Kijów
-
W ten sposób sprawiłeś, że bardziej martwi już nie będą, a przy okazji nikomu już nie zaszkodzą.
-
Wyciągnął z ich parszywych łbów czekany i ruszył dalej.
-
Poszukał jakiś żołnierzy, którzy nie są za bardzo zajęci swoją robotą, i zagadał do nich:
– Macie może jakieś karty, kości, szachy lub warcaby? -
Antek:
Kolejnych kilka minut błądzenia po mieście, aż wreszcie znalazłeś jakiś osiedlowy sklepik. Co ciekawe, w okolicy były też Zombie, już zabite, każdy z minimum jedną raną postrzałową.
Zohan:
- Niezbyt. - odparł jeden z nich, a choć nie wiedziałeś, czy była to prawda, czy nie, to najwidoczniej nie mieli ochoty się z Tobą bratać. -
- Ktoś tutaj mógł być… - pomyślał i wszedł do sklepiku sprawdzić, czy w ogóle została tam jakaś żywność.
-
– A macie chociaż ochotę pogadać? Nudno tutaj, a muszę trochę poczekać nim mój towarzysz wróci.
-
Antek:
Twoje przypuszczenia potwierdziły się, gdy zrobiłeś kilka kroków w kierunku sklepu, ponieważ wtedy ze środka rozległ się strzał, a kula przeleciała tuż obok Twojej głowy, co spowodowało tyradę przekleństw i charakterystyczny dźwięk przeładowywania karabinu czterotaktowego.
Zohan:
- A o czym chciałbyś gadać? -
- Kurwa mać, mogliśmy iść we dwójkę! - pomyślał mocno zdenerwowany i szybko gdzieś się schował, po czym wyciągnął pistolet i strzelił trzy razy w kierunku, z którego dobiegły strzały. Trzeba zastrzelić wroga zanim ten znowu puści serię w stronę Kniazia.
-
Z karabinu czterotaktowego strzela się ogniem pojedynczym, więc serią sobie nie musisz zawracać głowy. Jeśli zaś chodzi o Twoje strzały, to chybiłeś, choć na szczęście tamten w sklepie również.
- Wypierdalaj z mojej ziemi! - warknął wkurwiony strzelec.
//Nawet nie masz pojęcia ile czekałem, żeby w końcu napisać te słowa.// -
– O wszystkim można. O życiu, o obecnej sytuacji.
-
// To było “Spierdalaj z mojej ziemi!” //
- Chyba cię pojebało. Nie wyjdę stąd, dopóki nie znajdę czegoś na samogon. - odpowiedział, dalej pozostając w ukryciu. -
Zohan:
- Zaczynaj.
Antek:
- Lepiej spierdalaj, pókim dobry, bo amunicji mam od cholery i w końcu któraś kulka Cię trafi! - odparł tamten w sklepie, choć było widać, że blefuje, bo gdyby miał tyle amunicji, ile mówi, to teraz, zamiast rozmawiać, raz za razem naciskałby spust swojego karabinu, byleby tylko przegnać Cię stąd lub zabić. -
- Widać, że blefujesz, tępy chuju. - odparł i strzelił dwa razy w stronę debila z karabinem.
-
I ponownie spudłowałeś, a on odpowiedział ogniem, tym razem celnej, choć wciąż Cię nie trafił, był tylko nieco bliżej celu.
-
Czas podejść trochę bliżej. Podczas gdy jego adwersarz przeładowywał, on podbiegł bliżej (+/- 10 metrów), ukrył się i znowu strzelił dwa razy w stronę wroga.
-
W tym tempie zmarnujesz cały magazynek, ale chyba przydusiłeś go w ten sposób nieco do ziemi, bo nie strzelał, chyba schował się w obawie przed kolejnym postrzałem.
-
Wykonał tą samą czynność, co wcześniej, oprócz oddania strzałów, gdyż rzeczywiście może zmarnować magazynek.
- I co, kutasiarzu? Poddajesz się, czy dalej będziesz zgrywać cwaniaka? - zapytał swojego adwersarza. -
- Po moim trupie! Wypierdalaj albo pożałujesz! To mój sklep, sam go zbudowałem, sam w nim pracowałem i nikt mi go nie odbierze! Ani banda zdechlaków, ani jakiś gówniarz z pistoletem, któremu pojebała się droga na Ural czy Kaukaz! - wydarł się, w ostatnim zdaniu nawiązując pewnie do Twoich czekanów.
-
- Tobie to przed śmiercią za chwilę popierdolą się ceny twoich kurewskich produktów, ukraiński szmulu. - odparł i powtórzył swój manewr czekając, aż debil z karabinem w końcu wystrzeli.
-
I wystrzelił. Im bliżej podchodziłeś, tym większy cel stanowiłeś, a on chyba nie był taki głupi, jak na to liczyłeś, podpuszczał Cię jedynie, abyś podszedł jak najbliżej. A gdy odległość była tak mała, że nie mógł chybić, nacisnął spust, a Ty poczułeś ogromny ból w ramieniu, przez który pistolet wypadł Ci z rąk, a ubranie zaczęło powoli zmieniać barwę na czerwoną…