Kijów
- 
//Czekam.// 
- 
Wziął dość niechętnie pistolet swojego towarzysza. 
 - Wiesz, wolałbym jednak mieć tylko moje czekany przy sobie, ale mogę ten pistolet wziąć… Tylko czym ty się będziesz bronił?
- 
– Ucieknę albo się schowam, a Tobie bardziej się przyda, bo nie wiesz na co trafisz. 
- 
- W sumie racja. - odparł i zaczął szukać jakiegoś supermarketu bądź warzywniaka. 
- 
Najbliższy był niemalże na wyciągnięcie dłoni, wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy i pójść te dwadzieścia metrów, ale wątpliwe, żeby coś tam było, bo jeśli nie osuszyli go do dna szabrownicy, to zrobili to stacjonujący nieopodal ukraińscy żołnierze. 
- 
Można więc i sprawdzić, czy coś tam jeszcze zostało. 
- 
Skoro jego towarzysz poszedł, to on wyszedł z samochodu i rozejrzał się po okolicy, ale nie wychodził poza obszar, który jest kontrolowany przez żołnierzy. 
- 
Antek: 
 Sprawdziłeś i zastałeś to, czego mogłeś się spodziewać: Puste półki. I to nie tylko dlatego, że byliście na Ukrainie.
 Zohan:
 W okolicy stacji benzynowej była mniejsza ulica, którą można było dojechać do tych głównych, supermarket, który poszedł sprawdzić Twój kompan, i kilka bloków mieszkalnych, w których zapewne mieszkali żołnierze.
- 
Wyszedł z supermarketu i zaczął szukać jakiegoś warzywniaka. 
- 
W swoich poszukiwaniach oddalałeś się coraz bardziej od samochodu, swojego kompana, Ukraińców i stacji benzynowej. W końcu wszyscy i wszystko zniknęli Ci z pola widzenia, a Ty spotkałeś pierwsze kijowskie Zombie, dwójkę niemrawych Szwendaczy idących powoli w Twoim kierunku. 
- 
Jeden czekan na każdego - skoro są to zwykle Szwendacze, to niezbyt powinno się na nie marnować amunicję, szczególnie przy takiej ilości. Tak więc wbił jednemu ze Szwendaczy czekan w łeb i gdy tylko drugi podszedł, oberwał on w łeb z drugiego czekana. 
- 
W ten sposób sprawiłeś, że bardziej martwi już nie będą, a przy okazji nikomu już nie zaszkodzą. 
- 
Wyciągnął z ich parszywych łbów czekany i ruszył dalej. 
- 
Poszukał jakiś żołnierzy, którzy nie są za bardzo zajęci swoją robotą, i zagadał do nich: 
 – Macie może jakieś karty, kości, szachy lub warcaby?
- 
Antek: 
 Kolejnych kilka minut błądzenia po mieście, aż wreszcie znalazłeś jakiś osiedlowy sklepik. Co ciekawe, w okolicy były też Zombie, już zabite, każdy z minimum jedną raną postrzałową.
 Zohan:
 - Niezbyt. - odparł jeden z nich, a choć nie wiedziałeś, czy była to prawda, czy nie, to najwidoczniej nie mieli ochoty się z Tobą bratać.
- 
- Ktoś tutaj mógł być… - pomyślał i wszedł do sklepiku sprawdzić, czy w ogóle została tam jakaś żywność. 
- 
– A macie chociaż ochotę pogadać? Nudno tutaj, a muszę trochę poczekać nim mój towarzysz wróci. 
- 
Antek: 
 Twoje przypuszczenia potwierdziły się, gdy zrobiłeś kilka kroków w kierunku sklepu, ponieważ wtedy ze środka rozległ się strzał, a kula przeleciała tuż obok Twojej głowy, co spowodowało tyradę przekleństw i charakterystyczny dźwięk przeładowywania karabinu czterotaktowego.
 Zohan:
 - A o czym chciałbyś gadać?
- 
- Kurwa mać, mogliśmy iść we dwójkę! - pomyślał mocno zdenerwowany i szybko gdzieś się schował, po czym wyciągnął pistolet i strzelił trzy razy w kierunku, z którego dobiegły strzały. Trzeba zastrzelić wroga zanim ten znowu puści serię w stronę Kniazia. 
- 
Z karabinu czterotaktowego strzela się ogniem pojedynczym, więc serią sobie nie musisz zawracać głowy. Jeśli zaś chodzi o Twoje strzały, to chybiłeś, choć na szczęście tamten w sklepie również. 
 - Wypierdalaj z mojej ziemi! - warknął wkurwiony strzelec.
 //Nawet nie masz pojęcia ile czekałem, żeby w końcu napisać te słowa.//
 


