Imperium
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
//Już któryś raz widzę taką kolumnę usuniętych postów… Ty coś tam piszesz czy to ja mam błąd?
-
//Też to widzę, więc to pewnie sprawka Radia.//
-
//Słaby internet, toć i post się kilka razy dodał. //
-
Jak zauważyłaś, drzwi, którymi Cię tu wprowadzono, wykonane były z litej stali, zabezpieczone sześcioma zawiasami, a także wieloma skoblami i łańcuchami, a na dodatek zamknąć można je równie skutecznie tak od wewnątrz, jak i z zewnątrz, aby jeszcze bardziej utrudnić ucieczkę. Później był mały korytarzyk, wąski, idealny do odpierania ataków tych, którzy mogliby przyjść na pomoc uwięzionym, a za nim pokój Konstabli. Był dość duży, spełniał też zarówno funkcje urzędowe, jak i rekreacyjne, ponieważ stało tu biurko, maszyna do pisania, klasyczne przybory w postaci wiecznego pióra, atramentu i wielu kartek papieru, tablica z listami gończymi, sejf, zapewne ze złotnikami, srebrnikami i miedziakami wypłacanymi za schwytanych kryminalistów, a także portret Hoodoo Browna wiszący na ścianie za biurkiem. Po drugiej stronie znajdował się spory kaflowy piec, przydatny w zimne wieczory, stół, kilka krzeseł, a nim niedbale rozrzucona talia kart i kości do gry, dostrzegłaś tam też cztery karabiny Hralk i jedną strzelbę znaną potocznie jako Rozrywacz, stojące oparte o ścianę, amunicja do nich musiała być tuż obok, zaś w sporej gablocie znajdowała się zdeponowana broń osadzonych, głównie rewolwery, obrzyny, strzelby i karabiny, ale niekiedy też noże, bagnety, szable, toporki, a nawet jeden wielki dwuręczny topór z podwójnym ostrzem wykonanym, tak zresztą jak cała konstrukcja, z jakiegoś połyskującego metalu. Za kolejnymi drzwiami, które dało się otworzyć i zamknąć tylko od strony pokoju Konstabli, znajdowały się cele. Przepisy w całym Oskad były surowe, a w Imperium jeszcze bardziej, przez co większość kryminalistów odsyłano do wielkich więzień budowanych na rozkaz Najwyższego Protektora, na roboty w kopalniach lub zwyczajnie wieszano na miejskim placu. Pojedynczych cel było sześć, naprawdę mikroskopijnych rozmiarów, i nawet zwykła osoba czułaby się tam niekomfortowo, więc co dopiero Ty. Dlatego jeden z Konstabli otworzył drzwi dużo większej celi, nazywanej niekiedy Celą Straceńców, ponieważ to tu czekali Ci, których życie za kilka godzin lub dni miało dobiec końca na szubienicy, a drugi wepchnął Cię do środka. Potem zamknęli drzwi od celi, a także te prowadzące do pomieszczenia z nimi i odeszli, zostawiając Cię samą z pozostałymi więźniami, a tych było wielu, z czego prawie wszyscy przypatrywali Ci się z ciekawością. Najbardziej chudy i wynędzniały mężczyzna w różowym garniturze i czarnym krawacie, który wyglądał, jakby od kilku tygodni nie mył się, nie mógł się porządnie wyspać ani zjeść, co mogło być możliwe. Inni wyglądali lepiej, pewnie gnili tu o wiele krócej, a był to mężczyzna wyglądający jak typowy kowboj, choć ze złamaną ręką w temblaku, o bujnym czarnym wąsisku, siedzący obok tego w garniturze. Naprzeciwko nich siedzieli dwaj młodzi ludzie, mogli mieć około dwadzieścia lat, przerażeni i zaszczuci, w przeciwieństwie do swoich kompanów, którzy nie obawiali się spojrzeć śmierci w oczy. Wszyscy siedzieli blisko siebie, przy wejściu do celi, a choć mogli rozsiąść się na całej jej długości i szerokości, to tego nie zrobili, blisko połowę miejsca oddali ostatniemu ze współwięźniów, wielkiemu, nawet jak na rasowe standardy, bo mierzącemu ponad dwa i pół metra, Amaksjaninowi, odzianego jedynie w skórzane spodnie, przez co mogłaś dokładnie przyjrzeć się jego wielkim i dobrze zarysowanym pod niebieską skórą mięśniom, licznym tatuażom o czarnej czy czerwonej barwie, układających się w zawiłe wzory, których znaczenia mogłaś się jedynie domyślać, bliznom i szramom wszelkiej maści i dwóm wystającym z dolnej szczęki kłom. Miał też długi warkocz spływający swobodnie niemalże do połowy pleców, a siedział dość spokojnie, na ziemi, z wyprostowanymi nogami i rękoma skrzyżowanymi na masywnej piersi.
