Dwór Srebrnej Maski
-
Położony na jednej z wysepek na Wielkiej Rzece Mordan, skryty przed światem, to ostoja cywilizacji i luksusu w tak odległych od kolonialnych władz rejonach. Na pierwszy rzut oka bardzo ciężko dostrzec ten budynek, ponieważ znajduje się w centrum wysepki na rzece, która to jest porośnięta gęstym lasem, co doskonale maskuje z daleka wszelkie zabudowania. Na wyspę dostać się można tylko łodzią, którą można zostawić w niewielkiej, również osłoniętej z zewnątrz, zatoczce. Do dworu dostać się zaś można tylko kilkoma ścieżkami, których nie znają osoby postronne, co bywa dla nich zgubne, bowiem las jest domem dla wielu zwierząt, w tym oswojonych bestii takich jak Krokoliszki, Dubraki i Leśne Jaszczury, choć określenie “oswojone” to trochę przesada, ponieważ wiadomo o nich tylko tyle, że nie atakują mieszkańców dworu, a każdego intruza pożarłyby bez chwili wahania. Poza nimi w lasach są też małe osady Mivotów, którzy zostali tu sprowadzeni przez ludzi Srebrnej Maski. To przeważnie wyzwoleni niewolnicy, którzy nie mieli gdzie wracać lub przyrzekli odwdzięczyć się za uwolnienie, co też robią, pilnując dworku i będąc pierwszą linią obrony, którą napotkają jacykolwiek intruzi, podobnie jak pułapki, od których roi się w lesie i wokół dworku, a które zastawili tubylczy myśliwi. Sam dworek to hybryda budowli obronnej i luksusowej. Otacza go ceglany mur zakończony metalowymi grotami, mającymi tak funkcje ozdobne, jak i obronne. Za nią znajduje się park z żywopłotami, klombami kwiatów, grządkami warzyw, fontannami i altanami, z czego te ostatnie łatwo można przekształcić w wysunięte bastiony obronne. Dworek, do którego prowadzą przez ogród brukowane drogi, posiada solidne, ozdobione płaskorzeźbami, wrota oraz grube mury, zaopatrzone w ukryte na pierwszy rzut oka strzelnice dla broni osobistej i kilku działek rewolwerowych. Okna są niewielkie, wyłożone niezwykle wytrzymałym szkłem, a z kilku wież można prowadzić skuteczny ogień i obserwować wykarczowane w promieniu kilkunastu metrów przedpole. W środku znajdują się kwatery dla służby, ochrony i nielicznych gości, ale większość pomieszczeń przypada dla pana dworu, a są to kuchnie, jadalnia, okazały salon i równie duża biblioteka, gabinet, sypialnia i kilka pomieszczeń, do których nie wolno wchodzić nikomu innemu niż jemu. Sam dworek otaczają też wykonane z drewna lub cegły budynki, takie jak baraki dla dodatkowej ochrony, warsztaty, kuźnie, magazyny, zbrojownie, spichlerze i tym podobne. Pomimo tego, jak wiele osób tu przebywa, istnienie dworku na wyspie jest dla niemalże całej kolonii tajemnicą, podobnie jak istnienie, a tym bardziej tożsamość, jego właściciela.
-
Radio:
Gdy obudziłeś się po niespodziewanym nokaucie miałeś związane ręce i oczy, przez co trudno ci było powiedzieć, gdzie cię wiozą, a wieźli bez dwóch zdań daleko. Dopiero po kilku dniach bardzo szybkiej jazdy o niewielu postojach usłyszałeś nurt rzeki. Wielkiej rzeki. Tej Wielkiej Rzeki, Mordan. Dopiero tam pozbawiono cię więzów i opaski. Niewielką łodzią wraz z kilkoma ludźmi przeprawiłeś się na jedną z wysepek, gdzie w małej zatoczce przybiliście do brzegu. Ruszyliście w głąb lądu ledwo widoczną ścieżką. Nie wiedzieć czemu, co kilka chwil któryś z towarzyszących ci rewolwerowców sięgał po srebrny gwizdek wiszący na rzemieniu na szyi i dmuchał weń przez chwilę. Gdy opuściliście las, wchodząc na wykarczowane przedpole, ze zdziwieniem zdałeś sobie sprawę, że patrzysz na bogaty wytwór cywilizacji w centrum dziczy, równie piękny, co przystosowany do długiej i skutecznej obrony, dwór. Pokonaliście park, a w środku budynku długi hol. Zaprowadzili cię do sporego salonu, gustownego i dobrze umeblowanego, gdzie w centrum stały dwa miękkie fotele, między nimi barek i stolik z popielniczką, w w pobliżu kominek. Widziałeś, że w jednym ktoś siedzi, ale nie mogłeś mu się dokładnie przyjrzeć. Tajemniczy najemnicy wskazali ci tylko na drugi fotel i sami zajęli miejsca na fotelach, krzesłach i kanapach w pobliżu, wciąż mając dłonie w pobliżu swoich spluw. -
// Propsy za wykorzystanie Wielkiej Rzeki. //
James rozejrzał się niepewnie. Spojrzał na wystrój salonu, na tajemniczego jegomościa, a także na najemników. Co to u licha było za miejsce? Nie mógł domyśleć się dlaczego ktokolwiek miałby budować tak wystawny budek na takim odludzi.
