Pustynia Śmierci
-
— To ten… Jestem od Dużego Joe. — Wybąkał.
-
Przynajmniej kilka razy trafił! W końcu jakaś alternatywa do zabijania zgniłków na odległość niż marnowanie nabojów z magazynka i przy okazji dawanie o sobie znać każdym zgniłkom i ludziom w okolicy. Wrócił zadowolony z tomahawkiem do baru, gdzie to wcześniej nocował.
-
Radio:
Oczy zniknęły w głębi kontenera tak szybko, jak się pojawiły i miałeś wrażenie, że gość zwyczajnie robił sobie z Ciebie jaja, gdy Cię tu wysłał, ale po chwili drzwi kontenera otworzyły się.
Zohan:
Stary barman wrócił za ladę, najwidoczniej skończył już sprzątać w piwnicy.
- I co? - zapytał, gdy tylko przekroczyłeś próg jego lokalu. - Widziałeś go? -
Niepewnie posunął się o krok naprzód i rozglądając się, zapytał:
— Podobno szukacie tutaj kogoś do pomocy z jakąś robotą, tak?.. — -
W środku zauważyłeś stolik z otwartymi konserwami, sucharami, butelkami wody i jakimś podłym bimbrem, a także porozrzucane na nim karty i kilka naboi do strzelby. Pomieszczenie rozświetlało kilka jarzeniówek. Sama broń, skrócona do obrzyna, znajdowała się w rękach niewielkiego człowieczka. Nie żeby był młody, pewnie był nawet starszy od Ciebie, ale nawet gdy się wyprostował, to przerastałeś go o głowę lub więcej.
- Ta, szukamy. Nie wiem na czym się znasz, ale do najprostszej roboty wystarczą zdrowe plecy i dwie łapy. - powiedział i ruchem głowy wskazał na coś za sobą. Po chwili wpatrywania się tam dostrzegłeś niewielką klapę, która prowadziła w dół. -
— Gdzieś widziałem kątem oka tego grajka, a co?
-
- Nie mówiłeś mu, że się wkurwiłem i wiem jaki burdel mi zrobił?
-
— Nie mówiłem, bo jeszcze by gdzie spierdolił ze strachu.
-
- I słusznie. Ech… Ciężkie życie, a chciał człowiek trochę spokoju, jak osiadł na starość w miejscu takim jak to.
-
— Spokoju w takich czasach, gdzie jest od cholery Zombie, a na muzyka wziąłeś czarnucha ruchającego węże, który rozbił ci flachy w piwnicy?
-
— Skoro tak… — Mruknął.
Poczynił pierwszy krok w kierunku włazu, ale zaraz zatrzymał się i spojrzał przez ramię na niewielkiego człowieczka.
— Bracie, a co znaczy “najprostsza robota”? -
Zohan:
- Tu nie ma Zombie, żadni bandyci nie odważyli się nas jeszcze napaść, mutantów też braknie. Żyć i nie umierać, młody. To lepsza namiastka normalności niż to zimne zadupie na Grenlandii. Chociaż Las Vegas też nieźle działa, podobno nawet apokalipsa Zombie nie jest w stanie zamknąć tam kasyn.
Radio:
- Masz łapy? Masz. No to będziesz coś dźwigać i tak dalej. Dla każdego coś się znajdzie. -
— A… Okej w takim razie. — W końcu chyba nie mógł się w cokolwiek wpakować dźwigając rzeczy, co?
Udał się do włazu i zszedł nim w dół. -
Drabinka prowadziła zaskakująco głęboko. Na dole czekał Cię oświetlony pochodniami tunel, zdecydowanie dość upiorne miejsce, ale nic Ci tu nie groziło, przynajmniej w teorii. Za Tobą ciągnął się tylko kilka metrów i kończył się, więc musiałeś iść naprzód. Najwidoczniej uznano, że ostrożność na powierzchni jest potrzebna, ale tu nie, i tamte zabezpieczania wystarczą. Dlatego od razu wszedłeś do pomieszczenia, którego muzykę, gwar rozmów i jakieś okrzyki słyszałeś już z daleka.
Mogłeś tylko zgadywać, czym było to miejsce i czy było legalne (czyli zgodne z wolą właściciela Gniazda Tułacza lub czy o nim wiedział). Początkowo myślałeś, że to bar, ale okazało się, że długi kontuar, szafka pełna alkoholi oraz liczne stoliki zastawione krzesłami, tak zwykłe, jak i wydzielone do gier hazardowych, były tylko wierzchołkiem góry lodowej. Dalej dostrzegłeś otoczone metalowymi barierkami, dość duże i zapewne głębokie, dziury w ziemi, wokół których tłoczyli się goście, co chwila coś pokrzykując. Zapewne urządzano tam jakieś walki, na których można było wygrać lub przegrać niemałą fortunę, ale pewności nie miałeś. Pomiędzy tym wszystkim kręciły się całkiem ładne, a przy tym bardzo skąpo odziane, kelnerki, a cały ten podziemny przybytek zdawał się ciągnąć jeszcze dalej, oferując kolejne rozrywki. -
“Kasyno?” pomyślał Dice. “Nieźle się tu urządzili. Tylko gdzie ja mam iść?”
Podrapał się po czuprynie i podszedł do kontuaru. -
Stał za nim rzecz jasna barman, ale o wiele młodszy, niż Twój znajomy piastujący to stanowisko w barze na powierzchni, miał może dwadzieścia lat, fryzurę na jeża, opaloną skórę i skórzaną kurtkę.
- Co podać? - zagadnął, gdy tylko podszedłeś do lady. -
— Nie wiem, pierwszy raz tu jestem. Może masz rację, że jest tu spokój i śmierdziele nie robią problemów. Ja się przyzwyczaiłem do szlajania się po mieście, spania w kontenerach na śmieci i brudzenia sobie łap we flakach i gównie. Murzyn i Rick wstali?
-
— Eee… — Dice rozejrzał się na boki. — Ja tu nie po to. Wiesz, gość z góry mnie tu przysłał, bo miałem tu dostać jakąś robotę, coś z dźwiganiem.
-
Zohan:
- Może wyszli jak sprzątałem w piwnicy albo na zapleczu. - odparł, wzruszając ramionami. - Tak to ich nie widziałem, ale nie zdziwię się, jak kręcą się gdzieś po Gnieździe, może poszli nawet do szefa?
Radio:
Pokiwał głową.
- Roboli nigdy za wiele. Wtajemniczyć Cię trochę w zadanie czy od razu skierować na miejsce? -
— Szefa? Żebym jeszcze wiedział, kto nim jest lub kto to ten cały szefuncio.