Zapełnijmy księgę legendami
-
Już od jakiegoś czasu staram się wychodzić ze swojej strefy komfortu. Zasmakowałem tego chociażby przy opisie Keepsake prawie sprzed roku (rany, to aż tyle minęło?). Teraz wziąłem się za The Book of Unwritten Tales. Miałem do tego okazję przy zakupie uzupełniającym moją własną kolekcję gier, gdzie najczęściej trzeba na licytacji wygrać zestaw, bo na sztuki najczęściej poszukiwane tytuły są w opłakanym stanie za absurdalną cenę (tak, tak, wiem, Wujek DD jest takim starym prykiem, że wciąż kupuje płyty zamiast kluczy…). Gdy już się pobawiłem z innymi dziełami, mniej lub bardziej przeze mnie poszukiwanymi, przyszła kolej na te, które otrzymałem w ramach „dodatku”.
Pierwsze wrażenie? Średnie, by nie powiedzieć, że kiepskie. Ale nauczony doświadczeniem chociażby z Crying Suns (także opisanego), dałem grze szansę. I całe szczęście!
Intro nie porywa, podobnie jak pierwszy etap. Patrzyłem na wszystko przez pryzmat lat, w końcu to dzieło wypuszczono w 2009 roku, mimo to pierwsze wrażenie robi się tylko raz, a tu nie było kolorowo. Nawet dosłownie, ten poziom miał z kilka kolorów na krzyż. Cały ekran zasłonięty przez czerwoną nogę smoka, do której przymocowano platformę z porwanym archeologiem-goblinem (gremlinem?) Mortimerem MacGuffinem. Na samym początku kierujemy elfką Ivo, która została wysłana z ramienia Aliantów, do powstrzymania Armii Cienia przed uprowadzeniem profesora (jak widać, nie wyszło), a co za tym idzie, potężnego artefaktu, zdolnego zadecydować o losach całego świata. Sztampowo? Owszem. Czy to źle? Nie, ale o tym za chwilę.Okej, historyjkę z intra i opis pierwszej lokacji już mamy. Co teraz? A jakże, rozgrywka! A co ma takiego charakterystycznego mechanika w przygodówka point&click? Hmmmm…? Tak, tak, dobrze myślicie…! Szukanie pikseli,bum! Nagroda trafia do – a nie, nie stać mnie na nagrody.
O ile początek jest prosty, trzeba podejść do klatki i zamienić kilka zdań z naszym uczonym (szkoda, że nie ma polskiego dubbingu, ale angielski stoi bardzo wysoko a napisy też wyszły w porządku, włącznie z grami słów). Co potem? Dostajemy od niego bat, by za jego pomocą wspiąć się na wyższą platformę i uwolnić nas z łap tych brud… Tych żołnierzy mroku.I właśnie tutaj trafiamy na pierwszą ścianę. Kilka minut szukałem, jakby tu pchnąć grę do przodu, i już miałem wcisnąć nieśmiertelną kombinację Win+D, by poszukać poradnika na internecie, gdy ostatnim rzutem zacząłem szukać pikseli. Kawałek po kawałku, metodycznie przeczesywałem kursorem ekran, aż ten zmieni ikonkę na interaktywną. Typowa bolączka tych gier tamtych lat, ale cóż, trzeba zagryźć sztuczną szczękę i się z tym pogodzić.
Kiedy wreszcie znalazłem ten punkt, to użyłem na nim bata, gdy zrobić sobie z niego linę na półkę wyżej, i… Główna bohaterka (jedna z czterech grywalnych postaci) zanuciła motyw przewodni z serii filmów o Indianie Jonesie… No poważnie, miernik kiczu wystrzelił poza skalę i zapytał o drogę do Kabaretu Pod Wyrwigroszem.
Przez chwilę brakło mi tchu i się zastanawiałem, czy po prostu po pijaku się nie przesłyszałem. Ale nie, faktycznie tak było. Z grymasem na twarzy kontynuowałem „zabawę” ale jak się okazało, niepotrzebnie bawiłem się w Jima Carrey’a. To nie jest kiczowata gra, tam naprawdę jest humor! I to bardzo dobry! A rzadko mówię coś takiego o grach.
Przejdźmy dalej, zakończyłem pierwszy etap i przeskoczyłem w buty gnoma Wilbura. Zrobiło się, i kolorowo, i ładnie, i zabawnie. To pierwsze wrażenie, dość nieprzyjemne, potrwało może ze dwadzieścia minut. Potem naprawdę wszystko się rozkręca.
I humor to już nie tylko żarty słowne czy sytuacyjne. Często takie subtelne rzeczy, czasem nawet niezauważalne, ale jak już się to wyłapie, to aż człowiek się uśmiechnie pod nosem. Jak chociażby wszystkie rozmowy z dziadkiem Wilbura, oficerem i weteranem wojny (lekko szurniętym, swoją drogą), gdzie za każdym razem kamera jest z dołu, by wyglądał na potężną postać, całe jego metr pięćdziesiąt w kapeluszu i na taborecie. Mała rzecz, a cieszy.Do tego różny nawiązań do popkultury, filmów, książek, innych gier jest całe mnóstwo. Gagi i zapożyczenia są esencją tej produkcji. I jest to duża zaleta, bo zrobione jest to z wyczuciem, bez takiego przeładowania, które w pewnym momencie zaczęłoby męczyć.
