Gwieździsta Puszcza
-
Nie poleciał ani wysoko, ani daleko, ale tego mogłeś się spodziewać. Tak jak reakcji tłumu, gdzie chyba tylko starszyzna zachowała powściągliwość, reszta zwyczajnie Cię wyśmiała lub buczała, widząc tę próbę.
-
Oparł dłonie na kolanach i wziął głęboki oddech.
“Najwidoczniej tutaj nie oceniają za starania, masz Ci los…”
Spojrzał w bok. Czy młody, który wystąpił z tłumu, brał się za kolejny pal? -
A i owszem, choć tym razem rzucił go o wiele bliżej, to jednak i tak lepiej, niż Ty. Najwidoczniej masz więcej, niż jedną próbę. Niby dobrze, ale z drugiej strony, to czy ta druga próba coś w ogóle da?
-
Nie wiadomo, ale jeżeli miałaby wyjść lepiej, to nie podejście do niej byłoby wielkim błędem. Dlatego podszedł do kolejnego z pali, najlepiej mniejszego i splunął w dłonie. Po tym chwycił go, napiął się i tym razem od razu wyrzucił w powietrze.
-
Wszystkie były niemalże identyczne, a ten rzut na pewno był lepszy od poprzedniego, choć reakcja tłumu była identyczna. Czyli chyba spodziewali się lepszego wyniku. Cóż, dobrze że tamten strażnik mówił o kilku próbach, inaczej już teraz musiałbyś się z nimi żegnać. Tak czy siak, wszyscy ruszyli platformami dalej, wgłąb lasu, a Ciebie dwóch strażników zaprowadziło w odpowiednie miejsce, choć wciąż przy poziomie gruntu. Na miejscu drugiej próby również były pale, podobne do tych, którymi usiłowałeś ciskać, ale o wiele wyższe, nieco węższe i wbite w ziemię. Jeden miał pozostałości gałęzi, którymi mogłeś wspiąć się na górę, ale reszta była już ich pozbawiona.
- Próba zwinności. - wyjaśnił idący obok strażnik. - Wchodzisz na górę, i usiłujesz dostać się na drugi koniec bez spadania. -
"Dobra James, to umiesz… " Pomyślał, rozciągając dłonie. Skinął strażnikowi i podszedł do pierwszego z pali.
“Może nie wykazałem się siłą, ale tutaj będę w stanie coś pokazać. Hop!”
To powiedziawszy sobie w myślach, wyskoczył i złapał się za pozostałości gałęzi, od razu szukając miejsca dla nóg, by móc się wybić wyżej i wyżej. Zręcznie wspinał się do góry. -
A i owszem, zręcznie, więc dostałeś się na samą górę. Pale były ustawione od siebie w różnej odległości, niektóre były cieńsze od innych, ale musiałeś na nie wskoczyć, jeśli chciałeś dostać się dalej. Nie było to aż tak trudne jak poprzednie zadanie, a tym bardziej niemożliwe do wykonania, wymagało jednak sporej zwinności i skupienia.
-
Jamesowi obu nie brakowało, a przynajmniej on sam miał taką nadzieję. Skupił wzrok na kolejnym palu, precyzyjnie odmierzył skok i ruszył do przodu, starając się od razu celnie wybić ku kolejnemu palu, by przebyć próbę zarówno precyzyjnie, jak i szybko.
-
Udało się, co nie wywołało owacji wśród zgromadzonych wokół tubylców, ale uciszyło wszelkie gwizdy, wyzwiska, śmiechy czy rozmowy, jakie miały sporadycznie miejsce wcześniej i wszyscy skupili teraz całą swoją uwagę na Tobie.
-
Wybił się po raz kolejny i kolejny, cały czas nie spuszczając pali z oczu, by nie omsknąć nóg. Mierzył, by szybko ukończyć przeszkodę.
