Policja Ochotnicza na straży chaosu i niekompetencji
-
Ostatnio w ręce wpadł mi pierwszy sezon Sam & Max. Przygodówka dość groteskowa. Cóż, nie przepadam za takim humorem, „Ferdydurke” zmęczyło mnie niesamowicie. A jest ciekawym fakt, iż slapstickowe filmy lubię, jak chociażby genialna seria „Naga broń” czy inny „Ściągany” z Leslie Nilsenem. Jednak jeszcze ciekawsze jest to, że gra faktycznie mi się spodobała.
Humor nie jest nachalny ani głupi, jak filmy pokroju „Poznaj moich Spartan” czy „Igrzyska na kacu”, lubię slapstick, jednak tego już akurat zdzierżyć nie mogłem. Po prostu żenada. Ale cóż, jest to tylko moje zdanie, pewnego starego dziada, który do znudzenia będzie się zachwycać seriami Mass Effect i S.T.A.L.K.E.R.
O czym to ja… A, tak! Humor. Jak już wspomniałem, jest po prostu przyjemnie. Cała ta gra to jeden wielki żart, praktycznie nic nie jest tu chociaż w minimalnym stopniu na poważnie. To nie to samo, co fraszka z Wiedźmina 3 czy jakieś inne pojedyncze żarciki z wielu innych tytułów. Grając w przygody tych antropomorficznych zwierząt, miałem wrażenie, jakbym sam uczestniczył w kolejnym filmie Nielsena, jeden żart za drugim. Do tego, śmieją się tam ze wszystkiego. Politycy, muzycy, celebryci, popkultura, kultura, tradycja, ludzkie słabości i chciwości. Na niczym nie pozostawiają suchej nitki, obrywa się każdemu. Może nie jest to poziom „South Park”, gdzie twórcy naprawdę jadą po bandzie, jednak podejście mają dość swobodne do wszystkiego i się tego nie boją.
Poza oczywistymi żartami słownymi czy sytuacyjnymi, mamy jeszcze dawkę przemocy, jednak jest przekazana w typowy komiksowy sposób (skąd zresztą gra się wywodzi, jednak nie dane mi było tego poznać), przez co nie jest to jakieś specjalnie rażące. Zastanawia mnie tylko ocena PEGI. Postawili jej siódemkę na swojej oficjalnej stronie, chociaż w internecie spotkałem się z dwunastką. I sądzę, że akurat wyższa nota byłaby lepsza, kilka rzeczy dla młodego odbiorcy będą… Cóż, nie w porządku. Ot, chociażby kalendarz w biurze Ochotniczej Policji. Poza typową rolą, wszak kalendarz jaki jest każdy widzi, to na każdy miesiąc przypada inne zdjęcie. Niby nic nadzwyczajnego… Gdyby nie to, że te zdjęcia to „kolekcji rozjechanych zwierzaków”, na które możemy zrobić sobie zbliżenie. No słabo, jak na grę, która jest dopuszczona dla naszych pociech, c’nie? Dopatrzyłem się też kilku żartów z kategorii dwuznacznych.
Nic to, stary dziad musi sobie ponarzekać, a my tu wszyscy pełnoletni i dojrzali. Raczej. W zasadzie. Chyba… Nieważne.
Mechanicznie jest to typowy point&click, tutaj nie odkryli następcy koła. Ale przez to, tytuł cierpi na typowe bolączki swojego gatunku. Chociaż Max w zasadzie nas nie odstępuję, i w każdej chwili możemy go zapytać o radę, to jakieś takie mało radzące są te rady… Kilka razy zdarzyło mi się utknąć, chociaż to najczęściej na ostatnich etapach, o czym za chwilę. Zdarzają się zagadki zbyt absurdalne i abstrakcyjne. Możliwe też po prostu, że mało w życiu spędziłem czasu z przygodówkami, nigdy jakoś specjalnie za nimi nie przepadałem, i po prostu rozwiązania mogą mi być obce, a mimo to klasyczne dla tego gatunku. Nie wiem. A spisałem to wszystko na zasadzie „nie znam się ale się wypowiem”.
