Miasto Kasuss
- 
On wykonał podobny gest. 
 - Zanim to się stanie, czeka mnie długa droga, aż do Gilgasz. A tam to i tak będzie prawie jak początek.
- 
— Głowa do góry, masz potencjał do wielkich rzeczy. To co, gotowy? 
- 
Wzruszył ramionami, widocznie nie tak pewien tego, jak Ty. 
 - Im szybciej stąd odejdę, tym szybciej będę w Gilgasz.
- 
— Nie znam cię, więc szczególnie nie wiem jak ci pomóc, młody. Chodź. 
 Ruszyła w stronę wyjścia.
- 
Ukryła się więc, tak jak kazał łak i czekała. 
- 
Abby: 
 Choć był zdeterminowany, to pewnie niedawne wydarzenia wywołały u niego sporą traumę, przez co im bliżej był bramy, tym bardziej widać było po nim, jaki jest roztrzęsiony. Ale zdołał pozbierać się do kupy, determinacja widocznie przeważyła nad strachem i spojrzał na Ciebie przeciągle.
 - Dziękuję. Za wszystko.
 Najwidoczniej nie przepadając za pożegnaniami, odszedł od razu po wypowiedzeniu tych słów, nim znalazłby jakiś powód, żeby się rozmyślić.
 Taczka:
 Trochę to trwało, ale Łaki nie wracali. Pojawili się za to inni, dwaj ludzie, uzbrojeni po zęby, a więc zapewne najemnicy. Nie widzieli Was, bo byliście dobrze ukryci, ale z tonu ich rozmów domyśliłaś się, że zirytowało ich fiasko jakiegoś poszukiwania… Czyżby chodziło o Ciebie?
- 
Odwróciła się na pięcie, nie będzie się przecież za nim drzeć, prawda? Pomalutku wróciła do siebie. 
- 
Siedziała cicho i nasłuchiwała dalej. 
- 
Abby: 
 A tam wszystko w normie, choć musiałaś przyznać, że brakuje Ci nieco tej muzyki, zastępującej ciszę lub krzyki czy śmiechy dzieci.
 - Jak to jest wypuścić z rąk osiemset sztuk złota? - zapytał Dethan, choć wiedziałaś, że też prędzej pomógłby ściganej niż uzyskał nagrodę za jej dostarczenie dla Goblina. - Mogłabyś kupić za to kilka wiosek albo i lepiej.
 Taczka:
 I nic się nie działo. Czasem powracali kolejni najemnicy, również być może zaangażowani w Twoje poszukiwania, ale nie działo się nic ciekawego. Po jakimś czasie na drogach więcej było zwykłych kupców, podróżnych czy chłopów z okolicznych wsi. Zdawało Ci się nawet, że w jednym z opuszczających bramy miasta widzisz tego, po którego właściwie tu przyszłaś…
- 
— To może zamiast po imieniu będziemy się do siebie zwracać po cenie za głowę? Wolałbyś tak? 
 Zachichotała i westchnęła. Muzyka muzyką, nie każdy może żyć z nią w tle jak z cieniem.
- 
Nawet jeśli jej się wydawało, to i tak pobiegła za tą osobą, bo nie chciała stracić szansy na spotkanie Verofa. 
- 
Abby: 
 Również się zaśmiał.
 - Mógłbym się założyć, że wtedy codziennie musielibyśmy zmieniać imiona.
 Taczka:
 Łaki nie dały Ci takiej okazji, jeden złapał Cię, nim zdołałaś odejść za daleko. Lepiej będzie im się z tego wytłumaczyć, nim tamten chłopak odejdzie i tyle go będzie widać.
- 
— Może byłoby ciekawiej. Tylko się nie wywyższaj, że jesteś cenniejszy. 
 Szturchnęła go lekko z figlarnym uśmiechem.
- 
-To był on! Znaczy, nie jestem pewna, ale tak mi się wydaje… - Podrapała się po głowie. 
- 
Abby: 
 - Nie śmiałbym. - odparł, uśmiechając się, choć szybko spoważniał. - Ale życie z wciąż rosnącym licznikiem złotników nad głową niezbyt mi odpowiada.
 Taczka:
 Obaj spojrzeli po sobie, widocznie zdziwieni.
 - Mi to wygląda na pułapkę. - odparł jeden z nich. - Ale dobrze, idź za nim. Jakby co, będziemy gdzieś w pobliżu.
- 
Kiwnęła głową i pobiegła za osobą, którą wcześniej widziała. 
- 
Położyła rękę na jego przedramieniu i lekko ją ścisnęła. W takich momentach miewała ochotę pobyć trochę z Dethanem sam na sam, bo przy dzieciach nie miała pomysłu, jak podnieść go na duchu. 
- 
Taczka: 
 Łaki dyskretnie kroczyły zaroślami po obu poboczach drogi, a gdybyś nie wiedziała, że tam są, to najpewniej sama byś ich nie dostrzegła. Chłopak wciąż szedł przed siebie, nie odwracając się, a nawet przyspieszył kroku.
 Abby:
 Uśmiechnął się lekko i skinął Ci głową.
 - No, ale kto by chciał umrzeć jako starzec, w domku na wsi, z psami i przy kominku? To przecież nudne.
- 
-Verof, proszę zaczekaj! - Krzyknęła, żeby go zatrzymać. 
- 
//ale mam go ochotę przytulić// 
 — No mi to raczej nie będzie pisane. Nawet nie będę sobie takich mrzonek wyobrażać.
 