Być może siedzący na fotelu podzieli się z nim rąbkiem wyjaśnień? Westchnął. Wpakowałeś się, głupku, wpakowałeś. W końcu podszedł do drugiego fotela i zajął na nim miejsce, spoglądając na osobę po drugiej stronie blatu.
-
//Bulwa dostanie tam swój wątek później, ale nim to nastąpi uznałem, że temat nie powinien się już kurzyć.//
Mężczyzna ubrany był elegancko, zupełnie nie tak, jak wszyscy w kolonii, nie był więc byle kim, ale tego już i tak mogłeś się domyślić. Tak ubranych jak on widywałeś rzadko, choćby kiedyś, w Imperium, gdy wchodzili lub wychodzili z Pałacu Hoodoo czy tamtejszego banku. Miał na sobie czysty, idealnie dopasowany i wyprasowany czarny garnitur, a poza marynarką i spodniami w kant nosił też białą koszulę, czarne pantofle i czerwony krawat. Na palcach obu dłoni miał kilka sygnetów i pierścieni, wszystkie wykonane ze srebra, niektóre dodatkowo z oprawionymi weń kamieniami szlachetnymi. Ale najdziwniejsza była jego twarz. A właściwie jej brak. Mogłeś tylko zgadywać, co go do tego skłoniło (chęć pozostania anonimowym? Brzydota? Choroba? Oszpecenie?), ale twarz krył za maską, również wykonaną ze srebra. Oddawała ona z grubsza ludzkie rysy, choć nie była raczej robotą ludzi, ponieważ choć te elementy były wykonane raczej pospolicie, to w rozmaitych zdobieniach widziałeś tubylcze dłonie, choć nie byłeś pewien jaka rasa je dokładnie wykonała.
- Zwą mnie Srebrną Maską. - przedstawił się, wyciągając do ciebie dłoń. - A ty wpakowałeś się w coś, o czym nawet ci się nie śniło. -
Tajemniczy jegomość pozostał dla Jamesa tajemniczym jegomościem, a nawet awansował do pozycji enigmatycznego jegomościa. Co łączyło go z tubylcami i co ważniejsze, patrząc na jego pałac i bogactwo, z ludźmi i władzami kolonialnymi?
— Ostatnim czasem zdarza mi się to szczególnie często. — Odpowiedział, ściskając jego dłoń. — James Ha’Kesh McLiam. -
- Jaki był twój udział w akcji odbicia tubylców? Domyślam się, że skoro mój porucznik nie zamordował cię na miejscu, to nie jesteś powiązany z Magruderem lub przynajmniej dobrze kłamiesz. Chciałbym usłyszeć twoją historię i lepiej dla ciebie, żeby była prawdziwa. Jego mogłeś okłamać, mnie nie zdołasz.
-
— Nigdy nie zamierzałem okłamywać ani jego, ani Ciebie. — Zmrużył oczy. — Ale tak, tak… Do rzeczy.
Odchrząknął. Dobrze byłoby napić się czegoś.