-
Pokonałeś w ten sposób około połowę drogi, a wśród zgromadzonych wokół tubylców zdało się słyszeć coraz głośniejsze szmery i rozmowy, choć teraz byłeś niemalże pewien, że są Tobie przychylni. Już miałeś wybić się do kolejnego skoku, gdy usłyszałeś tak znajomy dźwięk, choć nie spodziewał się go usłyszeć tutaj, a zwłaszcza teraz: suchy huk wystrzału z karabinu Hralk. A potem kilkanaście kolejnych. Tak zdziwieni, jak i przerażeni, tubylcy zaczęli pospiesznie uciekać, choć w tym zbiorowisku wielu padło trupem na platformach, inni spadli, niekiedy będąc martwymi, nim dotknęli ziemi, a w innych wypadkach spotkał ich gorszy los, gdy to dopiero tam znaleźli śmierć.
-
“Cholera.” To była pierwsza i jedyna myśl, jaka w tym momencie zaświtała w umyśle Jamesa. Błyskawicznie rozejrzał się dookoła. Skąd strzelali?!
-
Zewsząd, takie przynajmniej miałeś wrażenie, bo albo było ich tak wielu, że rzeczywiście otoczyli polanę, albo nie dość, że szybko strzelali, to jeszcze sprawnie przemieszczali się z miejsca na miejsce, aby sprawiać takie wrażenie.
-
W takim razie James zrobił to, co wychodziło mu najlepiej; zniknął. Za pomocą magii upodobnił się do swojego otoczenia, wtapiając się w nie niczym kameleon. Po tym zsunął się z pala na ziemię i okrężną drogą pobiegł… do ludzi. A dokładniej na ich tyły,
-
Udało Ci się minąć kilku z nich, a po ubiorze było widać, że nie przybyli prosto z miasta, odziani byli w stroje z futer i skór, niczym traperzy i pionierzy, choć nie miałeś pewności, czy nimi byli, ci zwykle żyli z tubylcami jeśli nie w dobrych, to chociaż poprawnych relacjach. Tamci tymczasem, wciąż strzelając, zmienili nieco cele, trafiając głównie w nogi, jeśli mieli taką możliwość, a tak unieruchomionych tubylców ogłuszali ciosami karabinowych kolb w głowę.
-
Przesunął się całkiem na tyły oddziałów ludzi, gdzie tam spróbował niepostrzeżenie wciągnąć jednego z nich w krzaki, podduszając go bez zbędnego oszczędzenia siły. Mógłby stąd po prostu uciec, ale wtedy już na pewno nie będzie miał szansy na wejście między Mivvotów, o ile jacyś tu zostaną.
-
Napastnicy, kimkolwiek byli, początkowo starali się trzymać w zwartej grupie, ale gdy postrzelili odpowiednio wielu Mivvotów lub tamci uciekli dalej, musieli przerzedzić swój szyk, co sprawnie wykorzystałeś, a cała akcja przeszła po Twojej myśli, choć nie masz co liczyć, że minie zbyt dużo czasu, aż ktoś się zorientuje.
-
Od razu zabrał się za przeszukiwanie nieprzytomnego, by zabrać jego broń. Oprócz tego ukradł także jego wygląd, którego iluzję nałożył na siebie.
-
Wygląd to jedno, inna kwestia, że w wypadku interakcji z napastnikami od razu wpadniesz. Mężczyzna miał przy sobie naładowany rewolwer Smithsona i garść sześciu dodatkowych pestek, a także karabin Hralk, również nabity, a na dwóch przewieszonych ukośnie przez pierś bandoletach znajdował się zapas pojedynczych pocisków do tejże broni.
-
Zerwał bandoliery z gościa, po czym sam się nimi obwiesił. Po tym korzystając z osłony przykląkł na jedno kolano i wycelował w plecy ludzi. W pierwszej chwili zawahał się. Przecież… tak długo żył pośród nich. Ojciec także był człowiekiem. Nigdy nie miał problemu z posłaniem kulki drugiemu, ale teraz…
Nacelował muszkę w środek pleców najbliższego mu trapera i wystrzelił. Od razu przesunął lufę na kolejnego i powtórzył strzał. Nie strzelał do ludzi, strzelał do najeźdźców.
Od razu, gdy Ci spostrzegną, że coś jest nie tak, James zmieni pozycję, obrzucając się roślinną iluzją i zabierając karabin z sobą.