Morze Mieczy
-
Określenie Morza oblewającego wschód kontynentu, nieopodal Archipelagu Błękitnej Tafli. Swą nazwę wzięło od dziesiątek bitw i potyczek, jakie odbywały tu floty wojenne różnych państw kontynentu na przestrzeni wieków, od uniwersalnych okrętów ludzi, przez szybkie i smukłe jednostki Elfów, na korsarskich Czarnych Arkach Drowów oraz potężnych liniowcach Krasnoludów skończywszy. Poza regularnymi siłami zbrojnymi, często walczyli tu też kaprowie, korsarze i piraci, napadający na mniej lub bardziej bezbronne statki handlowe prywatnych posiadaczy, kompanii handlowych czy Związku Sainenskiego.
Obecnie również jest to miejsce częstych potyczek, głównie wspomnianego już Związku, królestwa Drena-Urdar przeciwko Korsarzom Czarnych Arek i regularnej flocie wojennej państwa Mrocznych Elfów, bowiem Demony i Upadli nie mają swoich okrętów, czasem tylko stanowią załogę abordażową, więc to na barkach marynarzy i żołnierzy z Imperium Shenara spoczywa obowiązek zniszczenia wszystkich wrażych statków i okrętów, aby umożliwić swym panom z Qogliotan podbicie ostatniego bastionu wolnych ludzi na wyspach Archipelagu Błękitnej Tafli.
Wybrzeże Morza Mieczy jest o wiele mniej zróżnicowane, to głównie portowe miasta-twierdze Związku Sainenskiego lub pomniejsze kryjówki, w których czają niezależni piraci lub Mroczne Elfy ze swoimi Czarnymi Arkami. Jeszcze przed inwazją Demonów okolica ta była opustoszała, ale teraz tym bardziej się wyludniła, a wszyscy, którzy nie zginęli lub uciekli do królestwa Drena-Urdar, musieli przenieść się na stałe do wielkich miast, aby nie zginąć lub doświadczyć jeszcze gorszego losu…
Poza wrogimi okrętami, wszyscy żeglujący tu wilcy morscy muszą uważać również na rozmaite morskie potwory, gęstą mgłę, ostre przybrzeżne skały czy wreszcie potężne sztormy, zdecydowanie najsilniejsze na całym świecie, które regularnie nawiedzają poszczególne części Morza Mieczy, robiąc to z taką dokładnością, że co bardziej doświadczeni kapitanowie wiedzą, jak ich unikać. -
Albert powoli zaczął otwierać swoje oczy. Przez pewien krótki moment wydawało mu się że wydarzenia zeszłej nocy to był tylko zły sen, koszmar który to najechał jego jaźń kiedy ta odpoczywała po ciężkim dniu. Jednak szersze otwarcie oczu oraz krótkie rozglądnięcie się szybko rozwiały jego nadzieje. Nadal był na szalupie, nadal był gdzieś na tym przeklętych przez bogów morzu. Bez jedzenia, pitnej wody, mapy ani nawet wioseł. Albert zaczął przez chwilę rozpaczać na swoim losem, przeklinać pogodę, bogów i wszystko to co mogło być winne jego obecnej sytuacji. Jednak po tym pozbierał się na tyle by wstać na dwie nogi i zacząć się rozglądać za czymkolwiek co mogło przypominać stały ląd.
-
Niestety, wokół wszędzie było to samo: Morze. A tak przynajmniej Ci się wydawało, bo gęsta jak mleko mgła utrudniała dostrzeżenie czegokolwiek, nawet palców wyciągniętej przed siebie ręki.
-
Albert zaklął cicho pod nosem po czym usiadł na desce która robiła za siedzisko. Następnie sięgnął do swej torby podróżnej i spróbował w niej znaleźć swój pamiętnik oraz przybory do pisania. Albert miał nadzieję, wątłą fakt faktem ale wciąż jakąś nadzieję, że ktoś go znajdzie lub prądy morskie zaniosą go na jakiś przyjazny ląd. Jednak by móc się utrzymać przy tym nie wielkim promyku światła i nie zwariować, musi się on na czymś skupić. Pisanie w w pamiętniku powinno mu w tym pomóc.