-
//Już ich kocham. Wszystkich po kolei.//
Błądzącym wzrokiem rozejrzała się po przebywających w celi. Szczególnie żal jej się zrobiło tych dwoje, co byli w jej wieku. Czemu żal? Bo ona prawdopodobnie jako jedyna z tego towarzystwa nie oczekiwała tutaj na śmierć. Czemu właściwie ona miała gnić w więzieniu, podczas gdy inni byli za podobne sprawy wieszane? Nie miała pojęcia, ale miała swoje własne domysły, według niej nawet prawdopodobne. Starała się zachować powagę i zbywać ciekawski wzrok współwięźniów. Z niemałym strachem przeszła i usiadła na skrawek wolnej posadzki między Amaksjanem, a pozostałymi. Teraz, z bliska, wyglądał on znacznie bardziej przerażająco niż wtedy, gdy na Równinach spotykała ich z dystansu i z rewolwerem w dłoni.
-
Gdy przechodziłaś pomiędzy mężczyznami stłoczonymi na ławkach, ten w różowym garniturze, długimi, przetłuszczonymi włosami w nieładzie i gęstym zarostem na twarzy, nie miał bowiem kiedy się i jak ogolić, zastąpił Ci drogę, patrząc z politowaniem na swoich kompanów.
- To, że wszystkich nas powieszą, nie oznacza jeszcze, że musimy przestać być dżentelmenami. - powiedział karcącym tonem. - Clyde, z łaski swojej, posuń się, nasz amaksjańki druh Cię przecież nie zabije. A Ty, moja droga, odwróć się, wtedy, jeśli pozwolisz, zajmę się Twoimi więzami. -
Strasznie dziwnie poczuła się w tej sytuacji, szczególnie, że pierwszy raz od dłuższego czasu słyszała taki język, jaki padł z ust różowogarniturowego. Normalnie zastąpienie drogi odebrała by też jako jakąś zaczepkę - teraz najwyraźniej było inaczej i jeżeli mężczyzna miał zdjąć z niej więzy, to nie protestowała i odwróciła się.
-
Choć pęta były solidne, to mężczyzna zwinnie rozwiązywał je jedne po drugich, dzięki czemu poczułaś, że po raz pierwszy od kilku godzin masz wreszcie wolne ręce.
- Knebel wyjmij sobie sama, a potem dołącz do nas i opowiedz nam swoją historię, a my opowiemy Ci własne. - powiedział mężczyzna w garniturze i wrócił na swoje miejsce. - Swoją drogą, czemu ten, który Cię tu sprowadził, skrępował Cię i zakneblował? -
Od razu rozciagnęła dłonie i ramiona, bo o ile w prawej ręce czucia nie miała, tak kilka godzin spętania w dosyć niewygodnej pozycji dało się w znaki lewej. Od razu też wyciągnęła z ust knebel, odkaszlując, by pozbyć się posmaku szmaty z języka.
— Dzięki. — Podziękowała różowemu szybko i usiadła pod ścianą, o ile było tam miejsce. Dopiero wtedy odpowiedziała na pytanie o sznurach i kneblu: — Pewnie chciał mieć pewność, że nie ucieknę albo przegryzę szur, czy coś. To nie tak, że innych też wiążą? — -
- Mi złamali rękę. - odparł ten, którego mężczyzna w różu nazwał Clyde.
- Nie, raczej rzadko się to zdarza. - odpowiedział Ci Twój poprzedni rozmówca. - I tak wszyscy mamy jeszcze przynajmniej kilka dni, nim przygotują nam szubienice, wykorzystajmy czas dobrze. Wszyscy już usłyszeliśmy swoje historie, teraz pora na coś nowego: Opowiedz nam, kim jesteś oraz jak i czemu tu trafiłaś, a my zrewanżujemy się tym samym, dobrze będzie poznać swoich towarzyszy niedoli, choćby i tak krótka ona była, prawda? -
Jannet westchnęła żałośnie, bo raz, że bolał ją fakt tego, iż ona nie będzie towarzyszyła tej piątce aż do szubienicy, co tamci chyba uznali za oczywistość, a dwa, że zastanawiając się czemu tu trafiła, nie potrafiła wymienić wielu innych powodów niż własną głupotę czy naiwność. W końcu jednak odpowiedziała:
— Nie mam dużo do powodzenia, naprawdę. Uciekłam z domu, żyłam przez kilka lat na Równinie razem z kilkoma innymi, których zgarnęłam po drodze. Było fajnie, aż do wczoraj, jak się dowiedziałam, że mi czteroręcy porwali przyjaciółkę…— Tutaj głos dziewczyny się nieco załamał, od tego momentu Jannet zaczęła bezwiednie przyspieszać tempo, z jakim wyrzucała z siebie słowa: — Znalazłam jakąś grupę strzelców, z nimi ją znaleźliśmy, ale pech chciał, że wyznaczono za mnie 60 złotników i tamci dobrze o tym wiedzieli. Rzucili się na mnie i związali mnie, a jeden z nich doprowadził mnie przed wymiar sprawiedliwości i tak właśnie znalazłam się tutaj. — Na końcu wywodu wziąła głęboki oddech. Za bardzo się rozkręciła z tą skróconą historią, więc warto było ją wreszcie zakończyć.
