Warszawa
-
- Nie daj się zabić. - rzucił tylko Zygmunt na pożegnanie, Robert życzył ci powodzenia i uścisnął dłoń, a później obaj wsiedli do samochodu i odjechali.
Na mapie zaznaczonych było kilka miejsc. Jedno z centrów handlowych, bodajże Złote Tarasy, opatrzone były sporym iksem i napisem Nie idź tam, kurwa! Kolejne punkty na mapie, których nie mogłeś rozpoznać jako coś ciekawego, pozbawione były podobnego dopisku. -
— Nie daj się zabić. No i nie idź tam do tego krzyżyka, kurwa. — pomyślał, gdy zobaczył ów napis na kartce. Teraz musi sobie obrać jakieś miejsce za cel i tam pójść. Musi być ono blisko miejsca, w którym mają się spotkać, ale i daleko od tego, w którym wcześniej spał. Nie chce trafić na księżulka i jego modły. Na wampiry też trafić nie chce. Ruszył, gdy wybrał sobie miejscówkę na mapie.
-
Udało ci się przekraść do kryjówki bez większych trudności po drodze. Okazało się, że ową kryjówką jest niewielka komórka na tyłach bloku. Sprytnie, bo żaden szabrownik o zdrowych zmysłach się tam raczej nie zapuści, mając tuż obok o wiele ciekawszy łup.
-
Nie są to żadne luksusy, ale to i tak chyba lepsze niż osrany kiosk. Sprawdził, ile jeszcze jest czasu do zachodu słońca. Jeżeli zostało mu parę godzin, to rozejrzał się po bloku. Może i na gówno trafi, ale przynajmniej jakoś zabije czas.
-
Blok był pusty i nie natrafiłeś tam na absolutnie nic ciekawego. Ale po powrocie do komórki po tych bezowocnych poszukiwaniach odnalazłeś coś, co przeoczyłeś, czyli niewielką klapę w podłodze, a w niej worek z zapasami. Niewiele tego, ale było tu trochę mielonki, konserw, sucharów, wody w butelkach, jakaś gaza i bandaże.
-
Pewnie Zygmunt to tutaj ukrył, aby nie siedział o suchym pysku, gdyby musiał gdzieś się szybko schować. Przynajmniej Maciek nie będzie siedzieć teraz z pustym żołądkiem. Zjadł jedną konserwę i napił się trochę wody. Lepiej się śpi i czuwa, gdy człowiek jest napity i najedzony. Gdy zjadł i popił, ułożył się pod ścianą i chyba zaczął czekać aż zaśnie sam z siebie.
-
Nuda zżerała cię niemalże żywcem, ale lepsza ona niż Zombie. Po jakimś czasie w końcu zasnąłeś, budząc się dopiero nad ranem, nieco obolały, ale przynajmniej pełen sił, które będą ci dziś bardziej niż potrzebne.
-
Wszystko potrafi człowieka zeżreć, ale jakieś zwierze, inny człowiek lub sztywniak potrafią zrobić to dosłownie. Wstał, porozciągał się i zanim wyszedł z komórki, zjadł trochę sucharów i popił to wodą. Zapasy zostawił tak, jak były tu wcześniej, i ruszył w kierunku miejsca, w którym miał się spotkać z Zygmuntem.
-
Gdy tam przybyłeś, już czekał, choć obaj pojawiliście się przed czasem.
- Zgaduję, że znalazłeś jedną z kryjówkę i tam spędziłeś poprzedni dzień. Naucz się wszystkich punktów na mapie na pamięć i spal mapę, jeśli chcesz wykraść coś tamtym, to ja nie chcę, żeby znaleźli ją przy twoim trupie… Albo oddaj mi ją, tak po prostu. -
Jeszcze kilka razy rzucił okiem na kartkę, aby chociaż część z niej zapamiętać i wtedy mu ją oddał.
— Wsadziłbym ją sobie głęboko w dupę, gdyby była taka potrzeba. -
- Mam tylko nadzieję, że jeszcze tego nie zrobiłeś. - odparł i parsknął śmiechem. - Cóż… Pozostaje mi chyba tylko życzyć ci powodzenia, nie?
