Dallas
-
Na wszelki wypadek dołączył do dwuszeregu, aby nie narazić się na jakieś nieprzyjemności.
-
Antek:
Pokiwał głową i ruszył w kierunku czołgu.
- Ja jestem Jimmy. Pełnię funkcję załogowego opowiadacza, bajarza i kierowcy. Poza mną jest też mechanik, Alex, który w głównej mierze połatał nasz czołg, a także strzelec, obsługujący wszystkie karabiny maszynowe i główne działo, Katazinski. Kapitan Oliver jest naszym dowódcą i choć tylko tym się zajmuje, jest cholernie dobry.
Po krótkim wykładzie Jima nadeszła pora na praktykę: Poznałeś resztę załogi, wszyscy akurat pili kawę przed czołgiem. Dowódcę rozpoznałeś bez trudu, miał ponad czterdzieści lat lub i więcej, ale trzymał się świetnie jak na swój wiek, wątpiłeś, czy dałbyś radę położyć go na rękę. Kataiznski był niską, zbitą kupą mięsa, konkretnym siłaczem, co pewnie było ważne w jego funkcji. Alex był jego kompletnym przeciwieństwem: Raczej chudy i wątły, a przy tym bardzo wysoki, mógł mieć ponad metr dziewięćdziesiąt, co w ciasnym czołgu zawsze sprawia kłopoty.
Zohan:
I prawdopodobnie słusznie, bo po chwili pojawił się kowboj, do którego to rancho należało i zaczął wydzielać wszystkim zadania. Co ciekawe, tylko około jedna czwarta zebranych tu osób miała inne zadanie, niż zajmowanie się roślinami, zwierzętami i budynkami oraz infrastrukturą w gospodarce. Wszyscy inni byli zwykłymi pracownikami, Ty jednak znalazłeś się w tej grupce, która miała broń i potrafiła ją obsługiwać, więc otrzymałeś zadanie pilnowania rancha, tak jak wszyscy, tym razem chyba nie zanosi się na jakiś wypad poza jego granice. -
Nie będzie się paprać w ziemi. To dobrze. Zajął się swoją robotą, czyli pilnowanie rancha.
-
Ukłonił się czołgistom.
- Graham Pomeroy. Od dzisiaj mam z wami współpracować. - odparł. -
Zohan:
Do wyboru miałeś służbę sam lub z kimś, a także obchód całego ternu lub wartowanie na wieżyczce.
Antek:
Tylko Alex zdawał się zaakceptować Cię z miejsca, wszyscy pozostali obeszli się raczej z rezerwą, może z wyjątkiem Katazinskiego, ten jedynie splunął Ci pod nogi, gdy rozszedł się wraz z resztą. -
Niezbyt przejął się splunięciem pod nogi ze strony Katazinskiego i poszedł do Jimmy’ego.
- Skoro poznałem już załogę tego czołgu, to czy mógłbyś mi pokazać, jak mam obsługiwać sprzęt, do którego zostałem przydzielony? - zapytał. -
Obchód wydaje się lepszy dla niego, więc wybrał wożenie się dookoła rancha.
-
Antek:
Pokiwał głową i wspiął się na pancerz czołgu, kierując się do jednego z działek, o którym opowiadał Ci wcześniej.
- Kaliber dwadzieścia milimetrów, ładujesz do tego pudełka z nabojami, w jednym pudełku jest trzydzieści sztuk pocisków. Jeden wystarczy, żeby zabić każdego człowieka i większość Zombie, seria kilku czy kilkunastu zrobi sieczkę z pojazdów czy budynków, rzecz jasna nie wszystkich, i gdy masz odpowiednio dużo farta. Możesz obracać broń, ale w ograniczonym zakresie na boki, nieco większym w górę i dół, bo możesz z tego walić też do celów latających, choć odkąd dołączyłem do załogi, nie było takiej okazji.
