O pewnej lalce, wartej więcej, niż pereł sznurek
-
Dark_Dante Wrogie niebo Legion Dusz [Dark Dante] Stalowa Wola Zgniły świt ostatnio edytowany przez Dark_Dante
Hogwart - szkoła magii i czarodziejstwa!
A nie, chwila…
Dragonvale Academy - szkoła magii i czarodziejstwa!
Czy jakoś tak…O Keepsake nie bardzo się dzisiaj pamięta. A szkoda, bo śmiało można by ją uznać za jeden z tych „kultowych średniaków”. Wydana przeszło szesnaście lat temu, ale opowiada taką historię, że tak na dobrą sprawę niewiele innych tytułów potrafi nam przedstawić podobną fabułę. I to w sposób bezpośredni, a nie pozostawiając wszystko w gestii domysłów graczy.
Nie sposób opowiedzieć o meandrach świata przedstawionego, nie sypiąc dookoła spoilerami, toteż jak ktoś nie grał, polecam. A dopiero potem wrócić do moich wypocin. Szczególnie, że używane płyty można na internecie kupić w rozsądnej cenie. Do tego Steam sprzedaje cyfrową wersję za niecałe cztery złote!
No, już, zmykać. Lecieć na zakupy. Potem kilka godzin na grę. I dopiero dokończcie czytać.
Co ja powiedziałem?! Nie ma was, natentychmiast! Kupować i się nie zastanawiać!Wracając do sedna sprawy…
Trochę pogrzebałem i w sumie rozstrzał recenzji jest spory. O ile fachowe redakcje wystawiają oceny średnie bądź niskie, to gracze są już bardziej łaskawi. Taki Metacritic daje w okolicach 68 od recenzentów i 6,7 od użytkowników. Rodzime GryOnLine to już 7,4 oraz 8,2 od czytelników. Polska była łaskawa, jednak za granicą już „nie siadło”.
Prawdopodobnie sam bym po to nigdy nie sięgnął. Raz, że za przygodówkami nie przepadam, naprawdę niewiele produkcji jest mnie w stanie zachęcić do obejrzenia napisów końcowych. A dwa, że właśnie ocena jest niska. I gdyby nie to, że na licytacjach WOŚP ktoś wystawił kilka klasyków w zestawie, które chciałem dodać do swojej kolekcji, to rozminąłbym się z grą. W sumie do ogrywania produkcji zasiadłem nieco „z recenzenckiego poczucia obowiązku”. Po sprawdzeniu poprzednich płyt, to zainstalowałem dla próby i odpaliłem, raczej w ramach testów, zakładając z góry, że sam wystawię płytę na jedną z licytacji charytatywnych. I tu nadeszło zaskoczenie. Produkcja wylądowała na honorowym miejscu klasycznych produkcji, między kilkoma świerszczykami.
W sensie no… Ym… Teges…
Monotonia!
Tak, monotonia. Gracze narzekali na monotonię. I fakt, ten charakterystyczny dla przygodówek backtracking był rozciągnięty do granic przyzwoitości. Narzekano także na identyczny odgłos kroków, niezależnie od typu podłoża i wielkości pomieszczenia. Dźwięk otwierania drzwi również był taki sam, nieważne czy otwieramy szafkę, czy wielką bramę. Dorzucono do tego niewielką ilość utworów słabej jakości, które zbyt rzadko się włączały. Mówiono także o strasznie drętwych dialogach. I bugi, zatrważająca ich ilość.
Fakt, ja też bym mógł sporo pomarudzić. Ale muszę też i stanąć w obronie. Z dostępnych informacji, znalazłem tylko jeden tytuł na NDS, więc producent pewnie nie miał doświadczenia. A zrobił grę intrygującą.
Backtracking już był. Teraz słusznie poprę gderających, te odgłosy mogą zrazić, jednak jest to tylko głupotka. Muzyka… Mnie tam przypadła do gustu, chociaż szczerze powiedziawszy, praktycznie w ogóle nie zwracam na nią uwagi w grach. Jak dla mnie, jeśli utwory zignoruję, to znaczy, że są poprawne, tak powinno być, robić tło i nie przeszkadzać. Dopiero gdy się nad tą kupą nut zastanowię, to już coś znaczy. Często, że jest to paskudztwo, do dzisiaj chyba są ze trzy takie produkcje, gdzie śmiało bym stwierdził, że dźwięki są świetne i pójdę się bić na gołe klaty.
Tutaj? Cóż… Powyżej normy… Chociaż mogłem to zauważyć głównie dlatego, że przez to ciągłe bieganie z jednego końca mapy na drugi się wynudziłem i była to jedyna rozrywka pomiędzy.
