Pustynia Śmierci
-
- Wyglądasz na bystrego chłopa, więc na pewno sobie poradzisz: Przenosisz skrzynie, rozładowujesz transporty i tak dalej. Skończysz jedno, zajmujesz się drugim, żadna filozofia. Jasne?
-
— Jak pod lampą, szefie. — Zasalutował krzywo. — Biorę się do roboty.
I rzeczywiście się do niej wziął, idąc do pierwszego stosu skrzyń i przenosząc je bez zbędnej zwłoki. -
Nie było to szczególnie trudne, pasjonujące czy jakiekolwiek inne, choć po kilku godzinach roboty czułeś jej efekty, głównie w krzyżu, który bolał teraz, ale jutro pewnie będzie łupać niemiłosiernie. Ale poza tym wykonałeś robotę i otrzymałeś alkohol w ramach zapłaty, zgodnie z umową. Cały towar był już załadowany, a tobie w sumie się spieszyło, więc pora się zbierać, zwłaszcza, że szef i jego goryle zaczęli wypraszać wszystkich pracowników i dobijać targu z handlarzami, których towar wyładowywaliście.
-
Długi, oświetlony tunel i na dodatek prosty. No przynajmniej nie jest to żaden labirynt, bo wtedy to były w dupie, gdyby się zgubił jak ostatni debil. Zatem, szedł prosto tunelem.
-
Poza tym, z każdym krokiem nasilała się muzyka, krzyki, gwizdy i gwar rozmów, więc trafiłeś na miejsce bez trudu. I nie do końca byłeś pewien, na co trafiłeś… Początkowo myślałeś, że to bar, ale okazało się, że długi kontuar, szafka pełna alkoholi oraz liczne stoliki zastawione krzesłami, tak zwykłe, jak i wydzielone do gier hazardowych, były tylko wierzchołkiem góry lodowej. Dalej dostrzegłeś otoczone metalowymi barierkami, dość duże i zapewne głębokie, dziury w ziemi, wokół których tłoczyli się goście, co chwila coś pokrzykując. Zapewne urządzano tam jakieś walki, na których można było wygrać lub przegrać niemałą fortunę, ale pewności nie miałeś. Pomiędzy tym wszystkim kręciły się całkiem ładne, a przy tym bardzo skąpo odziane, kelnerki, a cały ten podziemny przybytek zdawał się ciągnąć jeszcze dalej, oferując kolejne rozrywki.
//Tak, dosłownie skopiowałem i wkleiłem część mojego posta, gdzie opisuję to dla postaci Radia, ale serio nie chciało mi się pisać tego samego drugi raz.// -
Czym prędzej wybiegł z podziemii, starając się ignorować ból kręgosłupa. Oby tylko ten stary cap Hugh był zadowolony z prezentu. Skierował się prosto do baru, w którym grał.
-
Powoli napełniał się handlarzami, ich ochroniarzami i pomagierami, pracownikami i bywalcami Gniazda, najemnikami, awanturnikami i innymi tego typu osobnikami. Barman zauważył cię od razu i to, że nie sięgnął pod ladę, gdzie miał pewnie jakąś spluwę, żeby cię zastrzelić, zawdzięczasz chyba tylko temu, że obsługiwał akurat kilku klientów, a ktoś inny zasłonił mu linię strzału. Tego się przynajmniej mogłeś obawiać, bo widziałeś nienawiść w jego oczach, gdy tylko wyłuskał cię z tłumu.
-
//A tam//
O, walki mogą być ciekawe. Może i dostawał po mordzie w bójkach, ale i on sam też potrafił wybić kilka zębów swojemu przeciwnikowi. Zbliżył się do arenu lub też ringu, aby lepiej zobaczyć jak to wygląda. Walka z człowiekiem byłaby ciekawa, ale walka na arenie ze sztywniakami byłaby równie ciekawa, a może nawet i bardziej.
-
Ringów było tutaj kilka, na górze zaopatrzone były w barierki, aby nikt przypadkiem nie wpadł do środka. Wrzawa wokół nich utrudniała usłyszenie czegokolwiek, więc po słuchu nie mogłeś poznać, kto i gdzie z czym walczy. W ringu, do którego udało ci się przebić przez tłum, walczyło na pięści dwóch ludzi. Czyli raczej była to rywalizacja na miarę gal bokserskich sprzed apokalipsy, a nie brutalne walki na śmierć i życie między gladiatorami. Chociaż, kto wie, jakie inne tajemnice czekają, abyś je tu odkrył?
-
Na sam widok wzroku przełożonego Dice głęboko przemyślał swój zamiar wytłumaczenia się dziadyce i przepraszania go. Właściwie, przełoży go na później, jak już mniej gości będzie! Teraz wypadało się bardziej pomartwić o to, by klientela miała czego słuchać. Od razu wyrwał do swojego pokoju, by stamtąd zabrać gitarę i zbiegnąć z nią na dół.
