Dzikie Pogranicze
-
- Możemy, ale przy wieży też jest stajnia. Możemy spróbować się przebić i zabrać konie, tak będzie szybciej.
- Szybciej uciekniemy, ale większe szanse na to, że po drodze zabiją nas Orkowie. - odparł Leif. - Wolę uciekać na pieszo teraz, niż ryzykować dla kilku koni. -
– Chodźmy pieszo. Nie będę się narażać dla paru koni.
-
Również Krasnolud Was poparł, więc tamci dwaj zostali w mniejszości i nawet nie próbowali się spierać. Orkowie nie prowadzili pościgu, przynajmniej do czasu. Dopiero po jakiejś godzinie, gdy uciekliście daleko od wieży, dostrzegliście na horyzoncie kilka sylwetek jeźdźców na Wargach i jednego na Wielkim Wkurwie, gnających w Waszą stronę. Obiecane przez strażników miasto również było widoczne, ale nie macie co liczyć, że zdążycie do niego dobiec, nim tamci Was dopadną. Jesteście też w szczerym stepie, nie ma gdzie się ukryć, pozostaje tylko walka.
-
Rozproszenie się i próba walki w taki sposób wydaje się głupia. Zbicie się w jedną “kupę” wydaje się najlepszym pomysłem, ale co on tam może wiedzieć.
– Jakieś pomysły na walkę? -
- Dajta buźkie pod topór. - powiedział bardziej do siebie niż do Was Krasnolud, postępując o kilka kroków naprzód. Pozostali zwarli szyk i dobyli broni, oczekując na szarżę. Mieli wierzchowce, to spora przewaga, nie tylko dlatego, że mogli Was okrążyć, ale sam impet szarży, zwłaszcza tego odyńca, stanowił wielki problem. No i nie były to płoche koniki, ale Wargi i Wielki Wkurw, pełnoprawni przeciwnicy, z którymi musicie zmierzyć się na równi jak z Orkami.
-
Nadzieje pokłada w Leifowi, bo może ma jeszcze te noże do rzucania i coś nimi zdziała. Dobył broni i zwarł szyk z innymi.
-
Tuż przed szarżą Orkowie wysunięci najbardziej na lewo i prawo odbili na boki, chcąc Was okrążyć, a reszta gnała dalej. Wypadło akurat po jednym na każdego z Was. Dostrzegłeś jak Wielki Wkurw rozpruł jednego ze strażników swoimi kłami i zaczął tratować trupa, a jego jeździec walczył w międzyczasie z Krasnoludem, który dwoma szybkimi ciosami powalił najpierw Warga, a potem Orka. Leif i drugi strażnik wciąż walczyli tak z jeźdźcami, jak i wierzchowcami, natomiast szarżujący na Ciebie Ork spiął boki swego wierzchowca, a ten wyskoczył w górę, ku Tobie, kłapiąc paszczą pełną wielkich kłów.
-
Odskoczył w prawy bok i zamachnął się toporkiem w kierunku szyi Warga.
-
Unik się udał, ale cios był na tyle silny, żeby zabić Warga, lecz za słaby, żeby odrąbać mu łeb. Przez to Twoja broń utkwiła w ciele zabitego potwora, a Ork zeskoczył z jego grzbietu i wykonał szeroki zamach maczugą, którym bez problemu rozsadziłby Ci czaszkę.
-
Odskoki w tył i na boki powinny dać radę i nie spowodować tego, że dostanie maczugą w głowę. W taki sposób może zmęczyć Orka i spróbować wyciągnąć topór z Warga lub czekać na interwencję krasnoluda lub Leifa.
-
//Radzę edytować post, bo z tym machaniem chodziło o to, że właśnie chce uderzyć i powinieneś zrobić unik lub zablokować cios, a piasek to dość sprytny pomysł, ale walczycie obecnie na sawannie, tutaj taki numer z braku sypkiego piasku nie przejdzie.//
-
//już//
-
Zmęczyć go w ten sposób było ciężko, ale za to solidnie go wściekłeś, a wściekły Ork był mniej uważny, nic więc dziwnego, że Krasnolud, gdy rozprawił się ze swoim przeciwnikiem, szybko i temu wbił topór między łopatki, dotkliwie go raniąc, choć jeszcze nie zabijając, i ruszając na kolejnego Zielonoskórego.
-
Korzystając z “wolnej” chwili spróbował wyciągnąć swój oręż ze zwierzęcia, aby mieć czym się bronić. Maczuga jest pewnie dla niego za ciężka i on sam jest na nią za słaby.
-
Jest to kawał nabijanego krzemieniami, grotami włóczni ludzkich wartowników, zębami, kłami i pazurami drewna, broń do zabijania na jeden cios w większości przypadków, ale faktycznie, brak Ci nieco krzepy, żeby to unieść, a co dopiero walczyć. Topór za to zdołałeś wyrwać z truchła, Orkowie zaś, o dziwo, uciekli. Nie miałeś pewności czemu zrezygnowali z tak łatwej zdobyczy, ale lepiej darowanemu koniowi nie patrzeć w zęby. Zwłaszcza, że nie byliście tak łatwą zdobyczą, zorientowałeś się, że za cenę życia tego jednego strażnika ubiliście aż czterech Orków i tyle samo Wargów.
-
Pewnie większość roboty odwalił Krasnolud z tym swoim toporem, ale nie będzie mu za to dziękować. Przynajmniej na razie. Teraz przeszukał ciało strażnika, aby wziąć sobie jakiś nóż, sztylet czy jakąś inną mniejszą broń białą, aby na przyszłość mieć przynajmniej czym się bronić oprócz toporem.
-
Miał i jednoręczny miecz, i sztylet, więc nie masz co się o to obawiać. W sumie nie masz zupełnie już o co się obawiać. No, może to przesada, ale Orków bać się już nie musisz, bo trafiliście wreszcie do niewielkiego miasteczka Dzikiego Pogranicza. Wciąż czyhały na Was liczne zagrożenia, nawet po drugiej stronie murów, w środku, ale Orkowie nie odważyliby się przypuścić ataku na to miasto, nie gdyby nie mieli powodu, a nawet jeśli, to musieliby zebrać siły przynajmniej kilku lub więcej plemion, by liczyć na sforsowanie obrony strażników i umocnień. A jeśli o strażnikach mowa to ten, który Wam towarzyszył, dość sprawnie przedstawił historię, dzięki czemu bez większych problemów wszyscy weszliście do środka, a on opuścił Was, kierując się ze swoimi sprawami do koszar straży w pobliżu bramy.
- No. - zaczął Krasnolud i westchnął, gdy oparł się na toporze. - I to by było na tyle, ni? -
– Poradzisz sobie samemu z tą przesyłką?
-
- A poradzę, jak nie poradzę? A jełopów tu nie brakuje, co by ze mną poszli dla kilku złotników… No, chyba że Wy chcecie.
-
– I tak chcę się wyrwać z tego miasteczka jak najszybciej, więc przy okazji moglibyśmy Tobie potowarzyszyć. Ale najpierw trzeba uzupełnić zapasy i, no wiadomo, ustalić ile z tego dostaniemy.