Dodge City
-
// Byłbyś skłonny dać mi jakąś podpowiedź czy mam sam pogłówkować? //
-
//Gdybym chciał dać Ci podpowiedź to zrobiłbym to jeszcze w tamtym poście.//
-
— Hmmm. — Seymour nieustannie gładził swoją brodę, milcząc przez moment. — O której wyruszamy? — Odezwał się w końcu, skupiając wzrok nie na swoim rozmówcy, a na nieokreślonej przestrzeni wewnątrz baru.
-
- Nie znalazłem tu nikogo odpowiedniego, a wątpię, żeby się udało, więc pewnie jeszcze dziś. A przynajmniej wtedy my wyruszymy, nie wiem jak będzie z Tobą.
-
//Ja tutaj kiedyś odpiszę, spokojna głowa. //
-
//No ja myślę, bo fabuła stygnie.//
-
— Dobrze. — Sej odsunął krzesło od stołu, po czym wstał. — W takim razie do zobaczenia Panom, “pewnie jeszcze dziś”. — Podał dłoń Oswaldowi, jak i górnikom.
-
- O ile wyruszymy razem. - odparł, choć uścisnął Ci dłoń, podobnie jak pozostali
-
W odpowiedzi Sey jedynie uśmiechnął się nieznacznie i wyszedł z baru. Tam odwiązał Ogryzka od ganku budynku i poklepał go po łbie.
— Zanosi się na to, że wyruszamy dzisiaj. — Powiedział do psa, oczywiście nie oczekując odpowiedzi. -
No i nie odpowiedział, może i lepiej, bo skąd pewność, że rzeczywiście zostaniesz wybrany do tego zadania? Na puste frazesy się nie nabiorą, potrzebne są jakieś czyny.
-
To właśnie zastanawiało Sey’a. Czy ślepe pójście na to zlecenie, bez dowiedzenia się o co właściwie w nim chodzi, można uznać za dowód lojalności? Kij tam wie, równie dobrze będą mogli potraktować go jako rzep u psiego ogona.
Udał się do którejś z lokalnych stajni, czas wypożyczyć konia. -
Bez konia jak bez ręki, zwłaszcza tutaj. I właściwie lepszym pomysłem byłby zakup, nie wiesz w końcu, kiedy wrócisz. No i pewnie będziesz musiał zapłacić więcej niż to warte, jeśli coś stanie się takiemu wierzchowcowi. Niemniej, znalazłeś jedną taką stajnię, bo były tu aż trzy, gdzie oferowano tak sprzedaż, jak i wynajem koni, choć nie ma co się oszukiwać, były to wierzchowce drugiego sortu, choć w Twojej sytuacji nie ma co wybrzydzać.
-
Tak, szczególnie, że z względu na swój wzrost, Seymour rzadko mógł liczyć na jakiegoś lepszego rumaka. Poza tym nie lubił koni.
Rozejrzał się za jakimś niższym wierzchowcem. -
Karłowatych koni nie było, były za to kuce, co do których musisz mieć nadzieję, że wytrzymają trudy podróży.
-
Kuce były niedocenianymi zwierzętami. Może nie były tak szybkie i piękne jak konie, ale znaczna większość nich była wytrzymalsza od nich.
Podszedł do jednego z kuców i przyjrzał się mu. Zawołał właściciela stajni, jeżeli wydawał się zdrowy i silny. -
Ten jeden niezbyt, ale drugi, o płowym umaszczeniu, już jak najbardziej. Właściciel stajni, mężczyzna w średnim wieku, dawno niegolony, ze źdźbłem siana w ustach podszedł do Ciebie ze znudzoną miną.
-
— Ten kuc wabi się jakoś? — Lekko poklepał zwierzę po kłębie.
-
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Koń jak koń, ja je tylko sprzedaję, a nazwa nie podbija ceny. Bierzesz pan czy nie? Oddam za dziesięć srebrników. -
“Stać mnie, ale oddałbym wszystko co do miedziaka…” Zastanowił się Sey. “Targować można się zawsze.”
— Koń jak koń, rzeczywiście, nazwa też tutaj ceny nie podobija, właściwie to nie podbija jej nic… — Seymour jedną dłonią pogładził brodę. — Wezmę za siedem srebrników. -
- Dziesięć. - powtórzył mężczyzna jak mantrę, krzyżując ręce na piersi. - I ani miedziaka mniej.