-
Gniew barmana nieco zelżał, gdy wróciłeś na dół, a że twoją robotą było granie i zabawianie publiki to najwidoczniej uznał, że wygarbuje ci skórę później, teraz pozwolił ci robić swoje, czasem rzucając tylko jakieś spojrzenie spod byka.
-
Choć w głowie Dicea już rozkwitało tysiąc scenariuszy tego, jak rozmowa z przełożonym mogłaby się potoczyć, tak starał się nie myśleć o tym. Graj, graj czarnuchu. Taka twoja robota. Najpierw robota, później opieprz. Zaczepiste połączenie.
-
Pomimo tego, co opowiadał ci wcześniej barman, ten wieczór był spokojny. Więc albo przesadził i chciał cię nastraszyć, albo masz zwyczajnie szczęście, że trafiłeś na te spokojniejsze dni w Gnieździe. Niemniej, swoje zrobiłeś, tancerki podobnie, a gdy ostatni goście zostali wyproszeni (jeśli tak można nazwać zwyzywanie kilku pijaków, pognanie ich do drzwi kopniakami, a później ciśnięcie jednego, kompletnie urżniętego, w dwóch, którzy już wyszli, ale ledwie trzymali się na nogach można tak nazwać) bar opustoszał. Twoje towarzyszki chyba wyczuwały, że szykuje się awantura, więc czym prędzej udały się do siebie, tak że na parterze zostałeś tylko ty i Hugh. I prawdopodobnie jakaś jego spluwa, a wątpiłeś, czy ktokolwiek wyciągnie konsekwencje, jeśli zwyczajnie cię zastrzeli.
-
Czy każdy ring wygląda tak samo i biją się tylko na pięści? Chciałby zobaczyć, jak jakiś gostek nakurwia się z kilkoma sztywniakami naraz. Takie coś byłoby ciekawsze, ale jeżeli nie ma aż takich brutalnych i niebezpiecznych walk (albo po prostu jeszcze o nich nie wie), to musi zainteresować się tymi zwykłymi.
-
Walka między ludźmi, do tego bez szans na zabicie jednego przez drugiego bardziej się opłacała, tacy zawodnicy dłużej zapewniają rozrywkę niż jednorazowe Zombie. No i za chętnymi do boksowania przeważnie nie trzeba uganiać się po pustkowiach i ryzykować pogryzienie. Ale tak, był jeden ring, ten największy, gdzie ledwo widać było podłogę, zasłaną krwią, trupami, urwanymi kończynami i głowami. A pośród tego stał on, prawdziwy gladiator, a wątpiłeś, żeby którykolwiek z Zombie, nawet jeśli wypuścić ich tak wiele na raz na niego, stanowiło dla niego jakiekolwiek wyzwanie.
-
Co słychać, doktorku?
Dice przełknął ślinę.
— Szefie, zanim cokolwiek zrobisz albo powiesz. — Wyciągnął butelkę sake zza pazuchy i wystawił ją przed siebie, by zdać sobie sprawę, że nie do końca to przemyślał. Zastygł. -
Był zdziwiony, to trzeba przyznać, ale tylko na chwilę. Też zastygł, ale zareagował szybciej niż ty i sięgnął po butelkę. Przyjrzał się jej i jej zawartości, odkorkował, powąchał i upił łyk, mlaszcząc kilka razy.
- I przynosisz to, żebym nie pociągnął cię do odpowiedzialności za szkody, jakie wyrządziłeś? -
Musiał sobie zakurwiście radzić na zewnątrz, skoro tak wszystkich rozpieprza i to pewnie w mrugnięciu oka. Gdyby Joshua stanął z nim do walki, to pewnie by nie przeżył, jeżeli nie miałby przy jakiejkolwiek broni palnej.
— Długo on tutaj walczy? — zapytał jakiegoś losowego typka. -
- Hę? - odparł lekko zdziwiony mężczyzna, widocznie zbyt zapatrzony w pojedynek, żeby odpowiedzieć od razu. - A, on? Szczerze to nie wiem. Nikt nie wie o nim nic. Do tej części Gniazda pierwszy raz przyszedłem jakieś dwa miesiące temu i już tu był, ale pewnie rozkręca ten biznes o wiele dłużej. Serio, chuj o nim wiadomo, nikt nawet nie wie, jak ma na imię, mówimy na niego po prostu Gladiator. Ale możesz popytać kogoś, kto tu pracuje, ja tu tylko sprzedaję towar i kilka dni przepierdalam zyski na hazardzie, dziwkach, alkoholu i normalnym żarciu, jak chyba każdy inny tutaj.
-
— Poprawka. Przynoszę to, żebyś mnie od razu nie zabił, a jak dobrze pójdzie, to później też. — Odpowiedział.