Dzikie Pogranicze
-
– Nie wiem. Raczej nie, ale spróbować można. Tutaj raczej trudno dostać jakieś normalne warzywa i owoce, a transport broni i pancerzy też jest pewnie utrudniony i zapewne cholernie drogi. Nie wiem, naprawdę. Może dla kogoś, kto ucieka przed całym kontynentem, jest to idealne miejsce, ale raczej nie dla nas. Ale jak już tutaj wylądowaliśmy, a ten cały szlachcic oferuje nam pieniądze za pracę, to raczej nie będzie tak źle, jeżeli nas nic nie wyrżnie tego dnia oraz nam zapłaci, a nie oszuka.
-
- Z tym wyżynaniem to bym się bardziej martwił o Orków, jestem ciekaw, kiedy spróbują nas zaatakować po raz pierwszy, bo na pewno spróbują prędzej niż później.
-
– Tego się nie da przewidzieć, Leif. Można tylko gdybać. Dowiedziałeś się czegoś o ludziach tego szlachcica? Przykuło coś twoją uwagę?
-
- Nic więcej poza tym, co sam nam o nich powiedział. Liczę na to, że z czasem języki im się trochę rozwiążą.
-
– Przy alkoholu same się rozwiązują. – uśmiechnął się. – Zjedz coś i odpocznij, póki jeszcze możesz. Ja się popałętam tutaj trochę.
//Możesz przewijać, jeżeli Leif nie ma żadnych pytań.//
-
Jak pokazała praktyka, pałętaliście się tu dość długo, co najmniej trzy tygodnie. Gdy czeladź szlachcica zajmowała się budowlą umocnień i innych konstrukcji (całość, jak wyjaśnił wam jeden z budowniczych, będzie można nazywać karawanserajem, bo tak mówią na tego typu budowle mieszkańcy Nirgaldu, skąd zresztą wywodzi się taka koncepcja), on sam większość czasu spędzał w mieście, załatwiając różne interesy i tym podobne, choć nie miałeś wątpliwości, że przy okazji mieszkał w nieco bardziej cywilizowanych warunkach niż wy tutaj. A roboty było sporo, nie było dnia bez odganiania się od różnych potworów, dzikich zwierząt czy dzikich Orków. Póki co przez to wszystko straciliście trzech ludzi, jednego zagryzł lew, dwaj inni zginęli z rąk Zielonoskórych, a to i tak niezły bilans. W tym czasie jednak robotnicy zdołali postawić cały kompleks: na wzgórzu postawiono drewniany kasztel w kształcie okrągłej wieży zakończonej blankami, skąd był dobry widok na całą okolicę. Pozwoliło to zawczasu wykryć zagrożenie, a budynek miał też służyć za ewentualną ostatnią linię obrony. Miał tam też rezydować szlachcic i ewentualni gości, głównie najbogatsi kupcy i im podobni. U stóp wzgórza wzniesiono mały lazaret, kuchnię i baraki dla was oraz reszty najemników. Zbudowano też małe więzienie, będące właściwie kilkoma zadaszonymi klatkami, gdzie planowano trzymać schwytanych Orków i innych jeńców, aby sprzedać ich później Mrocznemu Elfowi, o którym wspomniał wam Maximilian. Dalej, za zaporą z zaostrzonych pali i kolczastych krzewów, mających ułatwić obronę w wypadku, gdyby do środka wdarli się wrogowie, stały stajnie i kwatery kupców, a także magazyny na zgromadzone przez was skóry, futra, rogi, kości, mięso i tym podobne. Była również studia, zaopatrująca cały punkt w wodę, oraz niewielka kwatera dla kilku strażników pełniących wartę przy bramie. Ta była jedna, choć dalej ukryto niewielką furtkę, przy pomocy której ktoś mógłby się wymknąć albo dokonać wypadu na wroga, której również strzeżono. Całość otoczono palisadą, suchą fosą i kolejną zaporą z ciernistych krzewów, choć szlachcic wspominał, że gdy interes się rozkręci, planuje zbudować w jej miejsce drewniany, a później może i kamienny mur. Dzięki jego zabiegom u władz miast, dziś, gdy minęły w zasadzie dopiero trzy dni od zakończenia prac, przybyła pierwsza karawana, a tak przynajmniej się domyśliłeś, gdy gwar na zewnątrz obudził cię z samego rana.
-
Pospać nie dadzą człowiekowi. A właściwie półczłowiekowi i półelfowi, ale mniejsza z tym. Wstał z pryczy, ubrał się w swoje ubrania, na tors założył skórzaną kamizelkę, a topór włożył za pasek. Następnie wyszedł na zewnątrz, aby zobaczyć co się dzieje.
-
Tak jak zakładałeś, na zewnątrz rozpoczął się już niemały harmider, ponieważ do środka wlewały się powoli obładowane towarami wielbłądy i zaprzężone w nie wozy. Zaroiło się tu też od smagłych mieszkańców Nirgaldu, kilku co lepiej i bogato odzianych musiało być kupcami i właścicielami tej karawany, ale nie brakowało tam też pospolitej służby czy uzbrojonych po zęby najemników, uzbrojonych głównie w małe tarcze powleczone skórą pustynnych węży, oszczepy, długie włócznie, zakrzywione miecze, ciężkie szable, łuki i strzały, wielu z nich dosiadało swoich własnych wielbłądów. Zapewne byli to koczownicy z nirgaldzkich pustyń, a nie mieszkańcy Ur, Minteled czy innego miasta, równie często napadający karawany, co stanowiący ich ochronę. Szybko też zrozumiałeś, że karawana musiała wyjść z Ur, bo poza egzotycznymi owocami, dywanami, tkaninami, bronią, skórami dzikich zwierząt i tym podobnymi dobrami, na jednym z wozów umieszczono sporą klatkę, w której tłoczyło się półtora tuzina ludzkich niewolników, obu płci i w różnym wieku, przeznaczonych na sprzedaż gdzieś tu, na Dzikim Pograniczu albo dalej, w jednym z miast w Verden.