-
Wszystko było gotowe, pamiętnik nie zamókł, atrament i przybory do pisania również się ostały, możesz więc zacząć pisać o swoim smutnym losie.
-
Otworzył więc pamiętnik, wziął pióro, zamoczył je w atramencie i zaczął pisać.
Drogi pamiętniku oraz osobo która to może znaleźć.
Nazywam się Albert Becker, oraz byłem medykiem na okręcie należącym do Kundli, “Szybka Nadzieja”. Ów statek, na podstawie informacji które obecnie posiadam, został doszczętnie zniszczony w czasie straszliwego Sztormu. Na podstawie tego co wiem w chwili pisania tego, jestem jedyną osobą która przeżyła destrukcję statku. Sytuacja w czasie której to pisze jest nadwyraz przykra i nie przysparza nadzieji. Nie mam jedzenia ani pitnej wody. Nie mam też niczego co pozwoliło mi na nawigację morza na którym się znajduję.
Piszę więc to jako mój Testament w razie gdyby osoba która mnie tu znalazła, nie zastała żywej osoby a stygnącego nieboszczyka. Cały mój majątek, wraz z kluczem do mojego wynajętego pokoiku na ulicy Szkutniczej Miasta Sinea, oraz z przedmiotami tam przebywającymi przypisuje moim rodzicom, Annie oraz Robertowi Becker. Klauzura dotycząca przedmiotów w tym pokoiku tyczy się także 3000 sztuk złota ukrytych pod jedną z desek podłogowych. Majątek który został znaleziony na moim ciele też są przepisane Pani i Panu Becker.
Mam nadzieję że kiedy zostanę odnaleziony, będę jeszcze oddychał, ale w razie jakby tak się stać nie miało, to zawieram tu moje ostanie słowa do mojej rodziny: Kocham was z całego serca, jesteście najlepszą rodziną o jaką mogłem prosić i jest mi nie zwykle przykro że ja, jako was syn, oddszedłem za tego świata przed wami, sprawiając wam tym ogromną ilość bólu oraz smutku.
Kochający i z poszanowaniem, Albert Becker.
Tu młody medyk zatkał kałamarz i odłożył pióro, następnie zaczekał on aż atrament wyschnie by móc zamknąć jego pamiętnik.
-
Atrament wysechł po kilku minutach, a gdy zamknąłeś pamiętnik, nie mogłeś robić wiele, jak tylko czekać na… Cóż, cokolwiek, tkwiłeś w końcu w szalupie, bez wioseł, z dala od lądu, pośród wody i mgieł… Ta jednak jakby zaczęła się przerzedzać, ale tylko po Twojej lewej stronie. Dopiero po jakimś czasie zdałeś sobie sprawę dlaczego: Mgłę, tak jak wodę, pruł kil jakiegoś okrętu, płynącego wprost na Ciebie. Nie żeby załoga tej jednostki chciała Cię zabić, gdyby mieli na to ochotę, zrobiliby to w o wiele prostszy sposób. Niezależnie od tego, kim oni w ogóle byli, to zapewne Cię nie widzieli. Tak czy siak, pozostało Ci kilka sekund na reakcję, nim okręt staranuje Twoją mizerną szalupę, czego wynik jest raczej do przewidzenia.