— Kilka tygodni temu zacząłem poważnie myśleć nad tym, co tak właściwie daje szczęście w życiu. Ciekawa sprawa. Zajmowałem się szulerstwem oraz zleceniami, kryjąc przed ludźmi to, kim byłem naprawdę. Jedno dawało mi satysfakcję, drugie pieniądze, ale żadne szczęścia, a przynajmniej doszedłem do takiego wniosku. Myślałem czy może lud, z którego pochodziła moja matka, Mivvoci, nie mieli lepszego sposobu na życie? Więc wybrałem się do nich, a oni mnie znaleźli. By zostać wcielonym do plemienia musiałem przejść, jak na to mówili? Ah tak, musiałem przejść Próbę. I uwierz, że szło mi całkiem nieźle, będąc nieskromnym. Tyle, że nie zdążyłem dotrzeć do jej końca, bo ludzie Magraudera postanowili przyłączyć się do widowiska. Zaczęli wyłapywać wszystkich, a ja skryłem się w tym czasie. Potem wyszedłem im na spotkanie i podałem się za myśliwego, pochwyconego przez szaroskórych. Chwycili to, a ja wykorzystałem tą farsę, by śledzić ich aż do szyn. Miałem całkiem niezły plan uwolnienia Mivvotów, przedostałem się nawet na pokład pociągu, ale później wyszło na to, że moim drodzy pół-pobratymcy uznali mnie za winnego ich tragedii i nieomal zabili, gdyby nie, jak przypuszczam, twoi ludzie. Dzięki nim uciekłem z wagonu i zacząłem biec w górę pociągu. Przydatnym byłoby dowiedzieć się, gdzie była stacja docelowa, ale cóż… Wszystkiego mieć nie możemy, prawda? — Spojrzał wymownie na Srebrną Maskę. — Po tym zamieniłem kilka słów z twoimi podkomendnymi, a znakomite z nich chłopaki, bo nie dość że wybili wszystkich zbirów Magraudera, to jeszcze zapewnili mi najtwardszy sen od długiego czasu. I cóż… — Rozłożył dłonie. — Na tym historia się kończy, ponieważ mam podstawy by podejrzewać, że jej resztę znasz, czyż nie?
-
- Lepsze to niż kulka w łeb, zapewniam cię… Ta historia trzyma się kupy i nawet mnie przekonuje, a przynajmniej na tyle, abym nie musiał kazać komuś z moich ludzi się ciebie pozbyć. Komplikuje to sytuację, bo skoro nie mam zamiaru cię zabić, to muszę coś z tobą zrobić, w wypuszczenie ot tak nie wchodzi w grę, zainwestowałem wiele czasu, zasobów i pieniędzy aby pozostawić to miejsce ukryte i nie pozwolę, żeby ktoś je wydał… Znam Magrudera na tyle aby wiedzieć, że wyciągnąłby z ciebie wszystko, więc nawet nie protestuj. Dlatego albo przełamię w sobie opory moralne i za chwilę zginiesz, albo przekonasz mnie, że warto będzie dać ci szansę i cię zatrudnić.
-
– Jestem uniwersalną osobą. Zakres moich usług zaczyna się na oszukiwaniu niezbyt bystrych ludzi w karty, a kończy na wyciąganiu pechowców z amaksjańskich jaskiń. – Przebrał palcami powietrze. – Powiedz, czego Ci trzeba, a ja to wykonam. W końcu masz cenę, z którą nie mogę się kłócić, prawda? – Uśmiechnął się krzywo.
-
- Chciałbym żebyś zademonstrował mi swoje umiejętności. Skoro gramy o najwyższą stawkę to pokaż mi najlepsze, na co cię stać, oszczędź mi karcianych sztuczek.
-
– Nie widzę przeszkód. – Odpowiedział, w tym samym momencie zlewając się z otoczeniem. Karciarz zniknął, obrzucając samego siebie iluzją, po czym stąpając na koniuszkach palców zszedł z krzesła i oddalił się o dwa kroki od stołu.
-
- Imponujące. - przyznał Srebrna Maska po chwili. - Bardzo imponujące. A co z przyjmowaniem wyglądu innych osób?
-
Wciąż pozostając niewidocznym, stanął przed Srebrną Maską. Przyjrzał się mu, szczegółom jego odzienia i twarzy, którą osłaniał metalem i… przyjął jego wygląd, jednocześnie ujawniając się. Przed Srebrną Maską stał Srebrna Maska.
— Do twarzy jak do lustra. -
- Intrygujące. Myślę, że mógłbym znaleźć dla ciebie jakieś zajęcie. Możesz czuć się zatrudniony.
-
I wtedy James zrzucił z siebie iluzję.