Co mamy w następnej pozycji listy dowodowej? Ach, tak. Drętwe dialogi. No nie powiem, zalatuje mi tu trochę drewnem. Ale też nie róbmy z igły widły, „Hamlet” to to nie jest, jednak nadal lepsze, niż „The Room”. Mimo, iż on był raczej samoświadomy…
Na koniec bugi. Nie wiem, z jakiego okresu była moja płyta, podejrzewam że już po wielu łatkach. Toteż nie mogę ocenić, jak sytuacja wyglądała na premierę. Jednak i mi się zdarzyły ze dwa. W pewnym momencie nawet popsuł mi się jeden z zapisów, a gra nie robi ich automatycznie. Dobrze, że miałem jeszcze jeden w innym slocie. Mimo to, po raz kolejny - nie ma dna niczym Rów Mariański, NRGeek niemiałby używania.
Za to cena już była zaporowa. Sto złotych na premierę, i to jeszcze w tamtym czasie, to już naprawdę było dużo. Ale dzisiaj, idąc za Steamem, 3,59 zł to praktycznie drobne, by chociaż z ciekawości rozegrać godzinę czy dwie. Praktycznie po cenie browara (Nie, Harnaś, nie patrzę na ciebie).
Na co ja mogę osobiście pomarudzić? Pomijając fakt, że nasza protagonistka biega tak, jakby z pięć razy skręciła lewą kostkę? No chyba, że ma stopę na ośmiu przegubach. Ale mocno mnie w oczy kłuły te statyczne tła, szczególnie na pierwszym etapie, później już były w 3D, bądź lepiej zamaskowane. Bo jak to ma wyglądać na zdefiniowanej kamerze, gdy idąc w głąb pomieszczenia, postać jest nagle dwa razy większa od drzwi? No właśnie. Cały czas na to patrzyłem, wybija z immersji niesamowicie. A przynajmniej mnie.
Ja rozumiem, że nie jest to poziom, starszych nawet, The Longest Journey czy Syberii, ale jednak mam wrażenie, iż wszyscy się czepiają, czego tylko mogą. Szczególnie, że pomimo tej kamery, ogólnie widoczki całkiem, całkiem.Ale, ale, tani Wujaszku DD, miałeś nas zachęcić do gry, a ty ciągle starczo zrzędzisz! – chciałoby się rzec, hm?
No dobra, zacznijmy Galę Oskarów!
Nasza młodociana główna bohaterka, Lydia-Noszę-Swe-Jaja-W-Nawiasach, parafrazując klasyka, samotnie (!) przemierza jakiś stary las, by udać się do szkoły magii, wspomnianej na wstępie. Tuż przed końcem lasu, gdzie ścieżka się otwiera i z murów gmachu można dojrzeć nowych podróżnych, trafiamy na obwoźnego handlarza. Już w tym momencie możemy usłyszeć w głowie jedno uderzenie dzwonka alarmowego. A gdy z nim porozmawiamy, poznamy manierę i sposób bycia… Cóż… Podejrzanie lubi zaczepiać na zakrytej drodze samotne, młode kobiety, by nie powiedzieć wręcz, że dziewczynki…
Okeeeeej, może jest ze mnie stary zbereźnik, a targetem byli raczej najmłodsi, którzy takich rzeczy nie zauważają. Ale mimo wszystko.
Idźmy dalej. Docieramy do szkoły, gdzie na dziedzińcu miała czekać nasza najlepsza przyjaciółka imieniem Celeste. Nasza siostrzana więź, można by rzec. Aż poczułem, jak mi macica rośnie.
Ale stawiając są końsko-szpotawą stópkę na schodach, okazuje się, że wszystko jest pozamykane na głucho, a nasza psiapsióła nie raczyła po nas wyjść. Czeka nas pierwsza zagadka, otwieranie bramy przy pomocy sekwencji uderzania w dzwonki. Swoją drogą, beznadziejne zabezpieczenie antywłamaniowe…
W porządku, zagadka nie jest absurdalna, najłatwiejsza ze wszystkich, taka idealna na rozgrzewkę. Wchodzimy do wielkiego hallu z monumentalnym posągiem smoka. Ale nikogo tu nie ma. W intrze widzieliśmy, jak w ciągu sekund znika cała obsada, i tutaj dostajemy pierwszą wskazówkę. Coś się stało, zapewne nic dobrego, dostęp do całej szkoły został mocno ograniczony. Kolejny alarm we łbie. Jak na osobniki młode wiekiem, nuta grozy z pustego zamczyska jest chyba trochę zbyt duża… Od tego momentu ciągle miałem gdzieś z tyłu głowy jakieś dziwne wrażenie, nie potrafiłem tego do końca sformułować, dopóki nie ujrzałem napisów końcowych.
