Warszawa
-
- Niektórzy przyszli z dzieciakami, są nawet tacy, co się ich dopiero tutaj dorobili. A co?
-
– Ja bym nie ryzykował zakładania rodziny w tych czasach. Nie wiadomo czy człowiek dożyje następnego dnia, a co dopiero dzieciak, który nie ma siły.
-
- Tak to jest, jak żyjesz sam, w ruinach pełnych Zombie. Tu nie jest tak źle. A bez dzieciaków nie będzie przyszłości, nad Zombie mamy taką przewagę, że one się nie mnożą. A przynajmniej ja nic takiego nigdy nie widziałem.
-
– Niby tak, ale ja bym poczekał jeszcze parę lat i dopiero wziął się za robienie bachorów. Człowiek już tyle rzeczy widział, że nie zdziwi mnie to, jak jakiś zdechlak będzie rznąć innego zdechlaka.
-
- Niby tak, ale skąd wiesz, że jutro nie przyjdzie tyle Zombie, że nas wszystkich zeżrą albo przepędzą? Czasem lepiej nie czekać. A przynajmniej tak słyszałem, mnie moja kobieta zostawiła na jakiś rok przed tym pierdolnikiem.
-
– A widziałeś ją po tym, jak ludzie zaczęli pożerać siebie nawzajem?
-
- Nie i szczerze mam ją gdzieś. Niby wiem, że ludzie powinni sobie pomagać, bo bez tego wyginiemy, ale jakoś jej by mi nie było szkoda.
-
– Gdybyś z nią dłużej byś był, to możliwe, że teraz byś się gdzieś szwendał i niekoniecznie jako żywy. Dosyć już tych smutków, bo się porzygam. – nałożył sobie mięsa na talerz. – Szkoda, że bananów i pomarańczy nie ma.
-
- Mamy owoce i warzywa, ale jeszcze nie dojrzały, a nawet gdyby, to plony są liche, to nie jest ziemia pod uprawę. A taką egzotykę można dostać już chyba tylko na wybrzeżu, zwłaszcza w Gdańsku.
-
– Pewnie są w chuj drogie te egzotyczne rzeczy, ale kalarepa też dobra.
Jadł, dopóki nie czuł, że jest pełny. Lepiej żałować, że się zjadło za dużo niż za mało, a tym bardziej, że nie może to wszystko się zmarnować. -
No i nigdy nie wiesz, czy jutro tej kryjówki szlag jasny nie trafi i nie będzie więcej takich okazji.
Robert wzruszył ramionami i dalszy posiłek minął Wam w milczeniu. W końcu czułeś się na tyle pełny, że nie było szans, abyś zmieścił w siebie cokolwiek, nawet deser. Pomijając fakt, że takich tu chyba nie serwują. -
Gdyby serwowali, to by sobie nie wybaczył tego do końca życia, że się nażarł przed podaniem deseru. Poklepał się po brzuchu i odszedł od stołu, a potem wyszedł na zewnątrz i udał się do swojego mieszkania czy tam domku.
-
Trafiłeś tam bez problemu, jakoś nikt z całej społeczności Cię nie zaczepiał, to pewnie jeszcze kwestia kilku dni, może tygodnia, aż przyzwyczają się do Twojej obecności i może nawet zaczną Ci ufać.
-
Plus jest taki, że nikt mu nie zawraca teraz dupy i ma trochę spokoju. Skoro mógł się tutaj umyć, to zapewne da się jakoś uprać ubrania. Poczekał, aż Robert wróci i wtedy go zapytał:
– A ubrania gdzie pierzecie? -
- Woda, miska, tarka, trochę mydła i lecisz. Nie ma tak dobrze, że ktoś Ci jeszcze fraki wypierze.
-
Zdjął z siebie brudne ubrania i zaczął je prać, dopóki nie pozbył się zakrzepłej krwi, brudu i innych syfów. Gdy to skończył, poszedł spać.
-
Gdy się obudziłeś, wszystko jeszcze nie wyschło, ale nic dziwnego, na zewnątrz wciąż było ciemno. Spałbyś jeszcze przynajmniej dwie godziny, a może i więcej, gdyby nie natarczywe pukanie do drzwi Twojego pokoiku.
-
Przetarł swe oczy, aby lepiej widzieć i podszedł do drzwi, które następnie otworzył.
– Kogo w środku nocy niesie, kurwa? – bąknął podirytowany tym, że musiał się zerwać z łóżka. -
Zastałeś tam nikogo innego, jak Roberta, kompletnie przytomnego, najwidoczniej był już jakiś czas na nogach. Ubrany był w ten sam kombinezon roboczy, co zwykle, ale przy pasie miał więcej narzędzi, w tym takich, które mogłyby posłużyć jako broń, a w rękach skrzynkę z kolejnymi oraz łom.
- Zbieraj się, za pół godziny wyjeżdżamy. Jest robota poza bazą. -
– Robota poza bazą? A, aha. – zdziwiło go to trochę, bo Robert mówił, że nie będzie ruszał dupy i siebie narażał. Najwidoczniej jest to coś bardzo ważnego. Ubrał się, zjadł coś, napił się i zabrał ze sobą swój klucz.