— Świetnie. — Dygnął lekko. — A więc co mnie teraz czeka, jeżeli wolno spytać? -
- Jesteśmy cywilizowani, przynajmniej taką mam nadzieję względem ciebie. Zapewnię ci lokum, coś do jedzenia i przynajmniej kilkanaście godzi na sen i odpoczynek. Później zastanowię się nad twoim pierwszym zadaniem.
-
Kiwnął głową, na znak przyjęcia jego słów do świadomości. Po tym rozejrzał się nieco niezręcznie, nie wiedząc czy ma jeszcze na coś czekać. W końcu głupio byłoby od tak odejść, w szczególności gdy nie zna się miejsca ani kierunku, w którym powinno się udać.
-
Machnął ręką i podszedł do was jeden z ludzi obecnych przy napadzie na pociąg.
- To Samson, będzie ci służyć za przewodnika. Możesz odejść, chyba że masz jeszcze jakieś pytania? -
— Podejrzewam, że nie mam żadnych. — Odpowiedział, skinąwszy Samsonowi rąbem kapelusza.
-
Mężczyzna wyszedł, a ty za nim. Nie był zbyt rozmowy, ale może przekona się do ciebie, tak jak inni, po wykonaniu kilku misji dla Srebrnej Maski? Tak czy siak, nowe lokum nie było niczym wielkim, to kwatera w jednym z baraków, na którą składało się łóżko z siennikiem, derkami, skórami i puchową poduszką, kufer na rzeczy osobiste i niewielka szafka, na której czekał już na ciebie złożony z mięsa, warzyw i sosu posiłek oraz dzbanek z wodą, wraz z kubkiem i kompletem sztućców.
-
— Dzięki, przyjacielu. — Kiwnął głową Samsonowi i usiadł na łóżku, czekając aż ten wyjdzie.
Kwatera, którą otrzymał, w pełni go zadowalała. Ba, czasem na takie luksusy nie wystarczały mu własne pieniądze, szczególnie gdy jego triki nie wystarczały do wygranej w karty. Na jedzenie też nie mógł narzekać. -
Cóż, mogło być tylko lepiej, jeśli się postarasz, ale w takiej sytuacji, niezależnie od tego jak bardzo zmęczony, śpiący czy głodny byłeś, to jednak ciężko nie myśleć ci o tym, kim jest ten cały Srebrna Maska, ani o tym, w co teraz się znowu wpakowałeś.
-
James znał swoje szczęście. Jeżeli wpakował się w cokolwiek, to istniała tylko jedna opcja - nie było to nic dobrego. W końcu skończy jednego dnia sztywny, z czerwoną dziurką z tyłu głowy. Ale dzisiaj? Dzisiaj nie był ten dzień.
Wygodnie wyłożył się na łóżku, biorąc w dłonie talerz z posiłkiem, za którego przeżuwanie się zabrał.
A Srebrna Maska? Gość na pewno był ciekawy. W końcu nie codziennie ktoś zasłania swoją twarz kawałkiem solidnego metalu. Co go do tego skłoniło? Brzydota, blizny? Może pochodzenie? James kiedyś słyszał taką historię. Potężny władca miał sobowtóra, brata bliźniaka. Nie cierpiąc bycia mylonym i obawiając się o zapędy tamtego co do władzy, oszpecił go, zasłonił stalową maską i zamknął w celi. Być może tu chodziło o coś podobnego?
-
Jedynym sposobem, aby odkryć prawdę, jest zapytać. Albo Srebrną Maskę we własnej osobie, albo kogoś z jego świty, chociaż ciekawskie węszenie może się źle skończyć, zwłaszcza teraz, gdy nie mają do ciebie zbyt wiele zaufania. Na to zapewne przyjdzie pora, a może jeśli wystarczająco się zasłużysz dla jego sprawy to sam zdradzi ci wszelkie szczegóły i nawet ukaże prawdziwe oblicze?
-
Na razie Jamesowi nie spieszyło się ku temu. Jeżeli Maska postanowił zasłonić swoją twarz, to na pewno miał ku temu dobry powód.
Mężczyzna zadzwonił widelcem o talerz, wybierając z niego kolejny kawałek mięsa.
Bardzo prosta rzecz, nie różniąca się w niczym od tego, co sam czynił teraz. Miał potrzebę zaspokojenia głodu, więc jadł. Maska chciał ukryć swoją facjatę przed wszystkimi, więc nałożył na nią maskę. Prostota.
