Posiadłość Von Orren'ów
-
Zamyśliła się na dłuższą chwilę, żeby znaleźć i poukładać słowa. Unikała kontaktu wzrokowego, żeby się jeszcze bardziej nie stresować, do czasu aż nie wymyśliła dobrej odpowiedzi.
-Szuka członków Czarnego Słońca, chyba… My mamy sprawdzać, czy mu zagrażają i szukać rzeczy, które to potwierdzają, a w zamian dostaliśmy dach nad głową. Ten szlachcic też miał być jednym z nich. -
- Czarne Słońce, co? Kimkolwiek jest wasz pan, możecie wrócić do niego i powiedzieć mu, że z radością zajmiemy się tym problemem za niego. Połączył nas wspólny wróg i wspólna sprawa.
-
Słysząc to, jej oklapnięte uszy od razu się podniosły.
-Verof, słyszałeś to? Możemy już wracać! - Nie wiedziała co ze sobą zrobić z tych emocji, więc podbiegła do Verofa i go przytuliła. -
Również się do ciebie przytulił, odczuwając widoczną ulgę, tak jak i ty. Nawet twarz herszta tej bandy nieco złagodniała na ten widok.
- Możecie, tak. Ale chcę żebyście przekazali mu całą wiadomość. Ruszycie razem z nami, pod dworek. Gdy skończymy ze szlachcicem i jego sługusami, odstawimy was bezpiecznie do domu. -
-Dobrze, zrobimy co pan chce, póki będziemy mogli wrócić. - Pokiwała głową energicznie. - Dziękuję, że jest pan dla nas taki dobry…
-
- Służba Cesarstwu to ciężki kawałek chleba. I tak mam już wystarczająco dużo demonów. Nie potrzeba mi kolejnych, tylko dlatego, że zabiłem parę dzieciaków, chociaż mogłem tego uniknąć. - mruknął ponuro i wskazał wam na wyjście z namiotu. - Zaczekajcie tam. Nie minie godzina, a będziemy gotowi do wymarszu.
-
Złapała Verofa za rękę i wyszła z nim z namiotu. Gdy odeszli na wystarczającą odległość, wtuliła się w jego klatkę piersiową, ponieważ musiała się komuś wypłakać, po tym jak cały stres z niej spłynął.
-M-myślałam, że już nas nie wy-wypuszczą… - Łkała i pociągała nosem, równocześnie wycierając łzy z oczu. - Chcę już wracać do domu… -
- Dom… - prychnął chłopak. - U tego Maga? Żeby znowu wysłał nas na misję, z której możemy nie wrócić? Chciałbym, żeby czekało nas coś lepszego niż to…
-
-A gdzie indziej m-moglibyśmy pójść? Przynajmniej mamy dach nad głową w zamian. - Uspokoiła się, wycierając ostatnią łzę z polika. - Wolę to, niż głodować na ulicy w jakimś mieście.
-
Verof westchnął, kiwając głową.
- Masz rację. To musi wystarczyć… Na razie. Podczas służby u tego szlachcica nasłuchałem się wielu historii. Myślę, że możemy spróbować szczęścia gdzieś indziej. -
-I co potem? Kiedy już odejdziemy od pana czarodzieja… - Spojrzała z ciekawością na Verofa. - Gdzie pójdziemy? Co będziemy robić?
-
- Mam kilka pomysłów. - odparł z lekkim uśmiechem, choć wydawał się on nieco wymuszony. - Tylko musisz mi zaufać. O ile w ogóle chcesz ze mną odejść…
-
-O-oczywiście, że chcę! - Odpowiedziała prawie natychmiastowo, ale po chwili jej mina spochmurniała. - Ale boję się, że będę tylko kulą u nogi, nie jestem nawet w połowie taka zaradna jak ty…