Wielkie Równiny
-
- Ja pierwszy zgłaszam się na ochotnika.
-
I tak też zebrała się grupka licząca, łącznie z Tobą, dziesięciu Ubairgów. Chętnych było o wiele więcej, ale tylko na tylu zgodził się wódz, więc zgromadzeni zaczęli powoli rozchodzić się do swoich namiotów i przerwanych zajęć.
-
Nie wiedział co ma teraz zrobić. Na razie czekał, czy ktoś wykaże inicjatywę i będzie dowodził wyprawą.
-
Nikt nie miał na to większej ochoty, pewnie wszyscy, gdy tak energicznie zareagowali, myśleli o sobie jako o zwykłych członkach, a nie dowódcach prowadzących swoich współplemieńców do walki z ludźmi i ich ognistą bronią.
-
Widząc, że nikt się nie decyduje, sam zabrał głos:
- Ja… eee… ja walczyłem już z Dwuręcznymi i mam niejako w tym doświadczenie. Nasza wyprawa potrzebuje ścisłego dowdzenia inaczej nie będziemy wspólpracować i zawiedziemy. Jeśli pozwolicie ja zostanę wodzem tej wyprawy -
Nikt inny nie wysunął swojej kandydatury, a sam wódz nie miał ochoty prowadzić łowców, więc skinął głową i dał Ci przyzwolenie na dowodzenie w tej eskapadzie.
-
- Dobrze, trzeba jak najszybciej wyruszyć. Spotkajmy się tu za dziesięć minut. Weźcie broń którą walczycie najlepiej i trochę jedzenia. Sięgnijcie też po swoją magię, aby była silna na ten czas. Dwuręczni swoją bronią, mogą obronić się przed nami, ale nic nie chroni ich przed mocą Natury. - Poszedł do swojego namiotu po potrzebne rzeczy, po czym wrócił
-
Wszyscy byli wyekwipowani i gotowi nawet szybciej, niż w ciągu tych dziesięciu minut, więc chyba nic nie stoi na przeszkodzie, aby ruszać.
-
//Co prawda nie wpisałem nigdzie, że mają konie, ale tego można się akurat domyślić, prawda?
Jack jechał obecnie na końcu konwoju, wprost na dworek jego Pani. Już dawno wyruszyli z Imperium i jakiś czas szwendali się po tych ziemiach. Derry tylko raz ich utwierdził, że szybko tam dojadą. Było to trzy godziny temu, kiedy wyruszali. Od tego czasu milczy. Nie żeby nożownikowi to przeszkadzało, był przyzwyczajony do tak długiego czasu na koniu, podobnie jak wszyscy, ale było to dla niego irytujące. Wedle wstępnego planu mają tam dotrzeć do wieczora, lecz coraz mniej w to wierzył.
Jednak obecnie może się skupi na wypatrywaniu zagrożeń, aby odgonić do siebie te ponure myśli. Przed nim jechali bracia, a pomiędzy nimi Oridana, chroniona przez nich z przodu i z tyłu. Jeszcze bardziej na przodzie znajdował się Gnosis, niemal dosłownie depcząc po kopytach konia Derry’ego, który prowadził wszystkich przez ten skwar. Jack nie zawracał sobie nimi głowy. Rozglądał się na boki. chcąc znaleźć coś więcej, niż wielkie nic. Jacyś wrogowie? Budowla? Obóz jakichś bandytów? Pojedynczy krzak? Ciekawie uformowany piach? Cokolwiek, na czym może zawiesić oko? -
- Mamy niemałą drogę do przebycia, ale Dwuręczni nie mają powodu do pośpiechu i są obciążeni. Jeśli się pośpieszymy, w końcu ich dogonimy. Ruszaj,y - Powiedział po czym zaczął kierować się na niedawne siedliska Lembu, nadając tempo truchtu
-
Reich:
//Przyśpieszę Ci to od razu, zwłaszcza że tyle nie odpisywałem.//
Na swojej drodze nie napotkaliście nic, a tropienie ludzi było na tyle łatwe, że Wasze młode mogłyby rozpoczynać od tego naukę śledzenia ofiary. I możliwe, że niedługo będą musiały…
Niemniej, udało się Wam wreszcie odnaleźć ich obóz, łącznie piętnaście krytych wozów, każdy zaprzężony w dwa woły. Obecnie wszystkie zwierzęta pociągowe i kilka koni pasło się nieopodal obozowiska ustawionych w krąg wozów. Ludzi widziałeś niewielu, może pięciu, co było oczywiście zbyt małą liczbą, jeśli wziąć pod uwagę, jak wiele jest tu wozów i zwierząt. Pozostali wyruszyli pewnie na kolejne destrukcyjne dla przyrody polowanie.