A jednak… Wiązało się z tym pewne pragnienie poznania tego, co się pod nią kryje.
James obrócił pieczyste na widelcu.
Tego, co jest po drugiej stronie.Ale to w swoim czasie, prawda? Na razie dokończył posiłek.
-
Nie było szczególnie smaczne, ale na pewno lepsze, niż podróżne żarcie, którym musiałeś się ostatnio zadowolić. Po skończonym posiłku, tak jak powiedział Maska, masz czas na sen i odpoczynek, nim ten zleci ci pierwsze zadanie.
-
Tak, zdaje się, że tak właśnie powiedział, ale James miał jeszcze nadzieję na szybkie odświeżenie się przed snem. Odłożył talerz wraz z sztućcami i opuścił swoją kwaterę, wyruszając na poszukiwanie czegoś w rodzaju łaźni lub pokoju waniennego.
//Zakładam, że w uniwersum Oskad łazienki nie są niesamowicie rozpowszechnionym wynalazkiem. //
-
//Zależy co masz na myśli przez łazienkę, bo wychodek możesz znaleźć wszędzie. Na coś więcej już ciężko liczyć. Przyspieszamy w ogóle akcję?//
-
// Wanna, woda even. Przyspieszamy. //
-
Dobrze było się umyć, zwłaszcza po tak długiej podróży i przebywaniu wśród tubylców. Nie miałeś jednak zbytnio okazji zwiedzić okolicy, wciąż odnoszono się do ciebie nieufnie, więc mogłeś tylko wrócić do swojej kwatery. Na szczęście po tych wszystkich przeżyciach zasnąłeś, nim zacząłeś się porządnie nudzić, budząc się krótko po świcie.
-
— Możesz się odczepić, słonko? — Burknął, odwracając się od wpadających do wnętrza oknem promieni światła. — Daj mi jeszcze pięć minut…
Naciągnął na siebie pierzynę i ponownie zatopił głowę w poduszkę. Nie musiał się martwić o to, że ktoś go najdzie w momencie gdy jest pozbawiony iluzji, nie musiał się martwić o brak miedziaków w kieszeni. Dajcie pół-człowiekowi spać… -
Nikt cię nie budził, widocznie każdy wiedział, co ma zrobić i ile ma na to czasu, więc wiedział, kiedy wstać, a kiedy dłużej pospać, więc teoretycznie wciąż możesz się wylegiwać, ale pytanie, czy na twoim nowym zwierzchniku wywoła to odpowiednie wrażenie.
-
Ta… Otworzył oczy i westchnął.
“Wyśpisz się po śmierci James, co?”
— Nie inaczej, kurde felek. — Odpowiedział samemu sobie, po czym zsunął się z łózka, by narzucić na siebie ubrania.
Ubrany i przypominający żywego pół-człowieka, opuścił swą kwaterę tak jak cień opuszcza miasteczko porankiem. -
Opuściłeś ją, ale pytanie, gdzie udasz się teraz, nie znając zbytnio topografii okolicy?
-
Choć James jej nie znał, to rezydenci z dłuższym stażem w tej okolicy powinni. Postanowił zapytać najbliższego “tubylca” o to, gdzie powinien się udać, więc rozejrzał się za nim.
-
//Z racji na wzmiankę o rzeczywistych tubylcach w opisie tematu zapytam dla pewności: Chodzi ci o jednego z rewolwerowców Srebrnej Maski?//
-
// Obojętne mi to, a raczej Jamesowi. Może być tubylec, może być rewolwerowiec.
-
Wielu ludzi Maski kręciło się po okolicy, patrolując zabudowę, rozmawiając lub będąc zajętymi innymi sprawami, jak naprawa płotu czy rąbanie drwa na opał.
-
Podszedł do najbliższego z patrolujących.
— Moje uszanowanie, czy wiecie może gdzie powinienem się zgłosić po, hmm, nazwijmy to przydział obowiązków? Jeżeli on istnieje, oczywiście. -
Dwaj zagadnięci rewolwerowcy popatrzyli po sobie niepewnie, albo nie wiedząc, o co ci chodzi, albo obawiając się odpowiadania nowemu, co do którego nie mieli zaufania. Jednak w końcu jeden z nich wskazał ci drogę, pokazując na odpowiedni budynek.
