Dzikie Pogranicze
-
— Zawołaj nas, gdy będziesz szykować się do wyjazdu. Ja w tym czasie spróbuję nawilżyć gardło jakimś alkoholem.
Postanowił, że resztę dnia będzie spędzać na piciu, graniu w kości, piciu, może nawet na opowiadaniu jakiś historyjek i piciu. -
I na tym też minął wam ten czas, zdążyliście nawet na jakiś czas zapomnieć o tajemniczym Krasnoludzie, jeszcze bardziej tajemniczej szkatułce, którą ze sobą miał, śmiertelnie groźniej Mantikorze i tak dalej, ale gdy wraz ze szlachcicem, jego sługami i najemnikami opuściliście relatywnie bezpieczne mury miasta, znów zacząłeś myśleć o mniej przyjemnych rzeczach: Dzikich i groźnych bestiach w wysokiej trawie, dzikich Orkach, może nawet jakichś bandytach nasłanych przez konkurencję… Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo, a wręcz przeciwnie.
-
Będzie trudno, ale liczy na jakiś zarobek i w miarę przyjemną posadkę, która mu pozwoli na siedzenie na dupie przez większość czasu. Może by wrócił do ważenia mikstur? Już z rok czasu minął odkąd stworzył jakąkolwiek truciznę albo uwarzył jakąś miksturę. Przez ten rok nie miał w ogóle czasu na cokolwiek, bo co rusz brał jakieś zlecenie przy eskorcie kogoś lub czegoś albo po prostu się najmował.
— Wiesz, że możesz się wykupić? Dalej jesteś moim niewolnikiem i póki co nie poderżnąłeś mi gardła we śnie i nie uciekłeś. — zagadał do niego. -
- A uważasz, że mam wystarczająco złota? - odparł Leif.
Wraz z resztą rozłożyliście się obozem u stóp niewielkiego wzgórza. Na samym wzgórzu z kolei trwały intensywne prace, a choć panował niemiłosierny upał i powietrze wokół było duszne jak nigdy, nie było żadnego robotnika, który by się lenił. Im szybciej powstanie tu umocniony punkt obronny, wszyscy będziecie bezpieczni. Gdy robotnicy i sługi szlachcica zajmowali się budową na wzgórzu, najemnicy ustawili wokół ostrokół, zarówno z zaostrzonych pali, jak i występujących na sawannie kolczastych krzewów. -
— Jeżeli zarobisz, to będziesz mieć.
W upale i w duchocie nie chce mu się w ogóle robić, zamiast tego wolałby napić się wina i poleżeć. Skoro wszyscy wzięli się do roboty, to on też czuje się do tego zobowiązany i też się czymś zajął. Po starciu z tutejszymi mieszkańcami, czyli orkami, bezpieczeństwo jest teraz chyba najważniejsze.
-
- I dlatego wam mówię, że trza nam było nie odpuszczać i tak długo najeżdżać Orków, aż by się wynieśli gdzieś w pizdu daleko albo w ogóle zdechli. - powiedział jeden z Krasnoludów pracujących obok ciebie.
- Ta, no może i trza było, ale to już dawne dzieje są. Pójdziesz tera i powiesz królowi, co przed tysiącami lat panował, że zjebał? No nie powiesz. - odparł jego kompan.
- No nie powiem, kurwa mać. - mruknął tamten, wracając do ostrzenia pali swoim toporem.
Leif w tym czasie ustawił się na wzgórzu, w pobliżu budujących, licząc na to, że swoim bystrym wzrokiem wypatrzy ewentualne zagrożenie, nim będzie za późno. -
W wolnej chwili poszedł do Leifa i go zapytał, czy coś zwróciło jego uwagę. Na pewno z daleka można zobaczyć jakieś ruchy i akcje na tym wzgórzu, więc jeżeli ktoś to zauważył i ma ze sobą jakąś bandę, z którą zdecyduje się zaatakować, to nie będzie kolorowo, a krwawo. A takiego starcia może już nie przeżyć, jeżeli ktoś zaatakuje z zaskoczenia i z większymi siłami od nich samych.