Teraz kwestia tego tajemniczego „sezonu”. Instalując grę, dostaje się klienta i wybór sześciu odcinków. Generalnie historie są ze sobą powiązane w sposób luźny, jednak najlepiej grać od pierwszego epizodu do ostatniego, a nie na wyrywki, ponieważ… Na sam koniec każdego pojawia się taki paskudny cliffhanger, najgorszy z możliwych, bo wprowadzony na ostatnie pięć sekund przed napisami końcowymi. Najgorszy możliwy sposób, rodem z najtańszych oper mydlanych. Słabo, Talltale, naprawdę, naprawdę bardzo słabo. Za trzecim razem robi się to po prostu irytujące. I co gorsza, ten cliffhanger jest tylko po to, żeby był, praktycznie nic nowego nie wnosi do kolejnego odcinka.
Pozostaje też kwestia samych odcinków. Pierwsze trzy są naprawdę świetne, dbałość o detale jest wręcz niesamowita. W większości zagranicznych produkcji, gdy mamy jakiś plakat, to jest napisany po angielsku, a postać go po prostu odczyta, i pojawi nam się polskie tłumaczenie. Sam & Max właśnie tym mnie zaskoczyli, a zarazem kupili, że wszystkie plakaty, tabliczki, ulotki, znaki i inne tego typu rzeczy mają polskie napisy. I to nie wrzucone od niechcenia, tylko czcionką dopasowaną do reszty świata przedstawionego. Nie jestem pewien, ale chyba to pierwsza produkcja, w której ja się z tym spotkałem. Za to należy się ogromny plus. A może nawet i dwa mniejsze, malutkie plusiki.
Jednak to wszystko do czasu. Ostatnie trzy odcinki już coraz mniej miały takich detali, częściej się pojawiały błędy, jak podczas dialogu polskie napisy i angielski dubbing, polski dubbing i angielskie napisy, same napisy w dwóch językach bez dźwięku ale z poruszającymi się ustami albo brak tego i tego z jednoczesną mimiką i kątami kamer wskazującymi na istnienie dialogu. Historie już też trochę mniej były porywające, jakby bardziej wymuszone i bez polotu. Ewidentnie studio się spieszyło, zresztą i tak nie dowieźli projektu na czas i go przesunęli, o czym nawet jest żart ukryty w samej grze.
Co do grafiki, to po piętnastu latach nie zachwyca, ale jest kreskówkowa, a nie realistyczna, więc zestarzała się bardzo dobrze, nie bije po oczach. Muzyka także jest przyjemna, taki lekki jazz. Nie słucham tego gatunku, nie moje klimaty, ale brzmienia zostały tak dobrane, że nawet wpadają w ucho.
Na pochwałę zasługuje także rodzimy dubbing, z genialnym Wojciechem Mannem w roli Sama, naszego protagonisty. A te piętrowe przekleństwa, które w zasadzie przekleństwami nie są, w jego wykonaniu brzmią po prostu świetnie. „Na gigantyczne kleksy parującej magmy szturmujące sierociniec!” albo „Najsłodsza matko piekielnych pierepałek pływająca kraulem w karmelu!”, czyż to nie jest genialne?
Cóż, ostatecznie trudno mi to wszystko ocenić. Jakbym miał się zająć tylko pierwszymi trzema odcinkami, to śmiało dałbym 8/10, jednak całościowo zmuszony jestem ocenę zbić do 6+/10. Za duży pośpiech, po prostu. I to widać.
Na koniec, czy warto zagrać? Na naszym największym internetowym straganie płyty chodzą w okolicach 10-15 zł plus przesyłka. Za taką cenę można grze dać szansę.
I pamiętajcie, nigdy nie kupujcie sera szwajcarskiego! Bo po co płacić za same dziury?