Wielkie Równiny
-
Wezwał swoją szkapę i wsiadł na nią, powoli jadąc w kierunku posterunku. Chciał go najpierw po cichu objechać, by znaleźć najlepsze miejsce do przyczaiki.
-
Jak wskazuje nazwa, Wielkie Równiny pozbawione są wzniesień i czegokolwiek innego, co może posłużyć za kryjówkę. Poprzednio obserwowaliście posterunek z odległości kilku kilometrów, aby was nie zauważono. Nie dało to wielkich szans na rekonesans, ale jeśli podjedziecie bliżej, możecie być pewni, że was zauważą, i nawet jeśli nie zaczną strzelać od razu, jak wejdziecie w zasięg ich broni, to i tak cały element zaskoczeni trafi szlag.
-
- Jesteś gotów czołgać się kilometr w pyle? - Spytał widząc jedyne rozwiązanie w czymś takim.
-
- Jak trzeba, to trzeba. Albo chociaż zaczekać do zmroku, wtedy będzie łatwiej.
-
- Dlatego będziemy się czołgać w nocy. Przygotuj sobie jakieś przebranie z trzciny i patyków, choć w sumie z tymi skalpami to więcej ci nie trzeba, tylko w pyle się upierdol. Trzeba znaleźć miejsce dla mojego konia i twojego tego czegoś. -
-
O coś więcej, niż trawa, będzie ciężko, więc pozostaje liczyć, że noc zapewni wam wystarczającą ochronę. Uwagę o pyle Ubairg zbył zirytowanym warkknięciem. Niestety, nie znaleźliście żadnego odpowiedniego miejsca, ale oba wierzchowce były dość inteligentne, a przy tym raczej każdy drapieżnik zastanowi się dwa razy, nim na nie napadnie, więc nie macie się co obawiać i możecie zostawić je tutaj, czyli na tyle blisko, aby zdążyć do nich dobiec w razie czego, ale też poza zasięgiem strzelców z posterunku. Tubylec sprawdził broń, ty również i czekaliście, aż wreszcie zapadł zmrok. Pora ruszać.
-
Zostawił zbędne toboły, by nie wydawać za dużo dźwięków, sprawdził czy broń nie wydaje odgłosów i nie błyszczy się, po czym padł na ziemię i rozpoczął czołganie się. - Patrz na mnie. Kiedy wstanę, ty też wstań i przejmiemy wieżyczkę. Póki się da, działamy na cicho, po prostu dokonując skrytobójstwa. Jak się nie będzie dało, broń wszelkiego rodzaju wchodzi w grę. Urządźmy rzeźnię. - Wyszeptał towarzyszowi szczerząc się. Czeka ich niezbyt miły czas czołgania.
-
Niezbyt miły, nudny, monotonny, z ryzkiem, że po prawie godzinie takiego męczenia się nagle zauważą was i cały plan szlag trafi. Tak się jednak nie stało i dobrnęliście pod sam mur, w pobliże jednej z wieżyczek.
- Podsadź mnie. - mruknął Ubairg. Mur nie był wysoki, ale jednak nie pozwalał dostać się na szczyt jednym skokiem, tu potrzeba było czegoś więcej. Nim zdołałeś zaprotestować, że to on powinien podsadzić ciebie, jakby czytając ci w myślach, tubylec dodał: - Silny. Silniejszy niż ty. Ja cię wciągnę z góry. Ty mnie nie. -
- Bo masz więcej łap, sukinsynu. - Wyszeptał raczej do siebie. Zrobił z siebie podest, tak by mężczyzna mógł wbić się z jego barków. To ciało miało wiele zalet, jedną było tu, że niezbyt musiał dbać o ból czy obrażenia, więc i to mu nie przeszkadzało.
-
Bardziej ból, niż obrażenia, bo wciąż byłeś do zabicia, o ile można zabić coś, co już nie żyje, przynajmniej częściowo. Tak czy siak, po kilku chwilach Ubairg rzeczywiście wciągnął cię na górę bez trudu. Gdy rozejrzałeś się wokół, zauważyłeś, czemu: niedaleko, jako tako ukryci przed wzrokiem innych, leżeli dwaj zamordowani strażnicy.
-
Chwycił swój rębak, ale po chwili go odłożył, wziął zwykły sztylet, będzie lepszy do skrytobójstwa. Powinien w teorii owinąc buty szmatami, by nie wydawały odgłosów, ale już jebać. Dał zielonemu znak, “ja na tą wieżyczkę, ty na drugą” wskazując palcami i poderżnięcie gardła na znak tego co dalej zrobią. Najciszej jak mógł przesunął się w kierunku drabiny do swojej wieżyczki. Dałoby radę wejść po niej albo na tyle szybko by nie dać szansy na reakcję albo na tyle cicho by przeciwnik nie zauważył?