Max:
//Walenie z buta przez Wielkie Równiny to też fajny sport.//
Kompletnie nic, co nie jest dziwne na tych terenach, ale mimo to w jakiś sposób niepokoi… Dopiero po jakimś czasie gdzieś w trawie odezwały się ptaki, jakby ćwierkając do siebie, choć nigdzie ich nie widziałeś. -
Przyjrzał się czy mogą się jakoś ukryć podchodząc do obozu.//Jaka jest pora dnia//
-
Rozejrzał się dokładniej, chcąc je zlokalizować. Już odruchowo powoli dobywał jednego z noży.
-
Reich:
Wielkie Równiny miały do siebie to, że nie tylko były wielkie, ale również to równiny, tutaj nie ma żadnych większych wzniesień, skał czy innych form rzeźby terenu, które mogą ułatwić Ci skryte podejście do obozowiska ludzi. Jest jedynie wysoka trawa, ale pozwoli ona pokonać Wam w ślimaczym tempie około połowę dystansu.
//Wczesne popołudnie.//
Max:
No i trzeba przyznać, że słusznie, bo Ci się przydadzą: Gdy jeden z ptaków zaterkotał przeciągle, okazało się, że to wcale nie ptaki, ale Ubairgowie, czteroręcy tubylcy, wszyscy zbrojni w cztery miecze, łuk dwuręczny, cztery oszczepy lub dwie włócznie do walki bezpośredniej. Doliczyłeś się około tuzina dzikusów, który z wrzaskiem rzucił się w Waszą stronę. Albo było to jakieś ustalone od dawna miejsce zasadzek na zwierzęta i ludzi, albo śledzili Was od dawna i zasadzili się, wiedząc że będzie próbowali tędy przejechać. -
- Ubraigrowie! - wrzasnął do swych towarzyszy nie do końca poprawnie i wskazał kierunek, skąd nadciągają. Coś tam o nich słyszał, ale nie przykładał jakiejś wielkiej wagi do tego, aby zapamiętać tę pokrętną wedle niego nazwę. Nie można ich było zwyczajnie nazwać czterorękimi zieleńcami? Nazwa prosta i skuteczna, jak podcięcie komuś gardła.
Sam w tym czasie dobył po cztery noże na każdą z dłoni, umiejscawiając je między palcami. Teraz tylko czekać na polecenia, kogo najpierw zdjąć i co robić dalej. -
Udane łowy co? Piętnaście pełnych wozów i tylko pięciu strażników. Gdzie reszta z was? A no przecież zapomniałem, nie zadowolicie się tym co macie, tylko będziecie brać póki majątek nie przygniecie was do ziemi? Wysłaliście prawie wszystkich na kolejne polowanie. Cóż, trzeba było wracać do domu jak najszybciej. Dla nas szczęście, dla was zguba. Już się stąd nie wydostaniecie, więc póki macie czas nacieszcie oczy waszymi ulubionymi rzeczami. Ulubionymi, bo skradzionymi.
Myślał, a jednocześnie zastanawiał się czy powinni podchodzić obóz. Może lepiej będzie jeśli wywabią tę garstkę ludzi. Sprawdził czy wysoka traw rośnie również w miejscu gdzie stał krąg wozów. -
Max:
Polecenia były zbędne, wszyscy próbowali się rozproszyć i unikać ciskanych w nich oszczepów oraz wystrzelonych strzał, a jednocześnie zabić tych łowców, którzy mieli jedynie broń do walki w zwarciu i ruszyli z nią w Waszym kierunku, drąc się wniebogłosy. Najbliższy Tobie tubylec dzierżył aż cztery jednoręczne miecze i wielkimi susami pokonywał dzielący Was dystans, byleby tylko uciąć komuś głowę. W tym konkretnym wypadku Tobie.
Reich:
Niestety nie, kryjąc się w niej pokonacie połowę odległości do obozowiska ludzi, dalszych sto lub więcej musicie pokonać biegiem, widoczni jak na dłoni, narażeni na ich ogień. A cokolwiek planujesz zrobić, lepiej zrobić to szybko, z tymi ludźmi poradzicie sobie bez problemu, ale gdy wrócą kolejni, lepiej być już w ich obozie, przygotować pułapki czy fortel, a nie dać się wybić bez walki, gdy ich siła ognia wzrośnie na tyle, abyście nie mieli nawet szansy na podejście. -
- W porządku, w wysoką trawę i czołgać się jak najbliżej do wozów. Trzeba będzie biec, więc musimy się rozproszyć, inaczej wszystkich nas wystrzelają. Czekajcie na mój sygnał. - Powiedział do wszystkich, po czym wszedł w trawę i zaczął się czołgać.
-
//Ja nie twierdzę, że próba wywabienia ich, zwłaszcza, że czują się teraz pewnie, nie jest zła, chciałem tylko Ci uzmysłowić, że trzeba przyspieszyć działania. Także zmieniasz swoją decyzję czy lecimy w ten sposób?//
-
//Kontynuuj//