Pustynia Śmierci
-
Dice powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, gdy usłyszał ksywkę handlarza.
— Niech będzie brachu, należy Ci się. — Odpowiedział mocno rozbawiony, podając mu nóż, który złapał za ostrze. -
//Powróciłem do żywych.//
Wyjął tomahawka z deski i spróbował powtórzyć to, co rodowity Amerykanin. Nie liczy na to, że za pierwszym razem trafi, ale przynajmniej spróbuje się nauczyć rzucać.
-
Radio:
Zabrał go i odwrócił się na chwilę, a później dał Ci obiecaną konserwę mięsną.
Zohan:
//I to się ceni.//
I niestety nie trafiłeś, ale próbowanie powinno dość szybko zaowocować wzrostem umiejętności, masz w końcu czas na ćwiczenia, bo nie wiesz jak szybko wyruszysz wraz z resztą. Sama broń jest dość dobra i solidna, warto byłoby ją kupić. -
— Jeszcze raz dzięki. — Odebrał konserwę z jego rąk i żartobliwie zasalutował mu dwoma palcami. — Strzałka, brachu.
Pożegnawszy go, udał się do kontenera wskazanego przez Dużego Joe. -
Był tam, gdzie mówił, więc póki co nie wygląda to na jakiś żart. Chyba. Tak czy siak, przekonać się możesz w tylko jeden sposób i dobrze byłoby jakoś dać znać komuś w środku, że przybyłeś.
-
Niepewnie uniósł dłoń i kilkakrotnie zapukał w ścianę kontenera.
-
Czyli tomahawk jest git. Wymienił go za siekierę i podziękował Indianinowi. Skoro ma jeszcze trochę czasu i na razie nie widzi, aby murzyn i Rick wyszli z baru, to porzucał sobie jeszcze pary razy tomahawkiem.
-
Radio:
Jakieś pół metra od miejsca, gdzie stałeś, ukazała się niewielka szpara, a w niej para oczu, choć miało to miejsce dopiero po kilku minutach.
- Czego?
Zohan:
Nie zabrało Ci to dużo czasu, bo deska po kilku takich trafieniach nie nadawał się do użytku, a handlarz obecnie targował się z innymi zainteresowanymi, więc nie miał czasu ani chęci, aby podarować Ci kolejną i zapewne liczył, że zwiniesz się stąd po zakończeniu transakcji. -
— To ten… Jestem od Dużego Joe. — Wybąkał.
-
Przynajmniej kilka razy trafił! W końcu jakaś alternatywa do zabijania zgniłków na odległość niż marnowanie nabojów z magazynka i przy okazji dawanie o sobie znać każdym zgniłkom i ludziom w okolicy. Wrócił zadowolony z tomahawkiem do baru, gdzie to wcześniej nocował.
-
Radio:
Oczy zniknęły w głębi kontenera tak szybko, jak się pojawiły i miałeś wrażenie, że gość zwyczajnie robił sobie z Ciebie jaja, gdy Cię tu wysłał, ale po chwili drzwi kontenera otworzyły się.
Zohan:
Stary barman wrócił za ladę, najwidoczniej skończył już sprzątać w piwnicy.
- I co? - zapytał, gdy tylko przekroczyłeś próg jego lokalu. - Widziałeś go? -
Niepewnie posunął się o krok naprzód i rozglądając się, zapytał:
— Podobno szukacie tutaj kogoś do pomocy z jakąś robotą, tak?.. — -
W środku zauważyłeś stolik z otwartymi konserwami, sucharami, butelkami wody i jakimś podłym bimbrem, a także porozrzucane na nim karty i kilka naboi do strzelby. Pomieszczenie rozświetlało kilka jarzeniówek. Sama broń, skrócona do obrzyna, znajdowała się w rękach niewielkiego człowieczka. Nie żeby był młody, pewnie był nawet starszy od Ciebie, ale nawet gdy się wyprostował, to przerastałeś go o głowę lub więcej.
- Ta, szukamy. Nie wiem na czym się znasz, ale do najprostszej roboty wystarczą zdrowe plecy i dwie łapy. - powiedział i ruchem głowy wskazał na coś za sobą. Po chwili wpatrywania się tam dostrzegłeś niewielką klapę, która prowadziła w dół. -
— Gdzieś widziałem kątem oka tego grajka, a co?
-
- Nie mówiłeś mu, że się wkurwiłem i wiem jaki burdel mi zrobił?
-
— Nie mówiłem, bo jeszcze by gdzie spierdolił ze strachu.
-
- I słusznie. Ech… Ciężkie życie, a chciał człowiek trochę spokoju, jak osiadł na starość w miejscu takim jak to.
-
— Spokoju w takich czasach, gdzie jest od cholery Zombie, a na muzyka wziąłeś czarnucha ruchającego węże, który rozbił ci flachy w piwnicy?
-
— Skoro tak… — Mruknął.
Poczynił pierwszy krok w kierunku włazu, ale zaraz zatrzymał się i spojrzał przez ramię na niewielkiego człowieczka.
— Bracie, a co znaczy “najprostsza robota”? -
Zohan:
- Tu nie ma Zombie, żadni bandyci nie odważyli się nas jeszcze napaść, mutantów też braknie. Żyć i nie umierać, młody. To lepsza namiastka normalności niż to zimne zadupie na Grenlandii. Chociaż Las Vegas też nieźle działa, podobno nawet apokalipsa Zombie nie jest w stanie zamknąć tam kasyn.
Radio:
- Masz łapy? Masz. No to będziesz coś dźwigać i tak dalej. Dla każdego coś się znajdzie.