Miasto Kasuss
-
Postarała się uchylić od ciosu i trafić go nożem w rękę z korbaczem.
-
Unik się udał, trafienie także, ale rana była zbyt mała, aby się tym przyjął, więc kontynuował walkę, wykonując kolejny zamach.
-
Tym razem znów spróbowała się przenieść magią, jednak nieco dalej od niego. Wiedziała, że ciężko będzie znaleźć jego słaby punkt, ale próbowała. Nie miała przypraw przy sobie, nie?
-
Nie miała, ale obecna strategia przynajmniej pozwalała Ci go zmęczyć, przez co będzie łatwiejszym celem, może popełni błąd, a nawet zdecyduje się na ucieczkę, wyżej cenią swoje życie niż nagrodę?
-
Wzięła głębszy oddech i postanowiła do skutku ponawiać te śmieszne ataki. Do skutku albo do zmęczenia, które przecież ją mogło najść równie szybko.
-
Ty nie nosiłaś jednak tak ciężkiego pancerza, tarczy i broni, więc to Gnoll zmęczył się szybciej i rzeczywiście popełnił błąd, gdy wykonał zbyt gwałtowny zamach korbaczem, którego udało Ci się uniknąć. Twój przeciwnik zaś gnał za swoją bronią jeszcze kilka kroków, co daje Ci szanse na skończenie tego pojedynku.
-
Tak więc postarała się go trafić raz a dobrze w kark.
-
I to się udało, a Twój oponent zwalił się na ziemię trupem.
-
Odetchnęła z ulgą. Spojrzała na dzieciaka, czy jest przytomny albo chociaż żywy. Postanowiła też sprawdzić jakie są te sztylet na wyposażeniu tych truposzy.
-
Chłopak żył i był przytomny, ale nieźle go obili, wcześniej też musiał sporo przeżyć, więc nic dziwnego, że obecnie tylko leży i stara się głęboko oddychać. Jeśli chodzi o broń tego typu, to Gnoll nie miał żadnej, ale Hobgoblin dysponował już czterema, z czego jeden był dłuższy od pozostałych, służył zapewne do walki w zwarciu, a pozostałymi rzucało się w pobliskich wrogów.
-
Zabrała sobie te do rzucania po czym podeszła do chłopaka.
— Żyjesz? -
Pokiwał głową i spróbował wstać, a choć upadał po tych próbach kilka razy, to poddał się dopiero wtedy, gdy nie mógł już ustać na nogach, więc jedynie usiadł i pokiwał głową.
- Musimy iść… Ja muszę… Dziękuję za ratunek, ale mam coś ważnego do załatwienia. -
— Jak znam moje szczęście i mam dobrą ocenę sytuacji, nasze sprawy mogą się łączyć. Zresztą, tak czy siak daleko nie zajdziesz. Gdzie lecisz?
-
Wzruszył ramionami, krzywiąc się z bólu.
- Nie wiem. Szukam mojej przyjaciółki. W nocy rozdzieliła nas banda Goblinów. Odciągnąłem ich, żeby jej nie zauważyli, ale gdy wróciłem do naszego obozu, jej już tam nie było. -
— Zgaduję, że twoja przyjaciółka to ta sama której szukam. Powinniście stąd jak najszybciej zniknąć. Na twój ból ci niewiele pomogę, bo się gówno na tym znam, ale pomóc szukać mogę. Jak ci na imię?
-
- Verof. - odparł z wahaniem. - Też jesteś łowcą nagród?
-
— Jakbym była, to bym ci pewnie teraz strzeliła w ryja albo chociaż związała. Jestem z bidula. Twoja przyjaciółka była u nas na moment, a ja nie zwykłam odmawiać pomocy moim podopiecznym.
Rozejrzała się wokół.
— Wystarczy tego gadania. Powinniśmy ruszać. -
Pokiwał głową i wstał, tylko trochę chwiejąc się na nogach, choć przeszło mu, gdy oparł się o drzewo. Na jego twarzy widziałaś zdeterminowanie, ale nie byłaś pewna, czy po spuszczonych mu razach, a także zapewne uciecze przed Goblinami, braku snu i jedzenia oraz stresie zdoła dotrzymać Ci kroku i nie będzie tylko zbędnym balastem.
-
Może i będzie balastem, ale Sylvia była zbyt ckliwa, by go zostawić za sobą. Głupi instynkt macierzyński. Ruszyła więc dalej, starając się być na baczności, co z Verofem mogło być nieco trudniejsze.
-
- Mamy chociaż jakiś plan? - zapytał po kilku minutach drogi. Pomimo swojego stanu, który za dobry nie był, dzielnie dotrzymywał Ci tempa, zwykle odstając tylko o kilka kroków.