Przez resztę gry tylko chodzimy w kółko, rozwiązujemy coraz bardziej trudne, niewspółmierne do produkcji dla dzieci, zagadki. I to już przecież nie były te czasy tych hardcorowych przygodówek, gdzie bez opisu nie dało się tego przejść. Przeczucie we mnie narastało, jednak wciąż nienazwane i niewypowiedziane. W tym miejscu brakowało mi trochę jakiegoś dziennika czy coś, bo czasem wracając po kilku dniach, nie bardzo wiedziałem, co właściwie mam robić. A często nawet w czasie dwugodzinnej sesji, po rozwiązaniu jakiejś zagadki nagle się zatrzymywałem i myślałem „no dobra, to już skończyłem, ale co dalej, do cholery?!”. Może trochę wyłaziła archaiczność tytułu, może brak doświadczenia czy zwyczajne niedopracowanie.
Albo kolejny argument, że to gra dla starszych…
Dokładnie, niemili państwo. Jestem zdania, że ów tekst kultury powstał dla osób co najmniej osiemnastoletnich, a bardziej docenią go zapewne osoby po trzydziestce. Ewentualnie po setce, ale to raczej domena studentów.
W toku gry Lydia poznaje Zaka (Tak, bez litery „c”), który zarzeka się, że jest smokiem! Jednak ktoś mu spłatał figla i zaczarował go do postaci wilka. I tak oto nasza dzielna młoda dama, samouk magiczny, wykonuje skomplikowane zaklęcia oraz zagadnienia, nie mając przy sobie doświadczonego instruktora, który uchroniłby ją od obrażeń czy śmierci. A są tam takie momenty…
Podczas tego biegania po szkole, bohaterowie co i raz ze sobą rozmawiają. I są to gadki tak infantylne, że już kilka razy miałem rzucić myszką i zakrzyknąć „no przecież to jest dla dziecuchów, po cholerę w to gram, jak mam pół dysku zawalone nowinkami, na które nie mam czasu?!”. No właśnie, miałem. Ale tego nie zrobiłem. Bo to nie jest dla dziecuchów, i pomimo tego wrażenia, którego wciąż nie do końca mogłem ubrać w słowa, toteż chęć odszukania uciekającej myśli wciąż mnie trzymała przy monitorze.
W pewnym momencie nasz handlarz wchodzi do szkoły, twierdząc iż musi odszukać wino. Mimo, że na samym początku jasno tłumaczył, że ma zakaz wstępu i jak się dyrekcja dowie, to mu wypowiedzą umowę handlową. Jednak teraz się tu wpakował, a gdy tylko zobaczył u nogi czarnowłosej białogłowy wilka, szybko się wykręcił jakimś trywializmem i z zamku praktycznie uciekł. Czyżby liczył na jakieś drobne macanko? Ona sama, samotna, bezbronna, on duży i silny chłop, okolica pusta, spokojna, cicha… Może chciał wykorzystać szansę. Ale jak się napatoczyli świadkowie, to się zmył i tyle go było. Alegoria, by nie ufać obcym? Nie przyjmować cukierków, nie wpuszczać do domu, bo ten ktoś ci wetknie swojego cukierasa w twój zamek?
Tsaaaaaa…
Zapędziłem się.
Dobra, wróćmy do absurdalnie trudnych zagadek. O ile infantylność gry pasuje do produkcji dla dziecka, o tyle tak ciężkie łamigłówki mogą sprawić problem nawet dorosłemu. I nawet pomimo to, że system podpowiedzi został zrealizowany świetnie, jeden z lepszych, jakie widziałem.
I w toku tych zagadek, dziecięcych kłótni z Zakiem oraz ciągłego backtrackingu, poznajemy historię tego miejsca. Historię Celeste. Najpierw sobie przypominamy jej przeszłość, jej zabawy z Lydią, potem wspominamy ciężką chorobę i śmierć jej matki, by skończyć na jej odjeździe to tej właśnie szkoły.
Po tym, niczym Yoda Jedi Mistrz, macając się z głupim przez ścianę… Znaczy, macając różne przedmioty, dostajemy różnych wizji jak po dobrym kwasie. Przede wszystkim po dotknięciu lalki, którą Lydia podarowała Celeste niedługo przed jej wyjazdem do szkoły. Teraz leżała rzucona na bruku gdzieś w ogrodzie. Ten motyw akurat często powraca.
