Miasto Kasuss
- 
— Skąd mam wiedzieć, że nie będą tacy porywczy jak ta bestyjka, która udawała mnie? Twoi sobie nabroją, uciekną, a my będziemy przez nich w kłopotach. 
- 
- Dopilnuję żeby broili, jeśli w ogóle odważą się sprawiać kłopoty zamiast robić to, co im kazałem, w innych formach, których nie da się powiązać z wami. 
- 
Popatrzyła na niego, zamknęła na moment oczy i wyobraziła sobie, że jest daleko stąd. Sama. Albo nie, z Dethanem. I że po latach zamiast pilnować ulicznych dzieci zrobią sobie swoje. Wzdrygnęła się, nie wiedząc jak skomentować głupie myśli. 
 — Brzmi jak plan. Ale nie spartol tego, kochasiu.
- 
- Gdybym nie potrafił utrzymać swoich podwładnych w ryzach ty, twoje sierotki i ten mężczyzna, który też się tam kręci już dawno bylibyście martwi, więc o to martwić się nie musisz. 
- 
— Mogę już iść, czy masz mi coś jeszcze do powiedzenia? 
- 
- To zależy czy zgadzasz się na naszą umowę. 
- 
— Nie zostawiłeś mi wiele do decydowania, skarbie. A, jeszcze jedno. Tamto dziecko, którym mnie zaszczułeś, żyje jeszcze? 
- 
- Spodziewałem się, że odmówisz, więc postanowiłem trzymać je tu, uważając to za dobrą kartę przetargową. Ale tak, mam je tu, a skoro się zgodziłaś, mogę je niezwłocznie wypuścić. 
- 
— Na starość robię się naiwna. Może nie tak bardzo jak ty, ale jednak. To ja poczekam na niego. 
- 
Lekko się skrzywił, ale dał za wygraną i skinął głową na kogoś stojącego za twoimi plecami. 
 - Z ciekawości, nim przybędzie dziecko: Z jakiego powodu chciałaś mnie zabić? Nie żeby był to pierwszy raz w moim życiu, ale zastanawiam się, czy to przez postać, jaką przybrałem, czy może fakt, że wiedziałaś, kim jestem naprawdę.
- 
— Przecież sam mnie wyszpiegowałeś do suchej nitki. Wiesz, że chodziło o pieniądze. A co do postaci, to rozmawialiśmy o tym, że nawet mi się podobałeś. Co mnie obchodzi kim jesteś? To twoje życie. 
- 
- Trochę już żyję na tym świecie i przynajmniej dwa razy musiałem uciekać z płonącego stosu za to, że jestem Zmiennokształtnym, więc dziwi mnie, że są ludzie, którzy potrafią może nie lubić, ale chociaż nie nienawidzić mojej rasy. My, Zmiennokształtni, bywamy zrównywani z Wampirami, Wilkołakami czy innymi bestiami. 
- 
— Żadne z was mi nie weszło w drogę bez przyczyny. Ja i moi podopieczni jesteśmy dziećmi ulicy. Nie lubimy się z wami, ale nie mamy powodu do jakiejś urazy. 
- 
//“My” w sensie twoja postać i on czy twoja postać i ten dzieciak?// 
- 
//poprawione// 
- 
Skinął głową i później wykonał zachęcający gest do kogoś za tobą. Po chwili podszedł Ork, ten sam, który uczestniczył w twoim porwaniu, lub inny Zmiennokształtny, który przyjął jego postać. Prowadził ze sobą zaginione dziecko, któremu nie było nic, może poza tym, że było dość przestraszone i zdezorientowane, ale nie ma co mu się dziwić. 
- 
Pochyliła się w jego stronę i wyciągnęła rękę do dziecka. Chciała stąd iść. I to jak najszybciej. 
- 
On zapewne też, ale widać, że wam tego nie ułatwiono. Zmiennokształtni pozbawili cię jedynie opaski na oczach i knebla w ustach, nie rozwiązali więzów na rękach, więc nie mogłaś wyciągnąć do niego dłoni. A nawet gdyby, przywódca Zmiennokształtnych skinął głową na osiłka, a ten wyprowadził dziecko z powrotem. 
 - Jak widzisz, jest całe i zdrowe. I takie pozostanie. Jednak aby mieć pewność, że wszystko pójdzie zgodnie z planem opuścicie nasz dom razem. A nim to zrobicie, muszę upewnić się, że twój sobowtór wykonał swoje zadanie, więc pozostaniesz moim gościem jeszcze przez dzień lub dwa.
- 
Przykucnęła i usiadła sobie więc na podłodze. Postanowiła nie dawać upustu złości, a jemu powodu do śmiechu. Odetchnęła. 
 — Musisz mieć dużą cierpliwość przy podwładnych z takim niewyparzonym językiem jak ona. Ale w sumie niezbyt obchodzą mnie twoje metody radzenia sobie z nimi. Rób, co tam musisz.
 W sumie to mogło być gorzej. Nawet już nie myśląc o dziecku, mości Władca mógł przecież chcieć dokończyć, to co z nią zamierzał w gospodzie zacząć.
- 
- Niestety, ciężko znaleźć kompetentne osoby w dzisiejszych czasach. Myśląc o tym, jak mnie podeszłaś, przez chwilę chciałem nawet, abyś była jedną z nas, to wiele by mi pomogło, ale niestety, staram się otaczać jedynie swoimi pobratymcami. 
 Z pewnością chciał, widziałaś to w jego spojrzeniu, a nawet w pewnym momencie podszedł do ciebie i odsłonił poły płaszcza, ciesząc oczy widokiem twojego półnagiego ciała.
 - Chodź za mną. - powiedział po kilku chwilach gapienia się, pomagając ci wstać.
 

