Dallas
-
Ukłonił się czołgistom.
- Graham Pomeroy. Od dzisiaj mam z wami współpracować. - odparł. -
Zohan:
Do wyboru miałeś służbę sam lub z kimś, a także obchód całego ternu lub wartowanie na wieżyczce.
Antek:
Tylko Alex zdawał się zaakceptować Cię z miejsca, wszyscy pozostali obeszli się raczej z rezerwą, może z wyjątkiem Katazinskiego, ten jedynie splunął Ci pod nogi, gdy rozszedł się wraz z resztą. -
Niezbyt przejął się splunięciem pod nogi ze strony Katazinskiego i poszedł do Jimmy’ego.
- Skoro poznałem już załogę tego czołgu, to czy mógłbyś mi pokazać, jak mam obsługiwać sprzęt, do którego zostałem przydzielony? - zapytał. -
Obchód wydaje się lepszy dla niego, więc wybrał wożenie się dookoła rancha.
-
Antek:
Pokiwał głową i wspiął się na pancerz czołgu, kierując się do jednego z działek, o którym opowiadał Ci wcześniej.
- Kaliber dwadzieścia milimetrów, ładujesz do tego pudełka z nabojami, w jednym pudełku jest trzydzieści sztuk pocisków. Jeden wystarczy, żeby zabić każdego człowieka i większość Zombie, seria kilku czy kilkunastu zrobi sieczkę z pojazdów czy budynków, rzecz jasna nie wszystkich, i gdy masz odpowiednio dużo farta. Możesz obracać broń, ale w ograniczonym zakresie na boki, nieco większym w górę i dół, bo możesz z tego walić też do celów latających, choć odkąd dołączyłem do załogi, nie było takiej okazji.
Zohan:
Nikt nie miał zamiaru odwodzić Cię od tej decyzji. Gdzie udasz się najpierw? -
Dookoła rancza. Przy okazji sprawdzi ogrodzenie czy nie jest w jakimś miejscu naruszone.
-
Na pewno na ranchu znajdowało się przynajmniej kilka osób, które dbały o ogrodzenie i je naprawiały, było ono w końcu jednym z gwarantów bezpiecznego życia tutaj, bo choć nie był to gruby na dwa metry mu ze zbrojonego betonu, to jednak utrudniał lub nawet uniemożliwiał dostanie się do środka Zombie, zwierzętom i ludziom. Podczas swojej podróży wzdłuż ogrodzenia, zauważyłeś jak z pustkowi do rancha zbliża się kilka osób.
-
I co ma teraz zrobić? Pobiec i poinformować innych o tym, ale wtedy jest ryzyko, że mogą spróbować przejść przez ten płot czy czekać i zobaczyć co się stanie? Zostanie, najwyżej strzeli do nich kilka razy. Poczekał, aż się zbliżą jeszcze trochę i wtedy zaczął działać.
– Stać! – krzyknął i wycelował w ich kierunku. -
Zgodnie z poleceniem, cała grupa zatrzymała się. Do tego czasu podeszli bliżej, więc mogłeś im się przyjrzeć: Było ich łącznie czworo, czyli dorosły mężczyzna, kobieta, nastolatka i kilkuletnie dziecko. Ślady brudu, niedożywienia, a u mężczyzny również i kilkudniowego zarostu świadczyły o tym, że podróżowali dość długo, do tego bez odpowiednich zapasów. Odziani byli w pokryte grubą warstwą kurzu łachmany, stroje wszelkiego rodzaju, typowe dla wszystkich, którzy chcieli coś na siebie ubrać, nie patrząc na wygląd czy modę sprzed apokalipsy.
-
Psia krew, co ma on teraz zrobić? Nie został poinstruowany co robić, gdy ktoś przyjdzie. Potraktowałby ich tak samo, tak jak on został, ale on nie miał ze sobą kilkuletniego dzieciaka ze sobą. Rozejrzał się dookoła czy nie ma gdzieś w pobliżu kogoś z rancza i wtedy zagwizdał lub zawołał.
-
Nie było, więc ich los spoczywał w Twoich rękach: Mogłeś kazać im się wynosić, wpuścić ich na własną odpowiedzialność lub wytłumaczyć sprawę komuś, kto stoi tu wyżej w hierarchii.
-
//Czemu stawiasz mnie przed tak trudnym wyborem? Jest to chyba najtrudniejszy z jakim miałem dotychczas do czynienia w PBFach.//
//Jest jakaś furtka, brama lub coś, co umożliwiałoby przejście na drugą stronę czy jest tylko ta jedna główna brama?//– Kim jesteście i czego chcecie? – zapytał głośno.
-
//Bo lubię tworzyć rozbudowane fabuły, z wieloma odgałęzieniami fabularnymi, które pozwalają jeden wątek skończyć na kilka sposobów, tak jak w tym przypadku.//
- Zlituj się nad nami, błagam! - odparł w odpowiedzi mężczyzna, podchodząc o krok bliżej. - Za nami długa droga, woda i jedzenie skończyły się dwa dni temu, a nasze najmłodsze dziecko jest chore. W okolicy pełno bandytów i potworów, nie zostawiaj nas tu na pewną śmierć! -
//Nie powiedziałeś czy jest jakaś brama czy coś.//
– To nie ode mnie zależy czy zostaniecie tutaj przyjęci, czy nie. – powiedział to z żalem w głosie, aby się im wydawało, że im współczuję.
-
//Tylko ta główna.//
Ci jednak wciąż błagali, co zaczęło zwracać na Was uwagę innych ludzi z rancha. -
- Zrozumiałem, sir. Co miałbym zrobić w sytuacji, gdyby karabin się zaciął?
-
– Plecaki, broń oraz wszystkie inne rzeczy na ziemię. – rozkazał. – Kierujcie się do bramy.
-
Antek:
- Otworzyć zamek, wyjąć zaciętą łuskę i kontynuować. A jeśli nie, to modlić się o to, żeby tamci kiepsko strzelali.
Zohan:
Na przemian dziękując i wciąż błagając o łaskę, ludzie odeszli w żądanym przez Ciebie kierunku, rzecz jasna pozostawiając bagaże, tak jak im poleciłeś. -
- Dobra, dzięki za informacje. - odparł i wyciągnął z plecaka butelkę wody, aby się napić.
-
- Coś jeszcze zanim wyruszymy? - zagadnął, a Ty przeczuwałeś, że bardziej chodzi mu o to, żebyś trochę pożył i strzelał ze swojej wielkiej spluwy, a nie żeby się o Ciebie troszczył.