-
Ubairg ruszył dalej, widocznie tamte trupy były kiedyś strażnikami na warcie w wieży. Jeśli chodzi o ciche lub niepostrzeżone dotarcie do celu, to jak najbardziej, a przynajmniej tak ci się wydawało, bo w końcu jeśli tamten dzikus potrafił, to czemu ty masz nie podołać?
-
//herszt najmeników to ten sam który nosił znak wizjonerów?//
Poprosił jadącego obok najemnika aby użyczył mu na chwilę swojego konia. Kiedy przesiadł się z wozu, spiął wierzchowca ostrogami aby zrównać się z dowódcą.
- Słuchaj… - zaczął - Naprawdę doceniam że zawsze w nocy dokładanie badasz okolicę, ale myślę że od czasu do czasu mógłby zrobić to ktoś inny. Nie chciałbym abyś padł tu z braku snu. I tak dziwne że dotąd tak dobrze się trzymasz, można by pomyśleć że jesteś nadczłowiekiem. - Uśmiechnął się lekko. - W dodatku… Pewnie wydaje mi się tak bo się na tym nie znam… Ale sądzę że poświęcasz temu trochę zbyt wiele czasu. Prawie tak jakbyś badał każde pojedyncze ziarenko pisaku na tym pustkowiu. - Zażartował, chcąc nadać całemu pytaniu bardziej swobodny i mniej podejrzliwy wydźwięk.
-
//Tak.//
- Bo tak jest. - burknął, biorąc najwidoczniej twoje słowa na poważnie. - Znam tę kolonię jak własną kieszeń, a nawet lepiej. Prerie, lasy, rzeki, jeziora, bagna i wszystko inne. Może miasta są mi już bardziej obce, to fakt, ale bywam tam dużo rzadziej, niż na otwartej przestrzeni. A inni… Znają się na swojej robocie, ale tylko jeśli polega na strzelaniu i skalpowaniu. Ja mam umiejętności, które sprawiają, że jestem najlepszy do wyszukiwania zagrożeń i problemów. -
//Czekaj, ale znak wizjonerów znajduje się na amulecie który nosi dowódca, czy dowódca ma wytatuowany znak na ciele?//
Wzruszył ramionami.
- W każdym razie, nie zaszkodziłoby gdybyś brał kogoś ze sobą do pomocy. Jest też inna sprawa. - Na te słowa spoważniał. - Wnosząc po tym symbolu… - Gestem pokazał że ma na myśli znak wizjonerów na jego ciele. - … mógłbyś się zajmować bardziej świetlanymi zadaniami. Dlaczego więc wybrałeś dowodzenie grupą najemników?
-
//Może faktycznie niejasno wyraziłem się na ten temat w Czatach. Gość ma wisiorek, prawie na pewno tubylczą robotę, ale poza tym też tatuaż przedstawiający znak Wizjonerów.//
- Każdy z nas ma jakiś cel. Ja znalazłem swoje miejsce tutaj, a skoro się przydaję, to po je zmieniać? Zwłaszcza, że jedyne na czym się znam, to rozszarpywanie gardeł, patroszenie i odrywanie kończyn. -
Kyle zmarszczył się nieco na ten słowa. Jak dotąd wszystkie wtajemniczone osoby które spotkał byli ludźmi na poziomie i prezentujący jakąś wartość w głównym celu Wizjonerów czyli odkryciu za pomocą badań substancje lub narząd który pozwala dzikusom na władanie magią. Ten człowiek za to wyglądał na jednego z wielu mięśniaków od brudnej roboty których zatrudniano jednorazowo, a mimo to niezawodnie należał do Wizjonerów. Nie podobało mu się to.
- Z ciekawości spytam - w jaki sposób dowiedziałeś się o tym co naprawdę robimy? -
//“My” w sensie twoja postać i Nathan Nożownik czy “my” w sensie Wizjonerzy?//
-
//W sensie ogół Wizjonerów//
-
- Uratował mnie jeden z waszych, po tym jak poturbowała mnie solidnie pewna bestia. Nie mogłem się po tym pozbierać przez jakiś czas, a potem on znowu się zjawił, tym razem opatrzył nie moje ciało, a duszę i umysł. Pokazał mi wiedzę, o której nie śniłem, pozwolił się opanować, być tym, kim jestem teraz. Może i wydaję ci się prostym zabijaką, ale gwarantuję, że nie ma drugiego takiego z umiejętnościami takimi jak moje.