Następnie macamy sobie inne rzeczy (nie do pomyślenia w dniu dzisiejszym…), w dodatku bez mycia rąk, i dostajemy kolejnych ćpuńskich tripów. I tak oto jawi nam się oschłość ojca Celeste, Nathaniela, jego wycofanie, szorstkość i ogromną samotność dziewczyny w szkole pełnej ludzi. A potem jest tylko gorzej i gorzej, dowiadujemy się o chorobie. Ciężkiej chorobie. Tej samej, na którą zmarła jej matka. Dziewczyna słabnie, niknie w oczach. Aż w końcu się dowiadujemy, że… Umiera. Po dotknięciu kolejnej z jej rzeczy, otrzymujemy wspomnienie, jak ta się żegna. Z ojcem, z nami, z całym światem… Będąc sama, jedna jedyna we własnym pokoju. My nie zdążyliśmy ale ojciec zwyczajnie nie chciał przy tym być. Po czym zmarła. Tak po prostu.
Ostatnimi scenami jest nasza konfrontacja z oschłym ojcem, dyrektorem tej umieralni. I teraz patrzymy na całą tą historię z jego perspektywy. Z perspektywy człowieka, który jest jednym z najpotężniejszych magów na świecie, przewodzi najstarszej szkole magicznej i ma do pomocy zespół najlepszych specjalistów oraz obiecujących uczniów… A mimo to nie znajduje sposobu, by wyleczyć swą żonę. Załamuje się, ewidentnie. Pogrąża w nieustającej żałobie. I jak to często bywa, cała sytuacja odbija się na dziecku, gdy to mając nawet około siedemnastu lat (tak na oko), wciąż nie jest w stanie zrozumieć zachowania rodzica, ostatniej żyjącej najbliższej osoby. I gdy sama zapada na tę samą chorobę, facet nie wytrzymuje psychicznie. Nie może po raz kolejny patrzeć na to samo, na kolejną umierającą najbliższą osobę, na córkę, która poza pieprzykiem, jest wręcz klonem swej matki. Zamyka się w swej pracowni i nie poświęca jej uwagi. Nie ma go przy łóżku, gdy ta wydaje z siebie ostatnie tchnienie. A potem nie może się z tym pogodzić.
Magiczne zniknięcie z czołówki jest jego sprawką. W tajemnej komnacie użył potężnych zaklęć, by odprawić rytuał nad trupem, ściągnął i pogrążył w letargu całą obsadę zamczyska, przeszukując ich wspomnienia. Szukał czegoś. Dobrych chwil, przyjemnych wspomnień. Czegoś, co ktoś mógł miłego przeżyć z jego córką, gdy on sam nie mógł.
I dopiero nasza rozmowa wreszcie ściąga mu całun rozpaczy sprzed oczu. Rozumie wreszcie, że jego żałoba uderzyła w każdego, gdyż Celeste nie mogła z nim spędzać czasu, a uczniowie zwyczajnie się go bali. Że magiczne mocne, nawet potężne, nie zastąpią kilku minut razem, a czary nie przywrócą do życia. Że czas to zakończyć i pogodzić się ze stratą, tak jak udało się do Lydii, która miała na to raptem kilkanaście godzin.I to stanowi o sile tej gry. Właśnie dlatego jest skierowana do dorosłych. Dzieci mogą nie do końca zrozumieć całość tworu, jednak też warto im to pokazać, by zaczęły się zaznajamiać ze śmiercią, by te nie przeżyły nadmiernego szoku. A dorośli odczytają tutaj coś ważniejszego. Ze startą MUSZĄ się pogodzić. Nie wolno żyć wspomnieniami, trzeba patrzeć na to, co tu i teraz. Bo strata jednej bliskiej osoby, nie może spowodować utraty wszystkich. Po to ma się rodzinę, by razem to przeżyć, wspierać się i z czasem załagodzić rany. Bądźcie jak Lydia, przebolejcie stratę i pomóżcie przeboleć ją innym. Ale nigdy nie bądźcie jak Nathaniel, nie trwajcie w żałobie kilkanaście lat, nie krzywdźcie tym pozostałych członków rodziny.
Oby wasi bliscy żyli jak najdłużej. I pamiętajcie: „Jeśli ktoś w Dragonvale Academy na pomoc zasłuży, zawsze ją otrzyma”. Czy jakoś tak… Więc żałujcie żywych ale nigdy umarłych. -
tl;dr mokre sny dantego