-
Albert szybko wstał na nogi, przy okazji zbierając swoje rzeczy i zaczął krzyczeć tak głośno jak tylko mógł
- STAĆ, STAĆ SZALUPA NA DRODZE, SZALUPA NA DRODZE! -
//To pisanie, że zostało Ci “kilka sekund na reakcję” nie jest po to, żeby dodać dramatyzmu, ale uświadomić Cię, że to rzeczywiście kilka sekund. Jak oni niby mieliby się zatrzymać, nawet gdyby usłyszeli i chcieli?//
-
//W takim razie zostaje mi jedna opcja
Albert widząc to zebrał wszystko co mógł i zeskoczył z szalupy do wody próbując uniknąć bycia potrąconym przez statek. Następnie po wykonaniu tego ruchu zaczął krzyczeć tak głośno jak tylko mógł
- RATUNKU, POMOCY , TU W WODZIE RATUNKU! -
//Właśnie to miałem od początku na myśli.//
Szalupa nie stanowiła żadnej przeszkody dla okrętu, który ją staranował i przemielił pod kilem na deski i inne części pierwsze. Jakby nie zauważając tego zdarzania, okręt płynął dalej, ale z pokładu ktoś rzucił do wody linę, najwidoczniej słysząc Twoje desperackie wołanie o pomoc. -
Albert chwycił linę i spróbował się po niej wspiąć na pokład krzycząc
- Dzięki, dzięki wielkie! Nie wiem jak będę się mógł wam odwdzięczyć! -
- Coś siem wymyśli, rybeńko. - odparł ktoś na Twoje słowa. Gdy dotarłeś na pokład, zobaczyłeś załogę, której nigdy byś się nie spodziewał: Gobliny. Choć widywałeś pojedynczych przedstawicieli tej ras, tak jak ich orczych braci, na załogach okrętów Kundli, gdzie jednych ceni się jako najemników za umiejętności bitewne, a innych za spryt i smykałkę do inżynierii, to zawsze sądziłeś, że wszyscy Zielonoskórzy trzymają się swoich stepów, gdzie praktycznie na okrągło mogą walczyć z Demonami i Upadłymi atakującymi ich ziemie lub najeżdżając ziemie drowskiego imperium. CI jednak, z jakichś powodów, wybrali życie na morzu. Byli bandą typowych pokurczy, zwykłe Gobliny, nic więcej nie można o nich powiedzieć. Kimkolwiek byli, do biednych nie należeli, ponieważ każdy członek załogi miał minimum jeden pistolet skałkowy, inni mieli nawet dwa, a wielu dysponowało również długimi muszkietami i arkebuzami, wyglądającymi komicznie, bo rzadko zdarza się, że broń jest większa od użytkownika. Poza tym mieli szable, kordelasy, rapiery, miecze jednoręczne, włócznie, noże z ząbkowanymi klingami, sztylety i plejadę innej broni białej. Jak mogłeś szybko ocenić, okręt, na którym się znajdowałeś, był o wiele szybszy i zwrotniejszy niż ten, na którym wcześniej pływałeś, a przy tym mniejszy i zapewne słabiej uzbrojony.
Właściciel głosu, który odezwał się do Ciebie jako pierwszy, stał teraz przed Tobą, w asyście dwóch ochroniarzy: Większych i silniejszych niż większość innych Goblinów, zapewne była to krzyżówka krwi Orka i Goblina, zwane niekiedy Hobgoblinami. Jednak on był zwykłym Goblinem, ubranym dziwnie elegancko jak na przedstawiciela swojej rasy, w skrojone na miarę spodnie, buty, koszulę i kapelusz, na który narzucił za duży, czerwony płaszcz. Płaszcz typowy dla kapitanów statków Związku Sainenskiego.
- No dobres, to opowiadaj no, coś Ty za jeden i co tam na dole żeś robił, zanim siem rozmyślę i każem Cię z powrotem za burtę wywalić. - powiedział Goblin, zapalając fajkę za pomocą krzemienia. -
- Ehkhem Albert jestem, byłem Medykiem na statku Kundli który sztorm rozwalił na strzępy zanim przypłybeliście to byłem w szalupie ale musiałem wyskoczyć z niej by zostać stratowanym - powiedział szybko jednym oddechem wstraszony groźbą medyk.
-
- Kurwa, Kundli? - powtórzył Goblin. - Oj, rybeńko, ale Ty masz teraz przejebane… - westchnął, a zgromadzone wokół pokurcze zarechotały.
-
- Ehm co? - Zapytał się wystraszony medyk - Jak to ? Myślałem że wy i Kundle walczycie przeciw Demonom? - Zapytał się Albert. - Ehm Ja …ja nawet nie byłem ich częścią …znaczy wynajęli mnie jako…tego no niezależną osobę, ja z kundlami miałem tyle wspólnego że na ich statku pracowałem i tyle. Proszę cokolwiek planujecie ze mną zrobić nie róbcie tego, proszę, błagam. Ja chcę tylko wrócić do domu i kontynuować moje studia.
