Pustynia Śmierci
-
Choć w głowie Dicea już rozkwitało tysiąc scenariuszy tego, jak rozmowa z przełożonym mogłaby się potoczyć, tak starał się nie myśleć o tym. Graj, graj czarnuchu. Taka twoja robota. Najpierw robota, później opieprz. Zaczepiste połączenie.
-
Pomimo tego, co opowiadał ci wcześniej barman, ten wieczór był spokojny. Więc albo przesadził i chciał cię nastraszyć, albo masz zwyczajnie szczęście, że trafiłeś na te spokojniejsze dni w Gnieździe. Niemniej, swoje zrobiłeś, tancerki podobnie, a gdy ostatni goście zostali wyproszeni (jeśli tak można nazwać zwyzywanie kilku pijaków, pognanie ich do drzwi kopniakami, a później ciśnięcie jednego, kompletnie urżniętego, w dwóch, którzy już wyszli, ale ledwie trzymali się na nogach można tak nazwać) bar opustoszał. Twoje towarzyszki chyba wyczuwały, że szykuje się awantura, więc czym prędzej udały się do siebie, tak że na parterze zostałeś tylko ty i Hugh. I prawdopodobnie jakaś jego spluwa, a wątpiłeś, czy ktokolwiek wyciągnie konsekwencje, jeśli zwyczajnie cię zastrzeli.
-
Czy każdy ring wygląda tak samo i biją się tylko na pięści? Chciałby zobaczyć, jak jakiś gostek nakurwia się z kilkoma sztywniakami naraz. Takie coś byłoby ciekawsze, ale jeżeli nie ma aż takich brutalnych i niebezpiecznych walk (albo po prostu jeszcze o nich nie wie), to musi zainteresować się tymi zwykłymi.
-
Walka między ludźmi, do tego bez szans na zabicie jednego przez drugiego bardziej się opłacała, tacy zawodnicy dłużej zapewniają rozrywkę niż jednorazowe Zombie. No i za chętnymi do boksowania przeważnie nie trzeba uganiać się po pustkowiach i ryzykować pogryzienie. Ale tak, był jeden ring, ten największy, gdzie ledwo widać było podłogę, zasłaną krwią, trupami, urwanymi kończynami i głowami. A pośród tego stał on, prawdziwy gladiator, a wątpiłeś, żeby którykolwiek z Zombie, nawet jeśli wypuścić ich tak wiele na raz na niego, stanowiło dla niego jakiekolwiek wyzwanie.
-
Co słychać, doktorku?
Dice przełknął ślinę.
— Szefie, zanim cokolwiek zrobisz albo powiesz. — Wyciągnął butelkę sake zza pazuchy i wystawił ją przed siebie, by zdać sobie sprawę, że nie do końca to przemyślał. Zastygł. -
Był zdziwiony, to trzeba przyznać, ale tylko na chwilę. Też zastygł, ale zareagował szybciej niż ty i sięgnął po butelkę. Przyjrzał się jej i jej zawartości, odkorkował, powąchał i upił łyk, mlaszcząc kilka razy.
- I przynosisz to, żebym nie pociągnął cię do odpowiedzialności za szkody, jakie wyrządziłeś? -
Musiał sobie zakurwiście radzić na zewnątrz, skoro tak wszystkich rozpieprza i to pewnie w mrugnięciu oka. Gdyby Joshua stanął z nim do walki, to pewnie by nie przeżył, jeżeli nie miałby przy jakiejkolwiek broni palnej.
— Długo on tutaj walczy? — zapytał jakiegoś losowego typka. -
- Hę? - odparł lekko zdziwiony mężczyzna, widocznie zbyt zapatrzony w pojedynek, żeby odpowiedzieć od razu. - A, on? Szczerze to nie wiem. Nikt nie wie o nim nic. Do tej części Gniazda pierwszy raz przyszedłem jakieś dwa miesiące temu i już tu był, ale pewnie rozkręca ten biznes o wiele dłużej. Serio, chuj o nim wiadomo, nikt nawet nie wie, jak ma na imię, mówimy na niego po prostu Gladiator. Ale możesz popytać kogoś, kto tu pracuje, ja tu tylko sprzedaję towar i kilka dni przepierdalam zyski na hazardzie, dziwkach, alkoholu i normalnym żarciu, jak chyba każdy inny tutaj.
-
— Poprawka. Przynoszę to, żebyś mnie od razu nie zabił, a jak dobrze pójdzie, to później też. — Odpowiedział.
-
— Czyli trochę tu walczy i jeszcze mu nikt dupy nie skopał. I pewnie przez długi czas mu nikt nie skopie.
