Gospodarstwo na Równinie
-
Tak więc Jannet wzięła z sobą prosty nóż bojowy (wsadziła go w but) i scyzoryk. Scyzoryk ukryła w rękawie tak, by w razie czego mogła ukryć go przed wćibskimi rękami, a także by po chwili wiercenia się mogła zrzucić go prosto w swoją dłoń. Pokerzystę wsadziła za pas razem z toporkiem, Marksmana do kabury, a niezawodną dubeltówkę przygotowała do przewieszenia przez plecy. Do tego W&L Needle, którego schowała dla odmiany u swojego boku i tradycyjny Smithson 1590 w drugiej kaburze. Do tego szeroki pas amunicyjny z sześćdziesięcioma czterema nabojami rewolwerowymi i kolejny na udo, z dwudziestoma nabojami do strzelby. Po kieszeniach schowała zapasowe 6 śrucin i laskę dynamitu. Jannet wracała do akcji pełną gębą.
Przygotowawszy wszystko, zjadła szybką, ale obfitą kolację i udała się do snu. Jutrzejszy dzień będzie ważny. Bardzo ważny. Jannet czuła się przygotowana.
Była?
To się okaże.
//I siup. Jeżeli z czymś się pomyliłem, to i tak wystaw post, tylko napisz mi co mam zedytować, a zedytuję. // -
//Poczekam więc na radia.
-
Max:
Praca zajęła Ci resztę dnia, później musiałaś zająć się swoim nowym podopiecznym i pracę postanowiłaś kontynuować jutro. Tak też się stało i rano, po śniadaniu, wszystko było gotowe.
Radio:
Obudziłaś się dziwne rześka, wesoła i wypoczęta, jak na osobę, która idzie ryzykować swoje życie przystało. Ale na śmierć nie wypada iść z pustym żołądkiem, miałaś więc czas, żeby zjeść śniadanie i odpocząć, gdy Lilieth skończyła wreszcie swoje zadanie. -
Podziękowała Lilieth za opaskę i sprawdziła, czy wszystko działa tak jak powinno (//w tym miejscu zakładamy, że wszystko działało, by lekko przyspieszyć wszystko//).
— Dziękuję. — Schowała ją do kieszeni.
“Chyba już wszystko mam. Najwyższy czas wyruszyć.”
— Posłuchaj mnie, Lilieth. — Zwróciła się do mivvotki. — Wyjeżdżam na kilka dni, może trochę dłużej. Nie ważne jak długo by mnie nie było, nie szukajcie mnie, jasne? — Przewierciła szaroskórą spojrzeniem jedynego oka. — Gdy wrócą Liwiusz i Rose, przekaż im to samo. — Powiedziawszy to, ściszyła głos. — Jeżeli te zbiry będą Ci się naprzykrzać, zabarykaduj się w pokoju z tym niewolnikiem i czekaj na powrót Rose, kapujesz? U mnie powinna zostać jeszcze jakaś broń, weź ją. -
//Jak Maks odpisze to śmiało możesz ruszać w drogę.//
-
//Leciiim!
Już samo “posłuchaj mnie” sprawiły że ta zaczęła się obawiać następnych słów. Jak się przekonała, słusznie. Świadomość, że ma zostać sama z tymi oprychami nie była zbyt optymistyczna. Do tego jeszcze możliwe zaginięcie lub śmierć Jannet i prośba i niepodejmowanie kroków ku odnalezieniu jej. Tyle dobrego, że nie chce w to wciągać tej dwójki, więc będzie sama może parę godzin… Ale wizja, że musiałaby wziąć broń, też nie była zbyt optymistyczna… Jej samej zaś jedynie kiwnęła głową. -
Jannet poklepała ją po ramieniu i uśmiechnęła się lekko.
– Trzymaj się. —
Poszła do wiaty na konie i zaprzęgła wóz. Odjechała w stronę samotnej ruiny na wielkich preriach. -
//Zmiana tematu. Zacznę Ci, gdy będziesz na miejscu. A Max może wrócić do swojego wątku, jeśli chce.//
-
Patrzyła się jeszcze chwilę w horyzont, jakby upewniając się, że na pewno nie wróci. W końcu jednak pobiegła do ich gościa, sprawdzić jego stan.
-
O dziwo, był już przytomny, i w miarę sprawnie podniósł się na ramionach ze swojego posłania, rozglądając się wokół mętnym wzrokiem.
-
Usiadła na łóżku jeśli mogła, w rogu, a jak nie to przysunęła krzesło.
- Jak się czujesz? Jesteś w stanie odpowiedzieć na parę pytań? -
Pokiwał głową, sama widziałaś, że czuł się o wiele lepiej, niż wczoraj, choć pewnie wciąż było mu daleko do silnego osobnika swojej rasy w tym wieku. Mimo to był to jednak zauważalny postęp, który na pewno oddalił od niego widmo śmierci.
-
-Więc… Skąd pochodzisz? Jak daleko jesteś od swojego poprzedniego domu? Będą cię szukać? Co to za znak? Nie byłam w stanie go uleczyć magią.
-
Pokręcił głową i westchnął, widocznie zbierając siły, jakby odpowiadanie na Twoje pytania rzeczywiście stanowiło dla niego jakiś wysiłek.
- Daleko… Lasy i gwiazdy. Tam się wychowałem. Stamtąd zabrali mnie ludzie. Mnie i wielu innych, wszystkich, którzy nie zginęli i nadawali się do pracy. Potem inni też ginęli, gdy żar lał się z nieba, gdy trzeba było pracować, gdy trzaskał bat, gdy huknęła ognista broń… -
Hm. Teraz zdała sobie sprawę, że “skąd pochodzisz” ma tak wiele znaczeń, zależnie od sentymentu… Ale skoro już to wie, to orientuje się przynajmniej co to może być za miejsce?
- A miejsce do którego Cię zabrali? Jak daleko stąd? - Chyba lepiej będzie pytać się pojedynczo. Fakt, mówił, był sprawny, ale fizycznie. Do tego zawsze to jakieś traumatyczne przeżycia… -
Słyszałaś kiedyś o czymś takim, daleko stąd. Tubylcy i ci ludzie, którzy znali ich język, mówili na nie Gwieździsta Puszcza. Czy jakoś tak.
- Uciekałem dzień i dwie noce… Ale nie jestem pewien, może po drodze spałem? Ale to daleko, pośród niczego, z daleka od puszcz i lasów. -
Daleko… ciekawe jak było naprawdę, bo konno pewnie ten dystans można pokonać szybciej. Do tego to “pośród niczego” ją niepokoiło. Co to znaczy? Majaczył? Miał ograniczony widok?
- Co to za znamię? Nie mogłam go wyleczyć… - spytała się, wskazując na owe znamię. -
Lub po prostu wychował się w Gwieździstej Puszczy, pełnej drzew, a potem trafił tu, w okolice Wielkich Równin, gdzie były rzadkim widokiem. To mógł mieć na myśli, gdy mówił o tym, że żył “pośród niczego, z daleka od puszcz i lasów”.
W odpowiedzi jedynie pokręcił głową, widocznie obawiając się odpowiedzieć na Twoje pytanie. -
- Spokojnie, nic ci nie zrobię. Mi możesz powiedzieć - mówiła cicho i łagodnie, chcąc go zachęcić.
-
- Gorące żelazo… - mruknął, przełykając ślinę. - I coś jeszcze… Plugawe zło… Magia.