Archipelag Sztormu
-
-
Kuba1001
Wiewiur:
Udało się i rzucili się do ucieczki, co jest plusem, ale podobno żaden strażnik miał nie ujść z życiem… Jak na złość, dwóch kolejnych zajęło ich miejsce i natarło w identycznym szyku.
Taczka:
O ile unik się udał to taki skok byłby bardziej niż niemożliwy, tak więc lepiej wymyśli coś innego, zwłaszcza że jest ich już dwóch, z czego jeden ponownie atakuje pchnięciem na wysokości brzucha, a drugi nieco wyżej, w okolice serca, płuc lub innych ważnych narządów.
Ekspedycja
//Tak w zasadzie to się ciągnie jak flaki z olejem i przyznam, że nie mam już najmniejszej ochoty na prowadzenie tego wątku, więc mogę Wam przewinąć o kilka tygodni w świecie gry albo rzucić to w cholerę, wybierajcie.// -
wiewiur500kuba
Sh’arghaan
//Mi to obojętne.//Gdurb
Szybko rzucił okiem czy strażnicy mają gdzie uciec. Z tego co pamiętał, to na pewno jest tutaj jedno wejście którym oni tutaj weszli. Ale mogli też mieć kilka innych, o których nie wiedział. Miał na dzieję że ten kusznik, się nimi zajmie. W najgorszym wypadku rzuci się za nimi w pogoń. W międzyczasie zniszczył kolejnym dwóm strażnikom tarczę, ewentualnie ich głowy. Zależy co było w zasięgu jego broni. -
-
-
-
-
Kuba1001
Wiewiur:
//Czekamy na Taczkę.//
Ekspedycja:
//Ok, zabijam Was wszystkich w jakimś sztormie, ogółem było miło, następnym razem jak Vader wymyśli taką akcję, to Vader będzie ją GM’ować. Innych też się to tyczy.//
Miesiąc później wszystko poszło dziwnie sprawnie… Mieliście już solidną osadę na zajętej wyspie, gdzie nawiązaliście w miarę przyjazne kontakty z tubylcami i wypleniliście plemię Kroekenów, które ich nękało. Później, po rozbudowie obozu, które miało już solidną studnię, palisadę, dwie wieże obserwacyjne, drewniane szałasy i chatki w obrębie palisady oraz magazyn na zebrane okazy zwierząt, roślin innych minerałów, ruszyliście dalej, aby kolonizować inne wyspy.
Vader:
W uznaniu Twoich zasług, to Tobie przypadł zaszczyt bawienia się w namiestnika nowej osady, z czego rzecz jasna się wywiązywałeś, ale zaczęła doskwierać Ci nuda. Cóż, może zrobi się ciekawiej właśnie teraz, bowiem ostatnio strażnicy mówili Ci o jakimś dziwnym zwierzęciu czającym się w okolicy obozu, co potwierdzali też tubylcy, na których właśnie czekałeś, aby dostać nieco więcej informacji. Cóż, dobrze że dochrapałaś się tu też tłumacza, bez którego ani rusz w rozmowach z tymi dzikusami.
Wiewiur:
Nareszcie mogłeś oddać się temu, co tak Cię zajmowało i w czym właściwie byłeś najlepszy: Walce. Wraz z drugim Drakonidem i sporą częścią załogi otrzymałeś zadanie pozbycia się wielkich krabów, Chuuli i Kroekenów z wyspy, którą mogliście zasiedlić. Szło sprawnie, zwłaszcza że teraz, idąc plażą, zobaczyliście spore stado Chuuli, niby pokojowych, ale jak trzeba wybić, to trzeba, prawda?
Abby:
‐ Tak będzie dobres, nie? ‐ zapytał Cię Twój krasnoludzki kompan, wskazując sękatym paluchem na własnoręczne plany małej łódeczki o napędzie wiosłowym, mieszczącej sześciu wioślarzy, skorpion na dziobie, dwóch ludzi obsługi i dwóch dodatkowych piechurów. Dostałeś ambitne zadanie, czyli stworzenie małych łódeczek, jeszcze mniejszych niż Wasze szalupy, które miały za zadanie wpłynąć w głąb jednej z wysp, ze sporą rzeką, gdzie inne statki i okręty sobie nie radziły. Grunt, że mogłeś je na owej rzecze wypróbować, a i miałeś pod dostatkiem drewna i spokoju, gdyż żadne monstra czy tubylcy się Wam nie narażają, zaś obóz wygląda na solidnie ufortyfikowany, poniekąd dzięki Tobie.