-
— Z tą kartką akurat nie. — odpowiedział pełen powagi. — Teraz zaczynam żałować, że w ogóle wpadłem na taki pomysł, ale nie wycofam się. Tak właściwie to nie mam nic do stracenia, więc chuj mi w dupę i krzyżyk na drogę.
-
- Nikt nie zabrania ci się wycofać, ale coś czuję, że to twój cel, wyrwać się stąd, więc nie będę cię zatrzymać. Każdy człowiek potrzebuje jakiegoś, zwłaszcza w tych czasach.
-
//Trudno mi zapamiętać miejsce spotkania i czy ono jest w miarę blisko tej przejętej osady, więc najwyżej popraw mnie albo magicznie przenieś.//
— Ta, ta. — przytaknął mu parę razy. — Już możesz spróbować ich jakoś odciągnąć.
-
- Jasne, mam przestać gadać mądre rzeczy i iść narobić hałasu, mogłeś tak od razu. - mruknął pod nosem i po chwili rzeczywiście narobił hałasu, odjeżdżając w kierunku bazy wraz ze sforą swoich psów. Nie mógł zbytnio zagrozić tym w bazie, a tamci póki co patrzyli, ale nie strzelali, więc droga wolna, zwłaszcza, że odwrócił uwagę wartowników i większości innych ludzi.
-
Teraz jest ten moment, jedyny moment, aby podpierdolić samochód i wachy do niego. Nie może tego spierdolić, bo będzie chujnia. Przekradł się do środka, a następnie musi jakoś dostać się do warsztatu, w którym majstrował przy samochodzie. Tym razem nóż w łapie, a nie klucz, bo nożem będzie chyba lepiej kogoś się pozbyć… czego nie chce.
-
Przekradnięcie się do środka nie było takie proste, jak się mogło wydawać, ale udało ci się zrobić to bez zbędnego zwracania na siebie uwagi. Ba, właściwie wszystko szło gładko, nawet bardzo, bo dotarłeś bez trudu do samego warsztatu, gdzie to nic się nie zmieniło, dalej bym tam reperowany przez ciebie pojazd, narzędzia i cała reszta sprzętu.
-
Najpierw sprawdził, czy są kluczyki w stacyjce i gdzieś kanister z paliwem. Jeżeli jest paliwo, to wlał je do baku, a sam kanister wrzucił do środka samochodu. Jeszcze przydadzą się narzędzia i inne takie, gdyby mu na środku drogi rozkraczyła się ta Zafira. Te tez wrzucił do środka, ale robił to jak najszybciej i jak najciszej, żeby kogoś nie zwabić tym całym hałasem. Czy jest coś jeszcze, co może zabrać? Chyba nie… Wróć! Jeszcze przydadzą mu się folie, baterie, latarka i jakieś metalowe pręty. Poszukał jeszcze chwilę i wrzucił je do środka, jeżeli oczywiście znalazł. Teraz ważna chwila… Musi odpalić silnik i spierdalać stąd jak najszybciej.
-
Znalazłeś wszystko, choć w nie tak dużej ilości, jakbyś sobie tego życzył. Silnik zaskoczył za pierwszym razem i rzeczywiście możesz spierdalać, o ile uda ci się przebić przez tych wszystkich, uzbrojonych zresztą w broń palną, ludzi, którzy zapewne wciąż czaili się pod bramą, gdzie ściągnął ich Zygmunt.
-
Mógłby spróbować zrobić jakiś wabik, ale to zajmie trochę czasu i ktoś mógłby go przyłapać na gorącym uczynku, więc obejdzie się bez wabika.
Wysiadł z samochodu i otworzył drzwi lub bramę od garażu //zakładam, że jakaś jest// i z powrotem wsiadł do auta. Wziął głęboki wdech, wrzucił bieg i wyjechał z garażu. Jadąc, usiłował nie potrącić nikogo, ale też schylił się jak najniżej, aby jakaś kula nie trafiła go w głowę lub tors.