— Koniec historii. — -
Nikt nie chciał ciągnąć Cię za język, a wielu pewnie czuło niedosyt, jednakże mężczyzna w różu uprzedził ich pytania i zaczął:
- Jestem Soapy Jennings, zawodowy karciarz i szuler. Jakieś półtora miesiąca temu zawitałem do Imperium. Kilka tygodni zadamawiałem się tu, grałem partyjki pokera czy kości w pomniejszych saloonach, aż wreszcie sam Hoodoo Brown zaprosił mnie do swojego kasyna, do Pałacu Hoodoo, gdzie w kilka godzin rozbiłem chyba wszelkie możliwe banki. Burmistrz powinien wypłacić mi pewnie kilka, jeśli nie kilkanaście, tysięcy złotników, ale wiedziałem, że tego nie zrobi, zacząłem się targować i poprosiłem tylko o skromne trzy tysiące, w sam raz na urządzenie sobie dostatniego życia do końca moich dni. O dziwo, zgodził się bez targu, a ja, nim zacząłem coś podejrzewać, zostałem aresztowany za oszustwa i defraudację przez tych dwóch Konstabli Browna, Webba i Radburgha, i wrzucony tutaj. Siedzę tu już miesiąc, praktycznie co dwa czy trzy dni przychodzili do mnie jacyś jego sługusi, raz nawet on sam, i chcieli, żebym dla nich pracował. Ale nie wiedzą, co to złodziejski kodeks. Dlatego wciąż tu siedzę, a kilka dni temu podpisano na mnie wyrok. Powieszą mnie najszybciej jutro, może przedłużą to o kilka dni, gdyby chcieli dać mi jeszcze czas do namysłu, ale wątpię, jestem zbyt uparty i mam jakieś zasady moralne, żeby się nie zgodzić. -
— Szubienica za karty? — Oburzyła się Jannet. Co prawda potrafiła przyznać, że w kwestii nauki prawa nie była najlepszą studentką, choć wolała to od innych zajęć nakazywanych jej przez rodziców, jednak z tego co pamiętała i z tego co sądziła, taki wyrok był niewspółmiernie wysoki do winy. W końcu kara śmierci przysługiwała mordercom i rozbójnikom, a nawet oni nie zawsze byli wieszani, ale karciarz? To była zupełnie inna sytuacja. Najwyraźniej taka była cena, jaką wyznaczył Hoodoo za przegraną w karty. Facet miał władzę i korzystał z niej. Sam Soapy też wydał jej się głupi. Po co trzymać się nieistniejącego kodeksu i płacić za to głową? Gdyby Jannet była tym gościem, skorzystałaby z szansy i uratowała własne życie. Powstrzymała się jednak od wytykania mu tego, skoro zostało mu kilka dni na tym świecie.
-
- Ja z kolei walczyłem z tym sukinsynem i jestem z tego dumny. - odparł Clyde. - Zabijałem jego pachołków, napadałem na pociągi, robiłem wszystko, aby mu bruździć. Szło dobrze, dopóki mnie i kilku innych nie wydał jakiś zdrajca. Radburgh, Konstabl Hodoo, zakatował wszystkich moich kompanów, mi tylko złamał rękę i wyrwał kilka zębów. A że nie chciałem sypać, to wsadził mnie do celi śmierci.
- Clyde był jednym z tych rebeliantów, którzy po klęsce w Górach Granitowych wciąż stawiali opór. Bo choć kształtuje się go na nieskazitelnego obywatela, burmistrz Brown ma jednak wiele grzechów na sumieniu, tak jak Thomas Magruder, który go wspiera. - dopowiedział Soapy.
- Dla mnie mógłby być nawet samym Najwyższym Protektorem, a ja i tak chciałbym go kropnąć! - warknął Clyde. - Ten bydlak zabił mi syna! Dobrze wiesz, że dlatego się zaciągnąłem, a pozostałe jego brudy wyszły dopiero po kilku miesiącach, odkąd zostałem rebeliantem. -
Ten post został usunięty!
-
Początkowo Jannet nie miała zamiaru ingerować w rozmowę, ale jej ciekawość rozpaliła wzmianka o Thomasie Magruderze. Nigdy nie interesowała się postaciami związanymi z Oskad, toteż nie wiedziała o nim zbyt wiele, poza tym, że był cholernie bogaty. Hoodoo Brown także był dla niej enigmą. Wielbiciel luksusu, stróż prawa i zwierzchnik konstabli, tyle o nim wiedziała. Skorzystała więc z okazji do dowiedzenia się czegoś więcej:
— Właściwie to jakie są te “grzechy”? —Zapytała, aczkolwiek jej ton na pewno nie podważał winności tej dwójki.