Popatrzył się jeszcze chwilę na tego Gladiatora i odszedł. Teraz to sobie poszuka kogoś, kto organizuje mniej brutalne walki na pięści i może się zapisze albo chociaż zada kilka pytań. -
Radio:
- Skąd żeś to wytrzasnął? Jak zajebałeś, to masz rację, ja ci nic nie zrobię, ale znajdzie się ktoś, kto cię ukarze.
Zohan:
Niestety, nikt nie siedział za stolikiem z napisem Zapisy do Mordobicia! lub Szukam gladiatora!, więc musisz bardziej pokombinować albo zasięgnąć języka. Najlepiej u kogoś, kto tu pracuje, jak choćby barman, tak jak poradził ci tamten mężczyzna, zresztą przyjezdny, z którym rozmawiałeś. -
— Ej, od razu że zajebałem? Bo co? — Obruszył się, poważniejąc. — Zapracowałem, Hugh.
-
- Na coś takiego? Chyba dupą… Nie, nie odpowiadaj, nie chcę wiedzieć. Powiedzmy, że mi to na początek wystarczy. Zjedz coś, jeśli chcesz, i znikaj mi z oczu, muszę tu jeszcze posprzątać, a ty jutro będziesz mieć gości.
-
Taki barman wszystko powinien wiedzieć, więc i udał się do takowego i go wypytał o te walki. Zapytał między innymi o to, czy się opłaca brać w nich udział, jakie profity płyną z tego i jak niebezpieczne one są.
-
-- Gości? – Dopytał, podnosząc brew. Nie był pewien czy chodzi o codziennych klientów czy raczej kogoś specjalnego.
-
Barman był młody, młodszy od ciebie, ale chyba miał już do czynienia z okolicznymi pustkowiami, widziałeś na jego rękach czy twarzy nieco blizn i szram, a pod ladą trzymał obrzyn czy inną strzelbę.
- Nie wiem wiele, nie mój biznes. Kieruje tym taka ruda siksa, Czerwona Jenny. Z nią musisz pogadać o szczegółach… Znajduje się sporo osób, ale niewielu jest chętnych. Jest taki jeden dojebany bydlak, ale poza nim na rok zjawi się kilku, powalczy w kilku walkach i zwinie do siebie. Częściej walczą tu schwytani bandyci czy inni, którzy dla szefa podpadli. Co do ryzyka i profitów, to zależy od ciebie: Możesz nie tylko obstawić walkę, wygrywają w razie co dwa razy tyle, ile postawiłeś. Możesz nawet sam ustawić walkę, wybrać kto lub co będzie z czym walczyć i w jakiej ilości, ale musisz wyłożyć na to pieniądze. Gdy będziesz chciał walczyć, też możesz wybrać z kim lub czym chcesz walczyć i za jaką cenę. Im trudniejsza walka, tym większe tłumy i zadowolenie widowni, czyli tym większa zapłata. Jenny ma swoje biuro tam, korytarzem do końca, zwykle pilnuje go kilku drabów, więc nie przeoczysz. Jeśli cię to interesuje, możesz też robić za łowcę, dostarczyć nam ludzi, Zombie i Mutantów do walki.- No, mówię przecież. Słyszałeś o Vegas, nie?
-
-- Vegas? Hugh, o czym ty gadasz? – Spojrzał na pracodawcę z szczerym zdziwieniem.
-
- Ano, masz w końcu swoją szansę czy coś. Gniazdo Tułacza to tylko punkt dla tych, którzy idą do Vegas albo z niego wracają. To chyba jedyne miasto, którego nie kontrolują żołnierze czy inny Z-Com, gdzie żyje się w miarę normalnie. Działa część kasyn, burdeli, sklepów i innych takich. Ludzie jadą tam dla hazardu i rozrywki, a dzisiaj łatwiej znaleźć ludzi potrafiących strzelać z jakiejś spluwy niż grać na instrumencie. A ty się na tym znasz.
-
— Nieźle. — Mruknął. — Tylko szkoda, że dowiaduję się o tym jako ostatni. Wiesz przynajmniej co to za jedni?
-
- Było się nie szlajać nie wiadomo gdzie, to byś z nimi sam pogadał. Mówili, że pracują dla jakiegoś Włocha… Arcadio Venuti, jakoś tak. Ma swoje kasyno i burdel w Las Vegas i coś jakby… Nie wiem. Teatr? No chuj wie, ale zbiera tam komików, muzyków, śpiewaków, tancerzy i innych. Pewnie cię to nie pocieszy, ale o tym typie już gdzieś kiedyś słyszałem. Z tego, co wiem, zanim świat jebnął, był z niego konkretny kawał zakapiora i gangstera.