Max:
Awansowanie z roli pierdołowatego majtka czy innego szeregowca do stopnia niemalże prawej ręki kapitana było czymś, prawda? Szkoda tylko, że mowa była o kapitanie okrętu wojennego, który towarzyszył Waszemu statkowi z zaopatrzeniem i flagowcowi, a za zadanie miał wytropić i wyeliminować zauważony niedawno okręt piracki. Pewnie już dawno zgubilibyście ślad, gdyby nie Twoja niezwykła luneta oraz zdolności kapitana, czyli Twojego starego, dobrego i świrniętego znajomka, który w końcu był kiedyś piratem, więc sporo o psychice takowych wiedział. Poza tym odkryłeś działania tych artefaktów‐biżuterii, a przynajmniej częściowe, bo wątpliwe, żeby jedynie zwiększały Twoją sprawność fizyczną, prawda?
Kazute:
Swą nową misję otrzymałaś od samego kapitana, co było dość rzadko spotykane. Tak czy inaczej, nocą wysadzono Cię na dzikiej plaży z Twoim własnym ekwipunkiem i zapasami wody oraz suchego prowiantu na trzy dni. Tyle też miało Ci zająć przekonanie wszelkimi możliwymi środkami wodza jednego z większych plemion na jednej z wysp, że spiknięcie się z Wami to nie taka zła opcja, ewentualnie zabicie go, otrucie, uwiedzenie czy cokolwiek. Cóż, właśnie zapadł zmierzch, a Ty wioskę masz jak na dłoni, wraz z połyskującymi w świetle gwiazd bogatymi złożami akwamarynu, na które chrapkę ma kapitan i nie tylko. -
-
-
-
-
-
-
Kuba1001
Wiewiur:
Ponownie pozbawiłeś ich tarcz, a oni ponownie pierzchnęli, ale na szczęście nie do żadnego wyjścia, gdyż było tylko jedno, więc skryli się za kolejnymi kompanami, tym razem już ostatnimi.
Taczka:
Udało Ci się go zranić i to dość boleśnie, sądząc po nietłumionym okrzyku bólu. Cofnął się w tył, za swojego kompana, a ten cisnął w Ciebie swoją włócznią, jednocześnie odbierając oręż rannemu. Tymczasem trzeci zdążył zrównać się z resztą, kolejni na pewno niedługo dołączą.
Ekspedycja:
Abby:
‐ Że ja mam to wiedzieć? ‐ spytał, drapiąc swą bujną brodę. ‐ Na moje to można by zacząć to jakoś budować i testować albo coś, w końcu jak kapitan wróci, to pewnie będzie liczyć na efekty, nie?
Wiewiur:
Nikt nie miał zamiaru jeszcze ruszać, dopóki ktoś nie opracuje planu prostszego, niż naku*wianie przed siebie licząc, że się uda. Sądząc po ich pancerzu to było dość ognioodporne.
Kazute:
Było ciemno, a nikt nie rozstawił tu żadnych pułapek, więc trafiłaś na obrzeża osady bez większych trudności. Kilka metrów przed sobą dostrzegłaś wątłe źródło światła, która zbliżało się z każdą chwilą. Po kilku sekundach okazało się, że to strażnik dzierżący pochodnię w jednej dłoni, a w drugiej drewnianą maczugę nabijaną kłami i muszlami.
Max:
Ostatni raz widziałeś go, jak skubał rybę na bocianim gnieździe, mimo oburzeń jakiegoś marynarza, który chyba sobie tego nie życzył.
‐ Jakbyś myślał tyle, ile pytasz, to już dawno byłbyś tu kapitanem. ‐ odparł tamten, najwidoczniej uważając odpowiedź za oczywistą, w końcu nie ścigaliby takim okrętem kogoś, kto mógłby piratem nie być, prawda?
Vader:
‐ Lepsza nuda niż natłok wrażeń. ‐ mruknął w odpowiedzi, mając pewnie na myśli starcia z rozmaitymi potworami zamieszkującymi wyspę, z których ledwo uszedł z życiem lub stracił kompanów. ‐ A panu? -
maxmaxi123
‐ To dobrze, że mi się nie marzy żywot kapitana.
Powiedział, dalej wypatrując tego okrętu. Że też go wywlekli na morze! Toć to on nic nie potrafi! Nie po to został stworzony, żeby uganiać się za piratami na morzu, co bardziej za ludźmi w lasach, dżunglach i tym podobnych miejscach. Im szybciej to załatwi, tym szybciej wróci. Z resztą, taką miał nadzieję… -
-
-
-