-
Zaprzeczył ruchem głowy.
- Ale nie zdziwię się, jeśli ktoś lub coś nas obserwuje. Żyją tu stworzenia, które w podchodach są o wiele lepsze ode mnie, a nasza obecność nie może pozostać niezauważona zbyt długo. -
– Orkowie już dali nam w kość. Nawet jeżeli ktoś nas obserwuje, to pewnie już wszyscy w okolicy wiedzą o tym, że tu jesteśmy. – zbliżył się do Leifa. – Co sądzisz o tym całym szlachcicu? – zapytał go ściszonym głosem.
-
//Pogadaj, ile chcesz, a potem przewijamy o kilka tygodni w świecie gry, żeby nadrobić twoją nieobecność, okej?//
- Brzmi i wygląda jak szlachcic. Nie wiem na ile jego historyjka jest prawdziwa. Może ucieka z Verden, bo ktoś skazał go na śmierć za zdradę albo morderstwo? Ale z drugiej strony, jeśli rzeczywiście zapłaci tyle, ile obiecał, to czy powinniśmy się tym przejmować? -
– Jeżeli zapłaci tyle, ile będzie musiał, to może zostaniemy z nim na dłużej. Nie będzie dobrze, jeżeli nie dotrzyma słowa, bo wtedy będziemy musieli znowu tułać po tych ziemiach, gdzie wszędzie się kryje zagrożenie.
-
- Uważasz, że Dzikie Pogranicze to dobre miejsce, żeby zacząć życie na nowo?
-
– Nie wiem. Raczej nie, ale spróbować można. Tutaj raczej trudno dostać jakieś normalne warzywa i owoce, a transport broni i pancerzy też jest pewnie utrudniony i zapewne cholernie drogi. Nie wiem, naprawdę. Może dla kogoś, kto ucieka przed całym kontynentem, jest to idealne miejsce, ale raczej nie dla nas. Ale jak już tutaj wylądowaliśmy, a ten cały szlachcic oferuje nam pieniądze za pracę, to raczej nie będzie tak źle, jeżeli nas nic nie wyrżnie tego dnia oraz nam zapłaci, a nie oszuka.
-
- Z tym wyżynaniem to bym się bardziej martwił o Orków, jestem ciekaw, kiedy spróbują nas zaatakować po raz pierwszy, bo na pewno spróbują prędzej niż później.
-
– Tego się nie da przewidzieć, Leif. Można tylko gdybać. Dowiedziałeś się czegoś o ludziach tego szlachcica? Przykuło coś twoją uwagę?
-
- Nic więcej poza tym, co sam nam o nich powiedział. Liczę na to, że z czasem języki im się trochę rozwiążą.
-
– Przy alkoholu same się rozwiązują. – uśmiechnął się. – Zjedz coś i odpocznij, póki jeszcze możesz. Ja się popałętam tutaj trochę.
