Pustynia Śmierci
-
– Idę z nimi i zahaczyliśmy tutaj, aby uzupełnić zapasy. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?
-
— Jasne… — Odmruknął, z lekkim strachem przyglądając się piętrzącym skrzyniom i beczkom. Nie zrozumcie Dice’a źle, nie bał się tej roboty, a jedynie widma nadchodzącej burzy. Nie miał zamiaru przez najbliższy miesiąc wygrzebywać łopatą piachu z każdego otworu w swoim ciele i między innymi dlatego czym prędzej zabrał się za noszenie towarów. By dodać sobie rezonu, zaczął nucić jeden z znanych utworów.
-
Zohan:
Pewnie chciał, nawet otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale Rick podniósł rękę i odparł uspokajającym tonem:
- Spokojnie, on jest ze mną. Mogę za niego poręczyć.
Był to kolejny dowód na to, że Twój kompan musiał być tu znany i szanowany, bo jego rękojmia wystarczyła, dzięki niej wpuszczono Was do środka. Jak na miejsce, gdzie mogliście uzupełnić zapasy, nie było tu wiele budynków handlowych, choć widziałeś magazyny, bar, warsztat i tym podobne, a także parking pełen różnych pojazdów.
- Mały ruch, bo zbliża się burza piaskowa. Powinniśmy ją przeczekać. - wyjaśnił Twój kompan i udał się wprost do jednego z budynków, wspomnianego wcześniej baru.
Radio:
Praca szła bardzo sprawnie, ale wątpiłeś, czy zdążysz znieść wszystko w tak krótkim czasie, jaki Ci pozostał. Odnosząc jedną ze skrzyń, z której niemiłosiernie kurwiło rybą, zobaczyłeś trzech nowych przybyszy, kierujących się do baru. -
Znowu bar, i pewnie znowu przepierdoli kilka nabojów na piwsko. Ruszył za Rickiem do baru.
-
Oczywiście goście musieli wybrać akurat ten moment, gdy Hugha nie ma na miejscu, wybitnie. Ich problem, Dice jest tutaj od grania i noszenia, choć i tak ukradkiem przyjrzał się im, wychylając wzrok zza noszonych skrzyń.
-
Zohan:
Bar był dość schludny i sprawiał wrażenie, jakby czas się tutaj zatrzymał. Coś pomiędzy klubem, pubem i zajazdem dla tirowców, w czasach, gdy problemami ludzi były ceny artykułów pierwszej potrzeby, korki albo politycy u sterów władzy, a nie hordy krwiożerczych Zombie. Poza Wami w środku był tylko jeden czerstwy i posiwiały barman.
Radio:
Nie wiesz, czy jest w środku, zniknął Ci z oczu, gdy nosiłeś kolejne skrzynie i beczki. Niemniej, lepiej wrócić do tego zadania, bo przybysze zniknęli Ci z oczu, w przeciwieństwie do coraz bliższej burzy piaskowej. -
Teraz pewnie zatrzymują się tutaj tylko jacyś włóczykije i tym podobne. Pić alkoholu nie zamierza, ale na pewno coś zje, bo podróż może człowieka zmęczyć. Dosiadł się do blatu i zapytał barmana:
– Jedzenie serwujecie? -
No przecież, Hugh zabiłby go, gdyby znalazł te skrzynie, cokolwiek w nich jest, pod zwałami piasku. Ta wizja skutecznie zachęciła czarnoskórego do cięższej pracy. Chodząc w te i z powrotem, narzucił sobie szybsze tempo.
-
Zohan:
- Coś się na pewno znajdzie, ostatnio szczury mi się zalęgły na zapleczu. Nie dość,że tłuste, to jeszcze wielkie jak koty! - powiedział barman, i gdyby nie jego śmiech, którym parsknął chwilę potem, podobnie jak Twoi kompani, mógłbyś zastanawiać się, czy brać jego słowa na poważnie. - No, mamy, mamy. Czego by chciał?
Radio:
Ostatnia skrzynia znalazła się na miejscu tuż przed rozpoczęciem piaskowej burzy. Teraz nic już nie stoi na przeszkodzie, a wręcz jest wskazane, abyś udał się do jakiegoś bezpiecznego, wolnego od wiatru i piachu, schronienia. -
– Znałem takiego jednego, co za gram cracku ugryzł żywego szczura. – uśmiechnął się, gdy przypomniał sobie tamtego ćpuna i tamtą sytuację. – Zupę jakąś bym chciał.
-
Dice, po zakończeniu swojej roboty, również przysiadł się do kontuary. Cierpliwie odczekał na moment, w którym Hugh nie będzie zajęty klientami.
— Wszystko jest zniesione na miejsce, co do skrzyni. — Powiadomił go, wystukując palcami rytm na blacie. -
Radio:
//Masz zamiar robić coś konstruktywnego, zapoznać się z nowymi postaciami czy cokolwiek?//
Zohan:
Pokiwał głową i ruszył do kuchni, przy okazji odbierając zamówienia od reszty. Po chwili przed Twoimi kompanami stały kufle z piwem i talerze pełne ryżu z jakimś brejowatym sosem oraz kawałami mięsa, Ty zaś otrzymałeś brązową zupę o dość gęstej konsystencji, gdzie pływało nieco warzyw, jak ziemniaki i marchew, oraz kawałki różnego mięsa. -
// Powiedzmy, że zapomniałem o ich istnieniu. Zedytuję post. //
-
– A zapłacić kiedy mam? – zapytał z lekkim uśmieszkiem na ustach. Wydaje mu się, że najpierw się płaci, a potem dostaje się żarcie. No chyba że za darmo dostał…
-
- Na koszt firmy. - potwierdził te domysły, ku Twojemu wielkiemu zdziwieniu, bo przecież przed apokalipsą praktycznie nic nie można było dostać za darmo, chyba że w mordę, a tym bardziej teraz.
-
– Dzięki. – podziękował i zaczął szamać zupę.
-
Dice, po zakończeniu swojej roboty, również przysiadł się do kontuary. Cierpliwie odczekał na moment, w którym Hugh nie będzie zajęty klientami.
— Wszystko jest zniesione na miejsce, co do skrzyni. — Powiadomił go, wystukując palcami rytm na blacie. -
Zohan;
Było dość smaczne, nawet bardzo, jeśli wziąć pod uwagę, że do tej pory żywiłeś się tylko sucharami i konserwami, bo na nic innego nie było miejsca podczas podróży. Tymczasem reszta spokojnie sączyła swoje piwo, a do lady przysiadł się jakiś czarnoskóry mężczyzna, sądząc po jego słowach, jakie skierował do barmana, był zapewne jednym z pracowników.
Radio;
- No i to mi się podoba. Na razie masz wolne. - odparł, nie poświęcając Ci już więcej uwagi, podobnie jak reszta, a przynajmniej na razie. -
Gdyby jeszcze coś grało w tle…
– Barmanie, nie macie jakieś szafy grającej albo radyjka? -
“I pewnie jeszcze frytki do tego.” Pomyślał Dice, słysząc słowa klienta. Pewnie zaraz Hugh pośle go po gitarę.