-
— Mam tam się udać? Oczywiście, że tak, już tam pędzę. Dziękuję za poradę, panowie! — Nie zważając na reakcję tamtych skinął im kapeluszem, po czym odwrócił się na pięcie i marszem poszedł do wskazanego budynku.
-
Było to małe pomieszczenie, jednoizbowe mieszkanie, które łączyło w sobie jakby biuro czy gabinet, kuchnię i sypialnię. Za biurkiem przy dużym piecu siedział czerstwy staruszek, pilnie zapełniając kolejne kartki papieru kolumnami cyfr i szlaczkami pisma.
-
// Rzecki vibes //
— Dobry. — James podszedł do biurka, przyglądając się pracy staruszka.
-
//Bingo.//
- Bry. - odparł tamten, nawet nie podnosząc na ciebie wzroku. Widocznie tak bardzo absorbowała go praca lub po prostu niewiele go obchodziłeś i liczył na to, że sobie pójdziesz jeśli nie będzie zwracać na ciebie uwagi. -
// W tym układzie Srebrna Maska jest Wokulskim i próbuje zarywać do jakiejś tępej pindy lubiącej tubylców. //
— Jak najbardziej. — Odchrząknął. — Powiedziano mi, że tutaj otrzymujemy przydział obowiązków. Czy wie Pan coś o tym?
-
//Trochę za daleko zabrnąłeś z wnioskami, ale podoba mi się ten tok rozumowania.//
Dopiero teraz zaszczycił cię spojrzeniem, ale nie zauważyłeś w jego oczach ani śladu zdziwienia czy konsternacji, choć przypatrywał ci się długo.
- Tak. Tylko szef daje specjalne zadania, więc z tym do niego. Ale jeśli cię nie wezwał sam, to nie masz co tam szukać i dobrze zrobiłeś, że przyszedłeś do mnie. Mamy tu sporo roboty nawet bez ciągłych strzelanin, więc znajdę ci zajęcie, powiedz tylko na czym się znasz. -
// Nie, słuchaj, to ma sens. Wokulski wysadził zamek w Zasławku, ale nie zginął tam. Nie wyjechał także na wschód, by robić interesy. Zamiast tego wyjechał do doktora Geista i wspólnie z nim prowadził badania naukowe, w wyniku których stworzył przejście wymiarowe na bazie metalu lżejszego od powietrza. Oczywiście przeszedł przez nie, by znaleźć się w równoległym wymiarze Oskad. Niestety podczas przechodzenia Geist coś spieprzył, przez co rąbnęło nie tylko przejście, ale także Wokulski został ranny i o ile przeżył, tak jego twarz została pokryta bliznami, przez co dzisiaj nosi maskę. To by się zgadzało!
Jako genialny biznesmen Stanisław Wokulski dorobił się w Oskad fortuny, za którą wybudował dwór na rzece Mordan. Dzięki swym pieniądzom i ostatecznym oderwaniu od tej kurwy polskiej porzucił romantyczne ideały i podążył w pełni pozytywistyczną karierą. Stworzył bezpieczne miejsce dla tubylców, oswobadza ich z rąk łowców, działa na rzecz poprawy ich sytuacji. Jego Dworek także został zbudowany na modłę pozytywizmu, łącząc zapamiętany z Warszawy neoklasycyzm z niezbędną użytkowością dnia codziennego, okolicznymi uprawami żywności itp. Nawet znalazł sobie równoległego Rzeckiego!
Wybacz Kubuś, rozgryzłem twój plan. //— Na czym ja się znam? Dobre pytanie, przyjacielu. — James popadł w krótkie zamyślenie. —Potrafię strzelać, jeździć i oszukiwać w Pokera. Czasami robię też za ludzkie lustro.
-
// Kurwa, to ma sens. //
-
//To nie jest i nie był mój plan, ale nie ukrywam, że jest o wiele lepszy od tego, co chciałem zrobić.//
Pozorna obojętność wobec twojej osoby i zdolności minęła, gdy wspomniałeś o ostatniej umiejętności. Dopiero wtedy mężczyzna podniósł na ciebie wzrok, ciekaw zapewne, co miałeś na myśli. -
James uśmiechnął się delikatnie. W ciągu kilku milisekund przed starcem stała iluzja lustra, a z niej na starca spoglądało jego bliźniacze odbicie.