Warszawa
-
Na szybko przeszukał zwłoki wampira i wyjął bełt z jego głowy, a potem wrócił do środka i zamknął drzwi.
-
Nie miał przy sobie nic ciekawego, zabrałeś więc tylko bełt. Robert siedział w środku ledwo żywy z przerażenia, ale nie ma co mu się dziwić. Ostatecznie adrenalina tak na was działała, że do świtu żaden nie zmrużył oka.
-
— Ja pierdolę, co za noc. — rzekł, wyglądając przez okienko, czy nie ma jakiegoś zagrożenia w pobliżu.
-
- Nigdy więcej. - mruknął tylko Robert.
Na zewnątrz nie było nic poza trupem zabitego przez ciebie Krwiopijcy, a przynajmniej nic ciekawego bądź stanowiącego zagrożenie. -
— Oby, bo to była jedna z moich gorszych nocy. Bierz kuszę i bełty, idziemy tam, gdzie mieliśmy się spotkać z Zygmuntem.
Wyjął dwie puszki picia z plecaka i jedną wręczył Robertowi, a jedną zostawił dla siebie. Założył plecak na ramiona i ruszył. -
- Nie chcesz rozejrzeć się po okolicy żeby sprawdzić, co wtedy pogoniło stąd te Wampiry?
-
— Albo przegoniło je coś dużo groźniejszego, albo człowiek z reflektorem podpierdolonym prosto z Auschwitz. No ale dobra, przetrwaliśmy tę noc, więc szczęście nam na razie sprzyja.
Rozejrzał się po okolicy, ale nie wchodził do żadnych budynków, tylko zaglądał do nich. Nie chcę wejść w paszczę jakiemuś monstrum, bo to na pewno by się źle skończyło. -
Jeśli cokolwiek się tu czaiło, co jest dość prawdopodobne, nie zaatakowało. Maszerując tak, dostrzegłeś swoich dawnych koleżków, choć martwić się już nimi nie musisz. Wszystkie Wampiry zostały ukrzyżowane, ich ręce i nogi zostały przybite do ściany jednego z budynków za pomocą długich, metalowych gwoździ. Nie miały na swoich ciałach żadnych śladów ran, bo całe ich ciała były jedną, wielką raną: Ten, kto im to zrobił, zrobił to jeszcze w nocy, zostawiając tak wciąż żyjące bestie, aby usmażyły się w promieniach wschodzącego słońca… Dość makabryczny widok, ale lepsze takie Wampiry, niż te mogące jeszcze kogoś ugryźć.
-
Zachowałby się jak Sherlock Holmes albo jakiś inny detektyw i dokładnie by obejrzał ciało i sobie wyobraził tę całą scenę. No ale kurwa nim nie jest.
— Człowiek albo jakieś rozumne bydle ich zabiło. Nie chcę Cię martwić, ale mamy przejebane, jeżeli zrobił to człowiek. -
Robert nic nie odpowiedział, ale był tego w pełni świadomy, blady jak ściana.
- I… co teraz? - wykrztusił w końcu, przełykając wcześniej ślinę i rozglądając się wokół z niepokojem, jakby to coś lub ktoś, które tego dokonało, było w pobliżu i czekało na was. -
— Plany się nie zmieniają, ale bądźmy nadzwyczajnie czujni i jak najszybciej się stąd oddalmy. Nie patrz na niego i chodź.
-
Pokiwał głową.
- Taaa. - wydusił tylko, ale widocznie nie miał zamiaru się kłócić i choć zdawał się przyrośnięty do ziemi ze strachu, to nie miałeś wątpliwości, że szybko opuści to miejsce, jak najdalej od dzieła tego czegoś lub kogoś i samego stworzenia, które to zrobiło. -
Ruszył tam, gdzie mają się spotkać z Zygmuntem, i ma oczy dookoła głowy, ale dużo bardziej się pilnował niż zwykle.
-
Było cicho i spokojnie, jak to zwykle tu bywa, nie jest to miasto, które słynie z hord charczących Zombie, wyjących Mutantów albo regularnych bitew między różnymi frakcjami ocalałych. Może właśnie dlatego tak wyraźnie usłyszałeś coś jakby śpiew, który niósł się pośród ruin i opuszczonych budynków?
- Słyszałeś? - zapytał idący obok Robert, upewniając cię, że nie masz żadnych omamów. Lub macie je obaj, w najgorszym wypadku. -
Przytaknął i zaczął się rozglądać za jakimś bezpiecznym miejscem. Jeżeli był to śpiew, to przypominał on bardziej kobiecy czy męski?
-
Początkowo obstawiałeś to pierwsze, dopiero po wsłuchaniu się zdałeś sobie sprawę nie tylko z tego, że śpiewa to jednak mężczyzna, ale i że znasz ten śpiew. Nie żebyś kojarzył same słowa, ale od razu do głowy przyszło ci, że podobnie śpiewał ksiądz podczas mszy, choć tamten, którego miałeś okazję słuchać, miał lepszy głos. Jeśli chodzi o bezpieczne miejsce to w zasadzie nic tu nie było w stu procentach bezpieczne, do dyspozycji miałeś różne budynki, opuszczone lub w mniejszym czy większym stopniu zrujnowane.
-
Najważniejsze jest, żeby nie być na widoku, bo jeszcze zostaną ukrzyżowani albo zgwałceni, mimo że Maciej ma na karku ponad trzydzieści lat, a nie dziesięć. Wybrał najbliższy budynek i w jak najlepszym stanie, który najpierw sprawdził, czy nie ma tam żadnego półżywego gówna i dopiero wtedy mógł przeczekać ten śpiew i upewnić się, że tego śpiewaka nie ma w pobliżu.
-
Przez to, że echo odbijało się od ścian budynków, nijak mogłeś określić, jak daleko jest ten, który śpiewa, choć z grubsza wiedziałeś, gdzie można się go było spodziewać. Wiedziałeś więc, z której strony może nadejść, ale nie byłeś pewien czy zbliża się do was, oddala czy może stoi w miejscu.
-
Poczekał jeszcze z półgodziny albo i godzinę. Jeżeli w tym czasie te kościele śpiewy nie przestały się nieść po Warszawie, będzie musiał chyba w końcu ruszyć ten swój zad i jak najszybciej dostać się do umówionego miejsca.
-
Niestety, ktokolwiek śpiewał, nie miał zamiaru jeszcze przestać. Ty zaś musisz albo iść niemalże prosto na niego, licząc na to, że unikniesz konfrontacji lub wyjdziesz z niej zwycięsko, a jeśli nie, to będziesz musiał nadłożyć drogi, aby mieć pewność, że tamten śpiewak cię nie dostrzeże.