Gwieździsta Puszcza
- 
Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, to nie będzie musiał uczyć się na własną rękę. Był już o kilka kroków bliżej swojego celu. Wszedł na najbliższą kładkę, by po niej iść dalej w kierunku serca puszczy. 
- 
Jeśli liczyłeś na to, że Twoja podróż pozostanie niezauważona i odkryjesz tajemnicze zaginione miasto, to pomyliłeś się w swych rachubach. Już po kilku minutach drogi w pień drzewa, nieopodal Twojej głowy, wbiła się strzała, a po niej kolejna, tym razem jeszcze bliżej. 
- 
— Nie jestem człowiekiem! — Wrzasnął, podnosząc dłonie do góry i szukając jakiejkolwiek osłony przed strzałami. Jeżeli takową znalazł, od razu skrył się za nią. 
- 
Nie było, a kwestią czasu jest, nim polecą w Twoim kierunku kolejne strzały. Aby się przed nimi skryć możesz albo biec dalej, bo cel ruchomy trudniej trafić niż nieruchomy, albo zeskoczyć czy w inny sposób dostać się na dół. 
- 
Na dole będzie jeszcze łatwiejszym celem, dlatego pobiegł dalej co sił w nogach, modląc się o to, by utrzymać balans. 
- 
Przez jakiś czas szło dobrze, ale pośpiech i świszczące wokół strzały nie ułatwiały Ci zadania, więc w końcu noga Ci się omsknęła i upadłeś. Na szczęście na dole nie czekało Cię ani twarde, ani bolesne lądowanie, bo nawet nie wylądowałeś na ziemi, lecz na grubej siatce, zawieszonej pięć metrów nad poziomem gruntu. 
- 
Czym prędzej spróbował podźwignąć się i wydostać z niej, w międzyczasie krzycząc: 
 — Byłoby naprawdę miło, gdybyście przez chwilę nie próbowali mnie zabić, na miłość cholery! —
- 
Gdy tylko spróbowałeś się podnieść, sieć jakby zatrzasnęła się i Cię oplotła, a Ty znalazłeś się w pułapce. Jednak Twoje słowa chyba zdążyły przekonać część tubylców i rzeczywiście do Ciebie nie strzelali. Ale to może dlatego, że chcą Cię wziąć żywcem i zjeść. Albo złożyć w ofierze. 
- 
Ważne, że będzie miał szansę na wytłumaczenie się. 
 — Mógłbym poprosić o wyciągnięcie mnie stąd? — Zawołał. — Nie jest tutaj do końca wygodnie! —
- 
Jeśli wyjdziesz ze swoimi wytłumaczeniami od tego, to w najlepszym razie będą Cię jakiś czas ignorować, tak jak teraz, a w najgorszym w końcu zabiją. 
- 
Dlatego postarał się o dobycie noża, po czym zaczął rozcinać więzy. 
- 
Udało Ci się przeciąć część sieci, ale za mało, żeby się uwolnić. Nie był to i tak wielki problem, może nawet lepiej, że się nie uwolniłeś, bo po chwili spostrzegłeś dwóch tubylców, mężczyzn, o ogorzałej od słońca, deszczu i wiatru szarej skórze, uzbrojonych w łuki, kołczany pełne strzał i długie noże. Odziani byli w spodnie, buty i kaftany bez rękawów, wszystkie z wyprawionej skóry. Nic nie mówili, jakby czekając na Twoje słowa, ale nie próbowali poderżnąć Ci gardła, co też nie stawia Cię w tragicznej sytuacji. A przynajmniej teraz. 
- 
— Okej, czyli kompania powitalna przybyła, w porządku. — Powiedział, ni to do nich, ni to do siebie. 
 Zabrał się za dalsze rozcinanie więzów.
 — Poczekajcie tam na mnie panowie, bo chwilę to zajmie. Muszę szczerze powiedzieć… — Przyłożył ostrze do kolejnej liny i pociągnął. — Jestem pełen podziwu dla waszej roboty, bardzo dobrze wykonane.
- 
Jeden z Mivvotów błyskawicznie sięgnął po strzałę w kołczanie na plecach, naciągnął ją na cięciwę i wycelował, choć było to zbędne, z takiej odległości nie mógł chybić, gdy grot strzały znajdował się ledwie kilka centymetrów od Twojego oka. Czyli chyba lepiej przestać. 
- 
— Okej, rozumiem, nie przecinać, pewnie. — Powoli odsunął ostrze od lin i schował je do pochwy. — To jaki mamy plan w takim razie? — 
- 
Wciąż milczeli, co nie ułatwiało Ci znalezienia z nimi wspólnego języka. 
- 
— To może się sobie przedstawimy, jak już wy jesteście zajęci celowaniem do mnie, a ja, no cóż, siedzeniem tutaj. — Kontynuował “rozmowę”. —Na imię mi James Ha’Kesh McLiam. A właśnie, może imię Ha’Kesh coś wam mówi? Matka mi wybierała, była z tych stron, bogowie czuwajcie nad jej duszą. — 
- 
Wymienili między sobą kilka spojrzeń i nieznanych Ci słów, a później ten, który mierzył do Ciebie z łuku, schował znów strzałę do kołczanu i spytał: 
 - Mieszaniec?
- 
— Ta-da! — Wyrzucił dłonie przed siebie. — Zgadłeś, kolego, inaczej bym się tutaj chyba nie zapędzał. — 
- 
- Lepiej dla Ciebie by było, gdybyś został pośród ludzi. Najwidoczniej życie z nimi bardziej Ci odpowiada. 
 