//Możesz przewijać, jeżeli Leif nie ma żadnych pytań.//
-
Jak pokazała praktyka, pałętaliście się tu dość długo, co najmniej trzy tygodnie. Gdy czeladź szlachcica zajmowała się budowlą umocnień i innych konstrukcji (całość, jak wyjaśnił wam jeden z budowniczych, będzie można nazywać karawanserajem, bo tak mówią na tego typu budowle mieszkańcy Nirgaldu, skąd zresztą wywodzi się taka koncepcja), on sam większość czasu spędzał w mieście, załatwiając różne interesy i tym podobne, choć nie miałeś wątpliwości, że przy okazji mieszkał w nieco bardziej cywilizowanych warunkach niż wy tutaj. A roboty było sporo, nie było dnia bez odganiania się od różnych potworów, dzikich zwierząt czy dzikich Orków. Póki co przez to wszystko straciliście trzech ludzi, jednego zagryzł lew, dwaj inni zginęli z rąk Zielonoskórych, a to i tak niezły bilans. W tym czasie jednak robotnicy zdołali postawić cały kompleks: na wzgórzu postawiono drewniany kasztel w kształcie okrągłej wieży zakończonej blankami, skąd był dobry widok na całą okolicę. Pozwoliło to zawczasu wykryć zagrożenie, a budynek miał też służyć za ewentualną ostatnią linię obrony. Miał tam też rezydować szlachcic i ewentualni gości, głównie najbogatsi kupcy i im podobni. U stóp wzgórza wzniesiono mały lazaret, kuchnię i baraki dla was oraz reszty najemników. Zbudowano też małe więzienie, będące właściwie kilkoma zadaszonymi klatkami, gdzie planowano trzymać schwytanych Orków i innych jeńców, aby sprzedać ich później Mrocznemu Elfowi, o którym wspomniał wam Maximilian. Dalej, za zaporą z zaostrzonych pali i kolczastych krzewów, mających ułatwić obronę w wypadku, gdyby do środka wdarli się wrogowie, stały stajnie i kwatery kupców, a także magazyny na zgromadzone przez was skóry, futra, rogi, kości, mięso i tym podobne. Była również studia, zaopatrująca cały punkt w wodę, oraz niewielka kwatera dla kilku strażników pełniących wartę przy bramie. Ta była jedna, choć dalej ukryto niewielką furtkę, przy pomocy której ktoś mógłby się wymknąć albo dokonać wypadu na wroga, której również strzeżono. Całość otoczono palisadą, suchą fosą i kolejną zaporą z ciernistych krzewów, choć szlachcic wspominał, że gdy interes się rozkręci, planuje zbudować w jej miejsce drewniany, a później może i kamienny mur. Dzięki jego zabiegom u władz miast, dziś, gdy minęły w zasadzie dopiero trzy dni od zakończenia prac, przybyła pierwsza karawana, a tak przynajmniej się domyśliłeś, gdy gwar na zewnątrz obudził cię z samego rana.
-
Pospać nie dadzą człowiekowi. A właściwie półczłowiekowi i półelfowi, ale mniejsza z tym. Wstał z pryczy, ubrał się w swoje ubrania, na tors założył skórzaną kamizelkę, a topór włożył za pasek. Następnie wyszedł na zewnątrz, aby zobaczyć co się dzieje.
-
Tak jak zakładałeś, na zewnątrz rozpoczął się już niemały harmider, ponieważ do środka wlewały się powoli obładowane towarami wielbłądy i zaprzężone w nie wozy. Zaroiło się tu też od smagłych mieszkańców Nirgaldu, kilku co lepiej i bogato odzianych musiało być kupcami i właścicielami tej karawany, ale nie brakowało tam też pospolitej służby czy uzbrojonych po zęby najemników, uzbrojonych głównie w małe tarcze powleczone skórą pustynnych węży, oszczepy, długie włócznie, zakrzywione miecze, ciężkie szable, łuki i strzały, wielu z nich dosiadało swoich własnych wielbłądów. Zapewne byli to koczownicy z nirgaldzkich pustyń, a nie mieszkańcy Ur, Minteled czy innego miasta, równie często napadający karawany, co stanowiący ich ochronę. Szybko też zrozumiałeś, że karawana musiała wyjść z Ur, bo poza egzotycznymi owocami, dywanami, tkaninami, bronią, skórami dzikich zwierząt i tym podobnymi dobrami, na jednym z wozów umieszczono sporą klatkę, w której tłoczyło się półtora tuzina ludzkich niewolników, obu płci i w różnym wieku, przeznaczonych na sprzedaż gdzieś tu, na Dzikim Pograniczu albo dalej, w jednym z miast w Verden.