstryknął palcami w zamyśleniu. — Ciężkie pytanie. Nie możemy zareagować zbyt “łagodnie”, jak to by niektórzy określili, bo wtedy nasze działania mogą nie przynieść rezultatów. Jeżeli zaś zorganizujemy coś zbyt szokującego, możemy uzyskać efekt wręcz przeciwny do tego, co chcemy osiągnąć. Hem, hem, hem… Może zróbmy tak. Ja będę udawał, że jestem nowym Mivvotem w tej okolicy. Pójdę do jednych, zobaczę o co poszło, później do drugich. Jak już poznam zdanie dwóch stron, spróbujemy coś wymyślić. Co ty na to?
-
- Niech będzie, tylko pamiętaj, że trzeba rozwiązać to jak najszybciej, zanim poleje się krew. Pójdę z tobą, sprzedam im jakąś bajkę o uwolnieniu cię z jakiejś plantacji czy coś, żeby nie byli za podejrzliwi. A jakbyś mógł magią zrobić sobie jakieś szramy od bata na plecach, siniaki i inne takie to by się przydało, żeby było wiarygodniej.
-
— Pff, pewnie, że mogę. — Obruszył się. — Zobaczysz na miejscu, teraz nie ma sensu, żebym marnował na to siły.
-
W milczeniu wędrowaliście jakiś czas przez niecałą godzinę. Nie żeby trzeba było pokonać jakąś długą drogę, twój przewodnik po prostu kluczył, a ty nie byłeś pewien czy to dlatego, że nie chce, abyś do końca zorientował się w okolicy, czy może takie dostał rozkazy i robi to z innego powodu. Tak czy siak, dotarliście w końcu do wioski Mivotów. Nie była za wielka, w końcu Boon wspominał łącznie o kilkudziesięciu. Składało się na nią kilkanaście chat z bali i kilka innych budynków otoczonych suchą fosą i ostrokołem. Las był tu zbyt rzadki, aby tubylcy mogli zbudować swoje osady w koronach drzew, ale nie brakowało platform, na których siedzieli czujni wartownicy z łukami lub karabinami. Pozostali, kobiety i mężczyźni, a wśród nich tylko garstka dzieci, zajęci byli swoimi sprawami: garbowaniem skór, skórowaniem upolowanej zwierzyny, przygotowywaniem i naprawianiem broni czy narzędzi, szyciem ubrań. Choć mieszkali jak osadnicy z kontynentu, wciąż ubierali się jak ich pobratymcy z Oskad. Nie odnalazłeś wśród nich znajomych twarzy z pociągu, wszyscy przypatrywali się wam z czujnie, choć najbardziej ciekawskie spojrzenia spływały na ciebie, widocznie rewolwerowiec nie był tu nikim nowym.
-
// Wait, albo ja czegoś nie rozumiem (co jest wysoce prawdopodobne) albo warto byłoby, żeby James przemienił się zanim tamci go zobaczą. //
-
//Z tego co sam zasugerowałeś wynika, że przyjdziesz tam, podasz się za nowego tubylca, wybadasz obie strony i dopiero później, jeśli będzie trzeba, odstawisz swoje magiczne mambo jumbo. Jeśli chodziło o te ślady po batach i inne takie, które mają uwiarygodnić historię, to faktycznie nie dałem ci okazji na ich stworzenie, ale możesz to zawrzeć w następnym poście i będzie git.//
-
// Spoko. //
Już idąc tutaj upstrzył swoje ciało iluzorycznymi ranami, które na piersi oraz plecach przypominały niedawno zastrupiałe smagnięcia batem, a na nadgarstkach oraz kostkach wyglądały jak skóra obtarta od zbyt długiego noszenia kajdan. Dla efektu jeszcze ranka na wardze, bo dlaczego by nie? Takie szczegóły nie kosztowały go prawie żadnej energii z względu na swój rozmiar, a w końcu dodawały mu do wizerunku, jaki starał się kreować: wystraszony, umęczony Mivvot cudem odbity z rąk plantatora, widzący w okół donosicieli i giermków człowieka, niepewny swego losu.
To właśnie za tą maską schował się James. Niepewnie uniósł drżącą dłoń i pomachał słabo, odpowiadając wścibskiemu wzrokowi przypatrujących się mu.
-
W odpowiedzi kilku mieszkańców odpowiedziało ci słabymi uśmiechami lub machnięciami dłoni, tymczasem Bonne zajmował się omawianiem czegoś z kilkoma tubylcami.
- Gotowe. - oznajmił w końcu, podchodząc do ciebie. - Mam nadzieję, że będzie ci tu lepiej.
Nie mrugnął porozumiewawczo ani nic w tym guście, bo było to zbędne. Zamienił jeszcze kilka słów z mieszkańcami wioski i odszedł, zostawiając cię samego. Większość Mivvotów z kolei wróciła do swoich zajęć, wracając do codziennego porządku i jakby nie widząc w tobie już nic ciekawego. -
James jeszcze odprowadził go wzrokiem, a po tym zwrócił się z powrotem ku wiosce. Przedstawienie rozpoczęte, teraz musiał tylko zadbać o to, by nie wyjść z roli i doprowadzić akt do końca.
Rozglądając się wokół strachliwym, niepewnym wzrokiem, ostrożnie podreptał w kierunku wioski, przechodząc na drugą stronę palisady.
Do dzieła!
-
- Chodź ze mną. - rzucił do ciebie jakiś mieszkaniec, ubrany w proste spodnie i tunikę, choć pozbawiony butów. - Oprowadzę cię po wiosce. Jak się nazywasz?
-
James spojrzał na niego niepewnie, mrugając jakby chciał udać, że wcale nie zauważył, że to o niego chodzi. Dopiero po chwili wymamrotał pod nosem:
— …Ha’Kesh. -
Pokiwał głową i milczał chwilę.
- Spokojnie, każdy przez to przechodził. Tu naprawdę jest bezpiecznie. Idziesz? -
James odpowiedział mu słabym kiwnięciem głowy, kierując spojrzenie gdzieś w bok, w bliżej nieokreślone miejsce. Podszedł za nim.
-
Ten post został usunięty!
-
Przechadzka nie była długa, bo i osada była niewielka. Tak jak wcześniej wypatrzyłeś, było tu kilkanaście identycznych chat, małe ogródki z kwiatami i warzywami oraz kilka innych budynków, które okazały się garncarnią, garbarnią i czymś na kształt wspólnego magazynu, który był jedynym budynkiem w wiosce pilnowanym przez uzbrojonych strażników. W końcu zatrzymaliście się nieopodal miejsca, w którym zaczęliście wędrówkę.
- To twoja chata. - wskazał tubylec. - Przeważnie kwaterujemy po kilka osób w jednej, bo są na tyle duże, ale ty nie masz rod… To znaczy chyba lepiej będzie ci teraz samemu przez jakiś czas. Gdybyś czegoś potrzebował to znajdziesz mnie tam. - powiedział, wskazując na jedną z chat, a potem pożegnał się i odszedł, ale niezbyt spiesznym krokiem.