-
- Zamknij kurwa mordę, powiedziałeś już dość! Za obrażanie Komandero Goblinero na jego okręcie, słynnym “Zielonym Chuju”, trafisz na takie tortury, że sam byś się nawet nie poskładał, panie medyk. Zabrać no go! - powiedział, a gdy tylko wykrzyknął komendę, kilkanaście Goblinów otoczyło Cię, celując do Ciebie z muszkietów, arkebuzów, pistoletów lub dzierżąc broń białą. Jednocześnie zielona masa rozstąpiła się, jakby wskazując Ci drogę do jednego z pomieszczeń.
-
Albert przełkną głośno i ruszył w stronę pomieszczenia z opuszczoną głową. W swojej głowie medyk zastanawiał się czy może lepiej było gdyby nie wspomniał o statku…ale cóż…jest już pozamiatane.
- Świetnie Albert…spieprzyłeś po całości - pomyślał młodzieniec. -
Jeśli Gobliny chciały Cię nastraszyć, to im się udało, bowiem od razu zaprowadziły Cię do sali tortur: Niewielkiego pomieszczenia, służącego może też do przetrzymywania do kilku jeńców, o czym świadczą łańcuchy na ścianach. Najwięcej miejsca zajmowały jednak rozmaite machiny bólu, niektóre znałeś z książkowych opisów i rycin, działania innych mogłeś się tylko domyślać. Wszystko było solidnie przymocowane do podłogi, aby podczas gwałtownego sztormu nie bujało się w jedną czy drugą stronę. Gobliny od razu zatrzasnęły drzwi, co mogło być dziwne, nawet nie mieli zamiaru Cię skuć. Dopiero po chwili zdałeś sobie sprawę, że nie jesteś tu sam, bowiem pośród machin tortur kryło się kilka Goblinów, pomocników kata, wszystkie z naszyjnikami z rzemieni, przez które przewleczone były uszy, zęby, gałki oczne, palce i inne trofea. Katem zaś był Ork, pierwszy nie-Goblin, którego spotkałeś na okręcie, przysadzista góra mięśni, co było tym bardziej widoczne, że odziany był jedynie w proste spodnie, buty i pas.
-
Albert tylko spojrzał na nich oczami wypełnionymi strachem oraz cofnął się na drzwi
- Proszę…ja nic nie zrobiłem - zaczął słabym głosem, jedną ręką macał po drzwiach by znaleźć klamkę - Błagam, ja…ja jestem tylko medykiem. Ja nic nie wiem płacili mi tylko bym składał ich …ich do kupy…by…by b-by zapewnić im opiekę medyczną. Ja naprawdę nic nie wiem! - Dokończył wystraszony student. Czuł się niezwykle słabo a nogi zaczęły mu się trząść pod nim jakby były z galarety. -
- Ja tu tylko wykonuję robotę, także weź mi nie utrud… Chwila no. Medyk? - zapytał Ork, przerywając pod koniec swoją wypowiedź, jakby dopiero wtedy do jego niewielkiego mózgu dotarło to, co właśnie powiedziałeś.
-
- T-tak, medyk. Studiuję medycynę ale mam sporo praktycznego doświadczenia. - Powiedział Albert. - Mam nawet swoje narzędzia…
-
- A Komandero Goblinero kazał Cię zabić?
-
- Ehm nie tego bym nie powiedział - zaczął niezręcznie medyk - więc chyba nie powiedział że masz mnie zabić.
-
- Kurwa, na kogo ja Ci wyglądam? Myślisz, że tym sprzętem naprawiam Goblinom ząbki? Jeśli tu trafiłeś, to jasne, że masz zginąć. No, chyba że jednak się na coś przydasz, to może wtedy pogadam z kapitanem.
-
Przęknął głośno Albert
- T-tak…oczywiście że się przydam…w-w-w końcu medykiem jestem ci się zawsze przydają. -
- To się okaże. - odparł i ruszył jednymi z drzwi do innego pomieszczenia. Po chwili wrócił, taszcząc pod pachami dwa pakunki, jak Ci się wydawało. Dopiero później zrozumiałeś, że to tak naprawdę Gobliny, które Ork rozłożył na stole do tortur.
