Miasto Kasuss
- 
Też zaklaskala, po czym podeszła bliżej.
— Lepiej się czujesz? - 
Taczka:
Tak, ale Łaki również się tym zajęły, właściwie czekali tylko na Twoje zdanie, nie wiedzieli w końcu, do czego chłopak był zdolny, dlatego ruszyli po śladach, które wkrótce zaprowadziły Was tam, gdzie byś się tego nie spodziewała: Z powrotem do Kasuss.
Abby:
Chłopak wzruszył ramionami.
- Jak widać. Czemu pytasz? - 
— Jeju, bo się martwię. Czy to tak trudno zrozumieć?
Położyła ręce na biodrach i rozejrzała się po dzieciakach, czy któreś czegoś nie potrzebuje. - 
- Wychowałem się na ulicy, będąc niewolnikiem, popychadłem i błaznem. - odparł, przepraszającym tonem. - Ciężko przyzwyczaić mi się do tego, że ktoś się o mnie troszczy.
O dziwo nie tym razem, dzieci po nieplanowanym koncercie zdawały się uspokojone, i powoli rozchodziły się do swoich zajęć czy zabaw. - 
— Wiem, że na pewno życie cię nie rozpieszczało. Może to co robię to nie jest zbyt wiele, ale chcę się troszczyć o innych na tyle, na ile jestem w stanie.
 - 
-Nie lubię tego miasta… - Mruknęła. - Nie rozumiem, dlaczego Verof chciałby tam wrócić.
 - 
Abby:
- Jestem Ci za to naprawdę wdzięczny, ale nie mogę tu zostać… To nie jest dla mnie. Mam swój cel, który muszę spróbować osiągnąć.
Taczka:
- Tylko Ty je znasz. - odparł na to jeden z Łaków. - Powinnaś wiedzieć. Lub chociaż robić nam za przewodnika, choć to niebezpieczne, jeśli ten Goblin Cię szuka. - 
— Przecie pamiętam. Sam to mówiłeś zanim dotarliśmy tutaj, że zostajesz tylko na noc.
 - 
- Nie mogę już za bardzo na Ciebie liczyć, prawda?
 - 
-Skoro chcemy go znaleźć, to powinniśmy się rozejrzeć po tym mieście, ale bez żadnego przebrania, ktoś od tego Goblina na pewno mnie zobaczy…
 - 
— Mogę cię odprowadzić, ale sam widzisz, że nie jestem do tego stworzona. Do poszukiwania i w ogóle.
 - 
Taczka:
Łaki spojrzały po sobie, ale jeden w końcu skinął głową.
- Zaczekaj i ukryj się w pobliżu razem z resztą, my to załatwimy. - powiedział i skinął na jednego ze swoich kompanów, a następnie obaj ruszyli w kierunku miejskiej bramy, zostawiając Cię pod eskortą pozostałych Łaków.
Abby:
- Odprowadzić? Gdzie? Do wyjścia z sierocińca czy pod bramę? - 
— Pod bramę. Jeszcze ci kolejną ziazię zrobią, jeśli pójdziesz sam. A nuż nam twoja kumpela wyjdzie na spotkanie.
Uśmiechnęła się krzywo. - 
On wykonał podobny gest.
- Zanim to się stanie, czeka mnie długa droga, aż do Gilgasz. A tam to i tak będzie prawie jak początek. - 
— Głowa do góry, masz potencjał do wielkich rzeczy. To co, gotowy?
 - 
Wzruszył ramionami, widocznie nie tak pewien tego, jak Ty.
- Im szybciej stąd odejdę, tym szybciej będę w Gilgasz. - 
— Nie znam cię, więc szczególnie nie wiem jak ci pomóc, młody. Chodź.
Ruszyła w stronę wyjścia. - 
Ukryła się więc, tak jak kazał łak i czekała.
 - 
Abby:
Choć był zdeterminowany, to pewnie niedawne wydarzenia wywołały u niego sporą traumę, przez co im bliżej był bramy, tym bardziej widać było po nim, jaki jest roztrzęsiony. Ale zdołał pozbierać się do kupy, determinacja widocznie przeważyła nad strachem i spojrzał na Ciebie przeciągle.
- Dziękuję. Za wszystko.
Najwidoczniej nie przepadając za pożegnaniami, odszedł od razu po wypowiedzeniu tych słów, nim znalazłby jakiś powód, żeby się rozmyślić.
Taczka:
Trochę to trwało, ale Łaki nie wracali. Pojawili się za to inni, dwaj ludzie, uzbrojeni po zęby, a więc zapewne najemnicy. Nie widzieli Was, bo byliście dobrze ukryci, ale z tonu ich rozmów domyśliłaś się, że zirytowało ich fiasko jakiegoś poszukiwania… Czyżby chodziło o Ciebie? - 
Odwróciła się na pięcie, nie będzie się przecież za nim drzeć, prawda? Pomalutku wróciła do siebie.