Zohan:
Nikt nie miał zamiaru odwodzić Cię od tej decyzji. Gdzie udasz się najpierw? -
Dookoła rancza. Przy okazji sprawdzi ogrodzenie czy nie jest w jakimś miejscu naruszone.
-
Na pewno na ranchu znajdowało się przynajmniej kilka osób, które dbały o ogrodzenie i je naprawiały, było ono w końcu jednym z gwarantów bezpiecznego życia tutaj, bo choć nie był to gruby na dwa metry mu ze zbrojonego betonu, to jednak utrudniał lub nawet uniemożliwiał dostanie się do środka Zombie, zwierzętom i ludziom. Podczas swojej podróży wzdłuż ogrodzenia, zauważyłeś jak z pustkowi do rancha zbliża się kilka osób.
-
I co ma teraz zrobić? Pobiec i poinformować innych o tym, ale wtedy jest ryzyko, że mogą spróbować przejść przez ten płot czy czekać i zobaczyć co się stanie? Zostanie, najwyżej strzeli do nich kilka razy. Poczekał, aż się zbliżą jeszcze trochę i wtedy zaczął działać.
– Stać! – krzyknął i wycelował w ich kierunku. -
Zgodnie z poleceniem, cała grupa zatrzymała się. Do tego czasu podeszli bliżej, więc mogłeś im się przyjrzeć: Było ich łącznie czworo, czyli dorosły mężczyzna, kobieta, nastolatka i kilkuletnie dziecko. Ślady brudu, niedożywienia, a u mężczyzny również i kilkudniowego zarostu świadczyły o tym, że podróżowali dość długo, do tego bez odpowiednich zapasów. Odziani byli w pokryte grubą warstwą kurzu łachmany, stroje wszelkiego rodzaju, typowe dla wszystkich, którzy chcieli coś na siebie ubrać, nie patrząc na wygląd czy modę sprzed apokalipsy.
-
Psia krew, co ma on teraz zrobić? Nie został poinstruowany co robić, gdy ktoś przyjdzie. Potraktowałby ich tak samo, tak jak on został, ale on nie miał ze sobą kilkuletniego dzieciaka ze sobą. Rozejrzał się dookoła czy nie ma gdzieś w pobliżu kogoś z rancza i wtedy zagwizdał lub zawołał.
-
Nie było, więc ich los spoczywał w Twoich rękach: Mogłeś kazać im się wynosić, wpuścić ich na własną odpowiedzialność lub wytłumaczyć sprawę komuś, kto stoi tu wyżej w hierarchii.
-
//Czemu stawiasz mnie przed tak trudnym wyborem? Jest to chyba najtrudniejszy z jakim miałem dotychczas do czynienia w PBFach.//
//Jest jakaś furtka, brama lub coś, co umożliwiałoby przejście na drugą stronę czy jest tylko ta jedna główna brama?//– Kim jesteście i czego chcecie? – zapytał głośno.
-
//Bo lubię tworzyć rozbudowane fabuły, z wieloma odgałęzieniami fabularnymi, które pozwalają jeden wątek skończyć na kilka sposobów, tak jak w tym przypadku.//
- Zlituj się nad nami, błagam! - odparł w odpowiedzi mężczyzna, podchodząc o krok bliżej. - Za nami długa droga, woda i jedzenie skończyły się dwa dni temu, a nasze najmłodsze dziecko jest chore. W okolicy pełno bandytów i potworów, nie zostawiaj nas tu na pewną śmierć! -
//Nie powiedziałeś czy jest jakaś brama czy coś.//
– To nie ode mnie zależy czy zostaniecie tutaj przyjęci, czy nie. – powiedział to z żalem w głosie, aby się im wydawało, że im współczuję.
-
//Tylko ta główna.//
Ci jednak wciąż błagali, co zaczęło zwracać na Was uwagę innych ludzi z rancha. -
- Zrozumiałem, sir. Co miałbym zrobić w sytuacji, gdyby karabin się zaciął?
-
– Plecaki, broń oraz wszystkie inne rzeczy na ziemię. – rozkazał. – Kierujcie się do bramy.