- No to pokaż co potrafisz, panie medyk. - powiedział postawny Zielonoskóry i klepnął Cię w plecy na tyle silnie, że straciłeś równowagę i wylądowałeś na deskach. -
Aria Vee - Greenwood von Silverstein - Post startowy
Przez piękne, lecz zbyt delikatne by spełniać swą funkcję zasłony do komnaty wpadało światło późnego już ranka. Aria otworzyła oczy po to, by ujrzeć jedynie wpatrzone w nią oczy koloru burgundzkiego wina o tak przeraźliwej głębi, iż znów poczuła jak po plecach przebiegają jej ciarki. Uśmiechnęła się jednak, a on odwzajemnił uśmiech delikatnym przypominającym grymas półuśmieszkiem.
Kiedy przechylił głowę, światło przedzierające się przez burzę jego białych włosów znów zaczęło malować wzory na tak dobrze jej znanych nieskazitelnie białych policzkach.
Był u jej boku już ponad dwa lata, a ona wciąż nie znała jego imienia…
Niestety tym razem także nie było jej dane zapytać.
- Ała! - okręt gwałtownie skręcił wyszarpując ją z objęć słodkiego Morfeusza i brutalnie miotając na chropowate deski do bólu rzeczywistej kajuty.
Z ponurym jękiem wstała z podłogi i spojrzała na swój stolik nocny… Nie! ostatni kieliszek wina, które wyłudziła od kapitana Ginro podzielił jej los rozbijając się na milion kawałeczków.
Ten dzień zapowiadał się naprawdę cudownie już od samego początku…
Czując że ściany zaczynają się do siebie zbliżać, a w pomieszczeniu zaczyna brakować powietrza otworzyła drzwi i skierowała się na górny pokład, ignorując przeciekające przez szpary w drewnianej podłodze wino i zapominając o śnie oraz jego tajemniczym bohaterze. -
Na pokładzie panowała nerwowa krzątanina, ale nie ta znana Ci z wcześniejszych dni rejsu. Załoga brygu Kundli, “Gwiazdy Zarannej”, należała do elity swojej organizacji, sowicie opłaconej z nieskończonej kasy Inkwizycji przez Twoją mistrzynię, ale widziałaś, że nawet ich mogło dopaść zdenerwowanie lub cień strachu, co było widać w szykowaniu broni palnej i białej, manewrowaniu linami czy żaglami oraz krzyczanymi na całe gardło komendami przez kapitana i jego oficerów. Dość szybko zrozumiałaś, co wzbudziło niepokój najemników: Wasz okręt był mały, a na horyzoncie dostrzegliście pokaźnych rozmiarów Czarną Arkę, korsarski okręt Mrocznych Elfów, płynący w Waszym kierunku z niezwykłą jak na tak dużą jednostką szybkością, zapewne podyktowaną użyciem Magii Powietrza czy Wody. Na dodatek to oni mieli sprzyjający wiatr, więc wszystko wskazywało, że piraci Imperium zdołają Was dopaść, a załoga, choć doskonale wyposażona i uzbrojona, była zapewne zbyt nieliczna, aby odeprzeć spodziewany abordaż.
-
Nie, nie, nie!
To nie mogło dziać się naprawdę!
To na pewno był tylko element planu…
Tak! WŁAŚNIE TAK MIAŁO BYĆ! prawda?
Głęboki oddech.
myśl racjonalnie!
nie potrafisz ocenić sytuacji, ale załoga nie panikuje, tylko przygotowuje się do walki, tak?
Może też możesz się przydać? …Tylko jak?
Aria zamknęła oczy wstrzymując oddech i … nie marnuj mocy przed czekająca cię walką!
…
Szukając wzrokiem Cristiny, ruszyła więc w kierunku kapitana i jego oficerów.
Może oni będą mogli powiedzieć jej co się dzieje?
- Dzień dobry! -
//Pogrubienia tekstu używaj tylko wtedy, gdy chcesz coś podkreślić w swojej wypowiedzi, nie w zwykłych zdaniach.//
Jej nigdzie nie widziałaś, ale wątpiłaś, aby porzuciła Ciebie, okręt i załogę tuż przed krwawą bitwą. Pozostałych odnalazłaś bez trudu, tuż przy kole sterowym, gdzie zebrał się stary, ale wciąż czerstwy i żywy kapitan, z czarną przepaską na oku, mimo swego wieku jeden z najlepszych szermierzy na pokładzie, Krasnolud, obwieszony pistoletami skałkowymi, z muszkietem przewieszonym przez plecy i dwuręcznym młotem z nabijaną kolcami głowicą w dłoniach, oraz Elf, obdarzony bystrym wzorkiem, niezwykle celny łucznik, który odkąd tylko postawiłaś stopę na pokładzie okrętu, zaczął się Tobą interesować.
