Warszawa
- 
- Miejsc jest sporo, łupów pewnie też, tamci musieli pozbierać po łebkach. - odparł, ruchem głowy wskazując na zmasakrowane przez psy zwłoki bandytów. - Szukajcie dalej, ja podprowadzę bliżej samochód i pogadam sobie z tamtą lalą… Nawiasem mówiąc, jak już dowiem się tego, co chcę, to możesz sobie skorzystać, Twój kumpel też. - dodał, trącając Cię lekko łokciem w ramię i odchodząc, a po kilku gwizdach dołączyły do niego też psy. 
- 
Człowieka może by mu się udało zabić, ale zgwałcić kobietę? Nigdy. Żyje w świecie, w jakim teraz żyje i dalej ma pewne zasady, których się trzyma. Podwinął rękawy koszuli i zabrał się przeszukiwanie zwłok. 
- 
Robert nie mógł się przemóc, więc Tobie przypadło nieco łupów, takich jak zapałki, zapalniczki, papierosy, a nawet piersiówka pełna jakiegoś podejrzanego płynu. Znalazłeś również nóż, ołówek i małą, ładowaną ręcznie, latarkę. Tymczasem Zygmunt podjechał samochodem pod bramę, aby ułatwić Wam noszenie łupów. 
- 
Nóż dał Robertowi, a resztę zachował dla siebie i zabrał się za noszenie łupów. Teraz chce jak najszybciej opuścić to miejsce. 
- 
Schwytana przez Ciebie kobieta wciąż była nieprzytomna, a Zygmunt nie odpowiadał na żadne pytania jej dotyczące, które zadawał Robert, więc po chwili sobie odpuścił i resztę trasy pokonaliście w milczeniu. Nie zatrzymaliście się jednak pod bazą, Zygmunt zaparkował samochód w jakiejś bocznej uliczce, kilkaset metrów dalej. 
- 
– Czemu tutaj? – zapytał. 
- 
- Coś mi tu śmierdzi. - odparł i wskazał przez szybę coś, czego nie zauważyłeś w panoramie zrujnowanego miasta: cienką smużkę dymu, która unosiła się mniej więcej z miejsca, gdzie była baza tamtych ocalałych. 
- 
– Myślisz, że ktoś napadł na nich, gdy my się zajmowaliśmy czym innym? 
- 
- To, że nas tam nie było, to raczej przypadek, ale tak, moim zdaniem zostali napadnięci. 
- 
– Więc co teraz robimy? Czekamy, jedziemy tam czy jedziemy gdzie indziej? 
- 
- Ja tylko tak myślę. Nie twierdzę, że mam rację. Zwyczajnie wolałem się tam nie zapędzić, gdyby było gorąco. Pójdziemy na zwiady i później się okaże. 
- 
– Wszyscy idziemy czy ktoś zostaje? 
- 
- Jeśli ktoś ich napadł to bandyci albo większa chmara Zombie. Uważasz, że Twój kolega mięczak da radę i nie załamie się ani nie zrobi nic głupiego? 
- 
Wbił swój wzrok w Roberta i tak się patrzył na niego przez kilka sekund w milczeniu. 
 – Da radę. – odpowiedział krótko. – Przypilnuję go.
- 
- Taaa. Nie że wątpię, ale wolałbym, żeby został pilnować wozu, gratów i tamtej panienki. 
 Choć mówił jedno, to miał na myśli zapewne coś zupełnie przeciwnego, bo cała jego wataha spokojnie upilnowałaby więźnia i reszty dobytku.
- 
Roberta zna raptem kilka dni i jeszcze go wystarczająco nie zna. Najbardziej boi się tego, że puści tę kobietę wolno. 
 – Poradzi sobie. Idziemy?
- 
//Tym “Poradzi sobie” zgadasz się na to, żeby został, czy nakłaniasz Zygmunta do tego, żeby poszedł z Wami?// 
- 
//Żeby poszedł.// 
- 
- Niech będzie. - odparł, wzruszając ramionami. - Ale Ty go będziesz miał na sumieniu, jeśli zginie, nie ja. Pamiętaj o tym. 
 Po tych słowach Zygmunt ruszył przed siebie, zapewne żeby wybadać teren, nim wszyscy wpadniecie w jakieś bagno. Choć jego obawy mogły być nieuzasadnione.
- 
Lepiej być nadzwyczaj ostrożnym niż w ogóle. Ruszył za nim. 
 

