Los Angeles
-
@Kubeł1001 napisał w Los Angeles:
przeczytanie suchych faktów i informacji na jego temat umieszczonych w tabeli bądź na przestudiowanie któregoś z etapów życia, od dzieciństwa do chwili obecnej, choć musisz mieć świadomość, że chwila obecna przedstawiona w dokumentach oznacza zapewne czas sprzed kilku miesięcy, a może i dłużej.
//Nie odbierz tego tak, że celowo opóźniam Ci postęp, ale chcę odkrywać tajemnice tego NPC powoli, żeby zbudować napięcie i doprowadzić przy okazji do rozwiązania kilku wątków fabularnych, dlatego wolałbym, żebyś na razie przeczytał tylko jeden z podanych wyżej fragmentów całej teczki.//
-
Postanowił zacząć od początku, czyli od historii jego dzieciństwa. Na przeczytanie praktyczniejszych informacji jeszcze znajdzie czas, a poznanie życiorysu pozwoli lepiej mu poznać, zrozumieć, zżyć się z wrogiem i da jeszcze większą satysfakcję kiedy osobiście zatopi ostrze swej sztucznej ręki w jego pieprzonym, czarnym, grzesznym sercu! Hmm, chyba zaczynam odbierać tę sprawę zbyt osobiście. - pomyślał. W każdym razie zaczął czytać.
-
Bonawentura urodził się tutaj, w Los Angeles, co tłumaczyło jego znajomość miasta, pozwalającą mu nagle znikać i pojawiać się, korzystając ze ścieżek, których znajomość opanował już w dzieciństwie, a w młodości miał sporo czasu na wałęsanie się po domu, notorycznie urywał się ze szkoły, spędzając czas z kolegami ze szkolnej ławy na wagarach. Co ciekawe, większość z nich trafiła wraz z nim do Z-Com. Wracając jednak do młodości, zdołał zapewnić sobie dalsze wykształcenie jedynie dzięki sportowi, swego czasu był najlepszym zawodnikiem w baseballu w szkole i jednym z lepszych w mieście. To stypendia sportowe pozwoliły mu na rozpoczęcie nauki wyższej, tej jednak nie ukończył, z nieznanych nawet tutaj przyczyn. Po dwóch latach męczenia się na campusie poszedł w kamasze.
-
No proszę, mamy ze sobą coś wspólnego. On też olał szkołę.
Sprawdził czy opisali przebieg jego służby wojskowej. -
Opisali, jednak dojechaliście już do bazy, gdzie nie witano Was co prawda jak bohaterów, ale miałeś pewność, że wszyscy zostaniecie nagrodzeni, gdy tylko dokumenty trafią do Twojego przełożonego, a spośród wszystkich to najpewniej Tobie przypadnie najwięcej.
-
//To sygnał, że mam nie czytać dalej tak?//
Poszedł odnieść zdobyte dokumenty do dowódcy. -
//Niestety tak, ale będziesz jeszcze mieć szansę, aby doczytać wszystko.//
Nikt Cię nie zatrzymywał, choć pewnie niejeden miał jakieś pytania na temat całej akcji, choć na to przyjdzie jeszcze pora. Dotarłeś do kwatery swojego przełożonego szybko i sprawnie, nie musiałeś nawet pukać czy czekać, od razu otworzono Ci drzwi prowadzącego do środka, co tylko świadczy o tym, jak ważna była to misja. Może nawet ważniejsza, niż Ci się do tej pory wydawało. -
Skłonił się dowódcy i położył teczkę na jego biurku.
- Udało nam się zdobyć te dokumenty.
-
Przejrzał je tylko pobieżnie, ale wiedziałeś, że zabierze się za to od razu, gdy tylko opuścisz jego lokum.
- Jak wielkie straty ponieśliśmy? -
- Kilku chłopaków z załogi wozu bojowego. Z mojego oddziału nie poległ nie nikt.
-
Pokiwał głową.
- Pomodlę się dziś o ich dusze, choć nie wątpię, że trafili do nieba, ginąc w tak słusznej sprawie. - powiedział i usiadł wygodniej, układając palce dłoni w piramidkę. - Zajrzałeś do nich, prawda? -
Zaczerwienił się lekko, jakby przyłapano go na czymś wstydliwym.
- Cóż… zerknąłem odrobinę. -
- W pełni rozumiem Twoje zainteresowanie tym bezbożnikiem, ale pamiętaj, że ciekawość to też pierwszy stopień do piekła. Jeśli uznam to za stosowne, pozwolę Ci się zapoznać z resztą informacji. A teraz możesz odejść.
-
Skłonił się i wyszedł. Stał teraz na zewnątrz nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić.
-
Od większych rozterek wybawił Cię dźwięk dzwonu, wzywający na modlitwę. To zawsze można było cenić w strukturach Fanatyków: Nie sposób się tam nudzić, społeczność dba o to, żebyś zawsze miał jakieś zajęcie i nie trwonił bezczynnie czasu.
-
Poszedł więc na codzienną modlitwę, tym razem w intencji podziękowania Bogu za kolejny przeżyty dzień. Swoją drogą to zastanawiające, że tak długo udawało mu się unikać śmierci. Wokół umierali lepsi i bardziej przystosowaniu - żołnierze, policjanci, gangsterzy, ludzie którzy według wszelkiej logiki najlepiej powinni poradzić sobie z inwazją zombie, natomiast on, prosty listonosz ciągle dycha. W ciągu tego czasu stracił kończyny, co w warunkach apokalipsy jest niemal pewnym zgonem. A mimo to wciąż żyje i wykonuje zadanie nie gorzej od w pełni zdrowych mężczyzn. Czyżby przyczyną tego był boski plan, według którego nie może zginąć póki nie wykona jakiejś misji do której został stworzony? To by było genialne - zwyczajnie nie móc umrzeć. Jednak jeśli tak, to co było tą misją jaką przed nim postawiono?
-
Misji mogło być wiele. Od takich górnolotnych, jakie przyświecały całej organizacji, czyli oczyszczeniu świata z Zombie i innych potworów oraz bezbożników, nawrócenie grzesznych i odbudowa świata po apokalipsie, aby uczynić z niej prawdziwe Królestwo Niebieskie, a później utrzymać taki stan do końca świata. Mogło to być też coś bardziej przyziemnego, jak choćby schwytanie czy chociaż zabicie tego przeklętego komandosa.
-
Tak więc, poszedł do dobrze znanej sali modlitw.
-
Jak zawsze była pełna, głosy modlących się braci i sióstr zgodne, a kazania kapłana płomienne. Gdy wszystko się skończyło, przed wejściem zauważyłeś jednego z Fanatyków, czekającego najwidoczniej na Ciebie, bo skinął Ci głową i postąpił kilka kroków naprzód. Był młodym, czarnoskórym mężczyzną, ubranym w ciężkie spodnie, wojskowe buty, zdarte najpewniej z trupa, koszulkę z logiem jakiegoś zespołu rockowego sprzed apokalipsy i skórzaną kurtkę. Była na niego przymała, więc widziałeś wymalowany czerwonym tuszem tatuaż przedstawiający koronę cierniową i od razu zdałeś sobie sprawę, z kim masz do czynienia. Akolici to nieprzyjemne typy, ludzie, którzy postanowili związać się z Fanatykami, ale nie było pewności, czy z pobudek ideowych bądź moralnych, bądź też ich religijność była kwestionowana. Jak długo mieli tatuaż, tak długo byli poddawani próbie, a w praktyce byli zwykłymi pachołkami wyżej postawionych Fanatyków.
-
Również się do niego zbliżył.
- Co? - zapytał zdawkowo.