Z ciekawszych żartów - moment, gdy poznajemy dwójkę graczy, wpatrujących się w jakąś dziwaczną maszynę i komentujących swoją grę… Będącą w zasadzie odpowiednikiem Second Life! Ktoś jeszcze pamięta tego dinozaura, hm?
Jak na taką grę, to postaci jest tu wręcz zaskakująco dużo, nie spodziewałem się ich aż takiej liczby. I nie są to zwykłe zapchaj dziury, te NPC faktycznie służą historii i rozgrywce. Nie są swoimi kalkami. W pewnym momencie nawet trafiamy na samą Śmierć! I co najlepsze, dowiadujemy się, iż jest ona z biura innych śmierci, do tego jest świadoma tego, iż to wszystko to tylko gra komputerowa, a że tutaj nikt nie umiera, to popadła w depresję. Siedzi sobie smutna we wraku okrętu na jakichś bagnach, ubrana w szlafrok i kapciuchy w kształcie króliczków, i smutno wzdycha gapiąc się w dal. A my musimy pomóc jej odszukać sens istnienia!
Główne postacie, pomiędzy którymi możemy z czasem przeskakiwać, są dobrze zarysowane. Wilbur to dzieciak, który nasłuchał się starych legend i pragnie przeżywać przygody, niepoprawny optymista ale oddany przyjaciel. Taki duch dziecka, który tkwi w każdym z nas, chociaż czasem skrzętnie ukryty.
Ivo, elfka mająca się za lepszą, a przede wszystkim mądrzejszą, od reszty (typowe, c’nie?) z czasem łagodnieje i przekonuje się do swoich towarzyszy podróży, doceniając taką nietypową kompanię.
Pirat Nathaniel, który na oku ma tylko własny zysk i dbanie wyłącznie o własne cztery litery, z czasem gotów jest oddać swoje życie za paczkę przyjaciół.
No i Zwierzak, który jest… Po prostu sobą. Porozumiewa się bełkotem, który rozumieją nasze postacie ale nie my. Trochę zwariowany, ale w ten pozytywny sposób.Tutaj mała dygresja, gdy Nathaniel po raz pierwszy spotyka się z Ivo, i razem wyruszają do pewnej świątyni, to czyni jej… Pewne aluzje… Cóż, gra jest PEGI 3 i dzieci pewnie nawet tego nie zauważą, nie rozumiejąc, o co chodzi, ale w pewnym momencie robi się już z lekka obrzydliwie. Ja wiem, ja wiem, jest to tylko sposób na ukazanie postaci, która później przejdzie największą przemianę wewnętrzną z nich wszystkich… Ale jednak trochę przesadzili. I jakbym jako rodzic wyrywkowo zauważył taką scenę, to mocno bym się zastanowił nad tym, czy tej gry nie skonfiskować.
Jak już wspomniałem, clou całej tej przygody to przemiana głównych bohaterów oraz pokazanie siły przyjaźni. Podane to jest na tacy, ale skoro jest to gra dla dzieci, to nie ma się czego tu czepiać.
Główne pytanie: czy warto? Jak dla mnie, to tak. Warto. I to nawet bardzo, szczególnie że nasz polski stragan używek ma to w cenach rzędu czterech złotych plus kurier. Fajne wprowadzenie w świat gier dla młodszych, a starsi docenią żarty i liczne nawiązania do popkultury.
Do tego zakończenie wcale nie jest takie banalne. Znaczy, oczywiście, że później wszyscy żyli długo i szczęśliwie. Ale ostatnia godzina, pokazująca w jaki sposób do tego doprowadzili, bardzo chytrym planem, jest interesująca. Rzadko które zakończenie gier, filmów czy książek faktycznie trzyma się kupy, a tutaj wyszło bardzo dobrze. A przypominam, że jest to produkcja dla dzieci, po którą dorośli raczej nie sięgną.
Koniec końców zaliczyłem tytuł w weekend, tylko że faktycznie siadłem chcąc ją zrobić praktycznie za jednym podejściem. Nie jest długa, ale też nie za krótka, czas wyliczony jest tak akuratnie. Mnie pochłonęła, a rzadko która produkcja to potrafi.Ach, i najważniejsze. Wyszła druga część ale jeszcze nie miałem tej przyjemności, by ją dostać. Może już niedługo.
-
Będącą w zasadzie odpowiednikiem Second Life! Ktoś jeszcze pamięta tego dinozaura, hm?
Teraz wraca w łaski przez to jak dużo marketingu się pojawiło wokół “metaverse”. Najwyraźniej nawet założyciel firmy która stworzyła Second Life wrócił niedawno do projektu po przerwie w której zajmował się VR.
Patrząc na stan “metaverse” z filmiku dla pracowników FB który wyciekł gdzieś w poprzednim roku, second life jest na dobrej drodze by pozostać jednym z liderów w tym obszarze, konkurując z VRChat