Warszawa
- 
Przegniłe już gazety i czasopisma wszelkiej maści nie pachniały dobrze, a dochodziła do tego woń zgnilizny i odchodów. Najwidoczniej ktoś lub coś mieszkało tu wcześniej, a później opuściło kiosk, zostawiając go w takim stanie, w którym tylko desperat zatrzymałby się na dłużej. 
- 
Pokręcił głową, widząc to, na czym przyjdzie mu siedzieć lub też spać. Niemniej jednak, zgarnął butem część papierów w jedną kupę i zdjął plecak z pleców, a następnie ustawił go w kącie, żeby miał na czym siedzieć. Przed zamknięciem drzwi, rzucił jeszcze okiem na okolicę, czy nic ich nie obserwuje albo czy nie czai się w pobliżu jakieś niebezpieczeństwo. 
- 
Nic, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Na drugi w sumie też. 
 - Nie możemy poszukać innego miejsca? - zapytał Robert. Może i on też był człowiekiem, który przeżył apokalipsę, ale jej większość spędził w bezpiecznym lokum, gdzie miał dostęp do niemalże takich samych wygód, jak ludzie sprzed pojawienia się Zombie.
- 
– A masz czas, siły i chęci? Chce ci się szukać czegoś lepszego po okolicy i marnować przy tym siły i cierpliwości? Nie marudź, kurwa. 
- 
Westchnął tylko i odgarnął nieco śmiecia z podłogi, aby usiąść naprzeciw Ciebie. 
 - Nie tak to sobie wszystko wyobrażałem…
- 
– Że spędzisz noc w zasranym kiosku? 
- 
- Między innymi. Ale też życie po apokalipsie. Realia i w ogóle. 
- 
– Nikt się tego nie spodziewał i tylko paranoicy się w miarę przygotowali. 
- 
- No niby tak. A Ty jak się przygotowałeś? 
- 
– Czy ty masz mnie za paranoika? 
- 
- Nie wiem, ale skoro przeżyłeś tak długo i tak dobrze sobie radzisz, to coś musi w tym być, prawda? 
- 
– Trzymałem się z dala od głównych ulic, ludzi, zombie i spałem w miejscach, gdzie nikt by nie chciał nawet stopy postawić. Nawet nie wiem, po co tutaj lazłem, skoro mogłem ruszyć na południe i zamieszkać w górach. No ale tak wyszło i jestem teraz tutaj, w kiosku obsranym gównem. 
- 
- Zawsze później możesz iść w te góry. 
- 
– Myślę, że jak coś się stało z tą osadą, to teraz wybiorę się na południe, jak nic mi nie stanie na drodze. 
- 
- Coś musiało się stać, a do tego pewnie nic dobrego. 
- 
– Będziesz musiał coś ze sobą zrobić, jeżeli osada poszła się jebać. 
- 
- Tak, tak… Będę musiał. Jak myślisz? Zygmunt da mi jakąś fuchę? Twój plan brzmi całkiem sensownie, ale ja nie mam ochoty wędrować przez pół kraju, żeby zginąć po drodze. 
- 
– Wędrować nie zamierzam. Pojadę. A czy Zygmunt ci zaufa i da jakąś robotę i schronienie to już będziesz musiał go chyba wybłagać o to. 
- 
- Ta, pojedziesz. Niby czym? Tym rzęchem, co go dziś znalazłeś? 
- 
– Oplem Sintrą, który robiłem. Jeżeli ktoś przejął tę osadę, to go stamtąd podpierdolę. 
 