-
– Hmm, może kupię coś ciekawego… – mruknął do samego siebie na myśl o zakupie pustych fiolek, ziół i innych rzeczy potrzebnych do warzenia mikstur. W końcu w samej alchemii jest dużo lepszy od machania toporem, a tworzenie leczniczych mikstur w tym miejscu może się okazać strzałem w dziesiątkę. Przyjezdnych kupców pewnie nie będzie musiał leczyć, ale strażników, myśliwych i innych mieszkańców tego kasztelu pewnie już tak.
-
Alchemia, jak i Magia w ogóle, może poza Magią Piasku, nie były nigdy popularne w Nirgaldzie, więc nie odnalazłeś tu nic, co mogłoby ci się przydać, może z wyjątkiem kilku specyficznych składników, które miałeś w pamięci, choć nigdy z nich nie korzystałeś, były bowiem dość rzadkie, a więc zwyczajnie drogie. Inna kwestia, czy lokalni kupcy zdają sobie sprawę z tego, jak cenne mogą być płetwy pustynnych rekinów, jaja pustynnych jaszczurów, gruczoły jadowe Wielkich Skorpionów i tym podobne.
-
Poszukał kupca, który przewodzi tą karawaną, aby go zapytać go, czy mógłby u niego złożyć zamówienie na kilka rzeczy. Sama aparatura i przyrządy do warzenia może dużo kosztować, ale sam transport tego tutaj może kosztować drugie tyle.
-
Poznałeś go od razu, w tłumie przybyłych wraz z karawaną wyróżniał się zarówno swoim bogatym strojem i złotą oraz srebrną biżuterią, jak i aparycją: był o wiele bardziej zadbany od towarzyszących mu sług i wojowników, odznaczał się też o wiele większą tuszą, symbolem zamożności w niemal całym Elarid.
-
Zagadał od razu, bez owijania w bawełnę:
— Mogę złożyć zamówienie na konkretne rzeczy? -
Trwające kilka sekund spojrzenie wystarczyło mu, aby ocenić twoją pozycję i zasobność sakiewki. Po tym czasie przywołał na twarz swój, zapewne firmowy, uśmiech i skinął głową.
- Oczywiście, dostojny panie. Mam tu wszystko, czego mógłbyś sobie zażyczyć… I o wiele więcej, zapewniam. -
— Potrzebuję alembiku, rozdzielacza, lejka, zestawu fiolek, rośliny potrzebne do uwarzenia mikstury leczenia //w Kąciku alchemicznym nie było nigdzie o roślinach potrzebnych do tego, więc zdam się na ciebie//, cukier oraz… hmmm, masz to wszystko, co na razie wymieniłem, albo czy jesteś w stanie to tutaj sprowadzić?
-
- Tak, zdaje się, że… hmmmm… Wydaje mi się, że wóz z takimi towarami został napadnięty i rozszabrowany po drodze. - odparł kupiec, a choć mógł mówić prawdę, bo nie byłoby to nic dziwnego, to jednak miałeś przeczucie, że kłamał. W końcu wcześniej mówił, że znajdziesz tu wszystko, a teraz okazuje się, że jest inaczej. - Ale byłby w stanie to sprowadzić następną karawaną.
-
— To masz wszystko czy jednak nie?
-
Skrzywił się trochę na te słowa i wykonał przed tobą lekki ukłon.
- Wybacz, dostojny panie. Miałbym, ale jak widać, lokalne dzikusy nie miały zamiaru pozwolić mi dowieść tu całego mojego asortymentu. Ale, jak mówiłem, mogę dostarczyć to tu następną karawaną. Za drobną opłatą poinstruuję najemników, aby pilnowali szczególnie wozu z tymi właśnie towarami. -
— Za drobną opłatą? Mam ci jeszcze płacić za to, że nie zgubisz po drodze towaru, który zamówię?
-
Znów lekki skrzywienie.
- I ja nad tym ubolewam, proszę mi wierzyć! Ale co mogę na to poradzić? Gdy tylko opuszczamy bramy Ur, jesteśmy skazani na łaskę i niełaskę pustyni: dzikie zwierzęta, drapieżne bestie, o których wy, Verdeńczycy, nawet nie śniliście, pustynne burze, agresywne plemiona koczowników… A gdy dotrzemy tutaj? Niewiele lepiej: więcej bestii, a zamiast dzikusów Orkowie. Ciężko doprowadzić karawanę z samego Ur do pierwszego cywilizowanego miasta bez utraty nawet jednego wozu. Zwłaszcza, że często w ferworze walki trzeba porzucić część dobytku, aby ratować resztę i własne życia. A dzięki tym pieniądzom możesz mieć pewność, dostojny panie, że to za twoje towary moi ludzie będą walczyć i umierać w pierwszej kolejności.