- Gówno kurwa! - warknął Krasnolud do pozostałych, akurat gdy podeszłaś. - Nie spierdolimy im, nas napędza wiatr, ich jebana Magia, do chuja Magmowca! Dlatego mówię, żeby nie spierdalać, tylko walczyć! Srutnijmy im salwą z dział, z broni palnej, a potem poprowadzę naszych do ataku i wyrżniemy te zniewieściałe Drowy!
- Uwzględniłeś w swoich rachunkach, mój rudobrody przyjacielu, że tych, jak ich nazwałeś, “zniewieściałych Drowów” jest pewnie pięć razy więcej niż nas, a może i lepiej? No i oni nie będą czekać, aż my przyjdziemy do nich, prędzej sami zarządzą abordaż. To doświadczeni, żądni krwi i łupów, doskonale wyposażeni wojownicy, weterani wielu bitew, a my niedawno musieliśmy uzupełnić blisko jedną trzecią załogi, po ostatniej walce z drowskimi korsarzami. Nie damy rady wygrać abordażu na ich okręcie, dużo większym, stwarzającym możliwości obrony i zapewne najeżonym pułapkami. Powinniśmy uciekać tak długo, jak to możliwe, to niespokojny akwen, ale jest szansa, że wpadniemy na trop innych okrętów Kundli, zwłaszcza że tu uczęszczany szlak.
- Zamknąć się, oboje! - krzyknął kapitan, widząc nadchodzącą kłótnię swoich oficerów. - Powiedźcie mi lepiej jedno: Gdzie są ci cholerni Magowie? Drowy jakichś mają, nam wypada kontrować swoimi, albo poślą nas na dno bez jednego wystrzału. -
Aria podeszła jeszcze bliżej i zakaszlała znacząco. - Dzień dobry!
Nie przejęła się tym, że miała posłużyć do kontrowania niczym przedmiot, ale tym, że kapitan albo jej nie zauważył, albo nie uważał za użytecznego maga. -
- Ach, jesteś! - krzyknął, tak zadowolony, jak i zdziwiony niespodziewanym przybyciem. A może i zmieszany, bo zdawał sobie sprawę, co właśnie usłyszałaś? - Gdzie ta druga? I czy jesteś w stanie pomóc nam swoimi czarami?
-
- Nie jestem pewna… - teraz to ona była zmieszana i spuściła wzrok jakby nauczyciel złapał ją na nieprzygotowaniu - Myślałam, że kapitan… Jestem szermierzem i pomogę w razie abordażu, mogę wzmocnić waszą broń moją magią, a nawet błogosławić cały okręt z nadzieją, że popłynie dostatecznie szybko.
-
//Myśli zapisuj kursywą, normalne zdania bez.//
Widać, że średnio ich to radowało, ale lepsza taka pomoc niż żadna. Tymczasem Wasza załoga była już uzbrojona i czekała w gotowości, choć sami pewnie nie wiedzieli, na co: abordaż czy odpieranie go? Tymczasem z okrętu Drowów wystrzelono pociski z balist, archaicznych machin, w porównaniu do dział zamontowanych na brygu, jednak miały one inne zadanie: Groty gładko przebiły się przez burty, a później rozszerzyły w ten sposób, jakby rozkładając się, że nie sposób ich było wyjąć. Na dodatek coś, mechanizm lub inna forma napędu, ciągnęła liny, jakie przyczepione były do bełtów, abyście zbliżyli się jeszcze bliżej do Czarnej Arki. -
- Chyba już za późno na ucieczkę… - Skupiła się na czarnej arce. Magia światła pozwalała jej na wykrywanie zła. Wiedziała już że mierzy się z magami wody i powietrza, ale czy ukrywał się tam mroczny mag?