[Powierzchnia] Siny Las
-
- Nie rzucaj się, bo jak mamuśka przyjdzie, to będą żyć ci dupę, a nie kurtkę…! - Stanął plecami do zwierza a przodem do szczytu, żeby móc zareagować na nadejście rodziców - Pilnuj mi tyłu i spróbuj się odsunąć. Powoli, delikatnie. Ale nie dotykaj kurdupla, bo jeszcze zacznie mordę piłować.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński [T - 2 (Wydarzenie)]
— Wiesz, ostatnie na co mam ochotę, to dotykać tą poczwarę!.. — Jęknął cicho, ale posłusznie zastosował się do polecenia.
Źrebak jednak nie wyglądał na chcącego odpuścić, coraz silniej ciągnął za połę kurtki. W końcu odezwał się darty materiał i oboje, Serweryn i mutant polecieli do tyłu. Mężczyzna wycofał się o kilka kroków, po czym spojrzał na rozerwane ubranie, a następnie na towarzysza, posyłając mu wzrok jasno mówiący “zabierajmy się stąd!”. W tym samym czasie zza zbocza wychylił się czarny łeb dorosłego połyska. Mutant powoli pokręcił głową to w lewo, to w prawo, patrząc na zbieraninę oraz swoje potomstwo, które na widok rodzica przestało wesoło żuć kawałek tkaniny i nieśmiało parsknęło w kierunku ludzi. -
- Chuj mi w dupę i kawałek szkła… - Zmielił w ustach litanię przekleństw, zostawiając to na inną okazję - Do tyłu i powoli, broń w rękach. Spokojnie, żeby nie uznali nas za wroga, bo mam dostateczną ilość otworów w ciele i chciałbym przy takowej liczbie pozostać.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński [T - 2 (Wydarzenie)]
Serweryn najwidoczniej nie miał zamiaru oponować, bo z miejsca posłusznie wykonał polecenie. Połysk uważnie obserwował każdy ruch dwójki, lecz sam również nie ruszył się ani o centymetr. Dopiero, gdy po udeptaniu grudowatymi kopytami ziemi pod sobą jego źrebię w kilku susach dotarło na szczyt wzgórza i powróciło w pobliże trzeciego mutanta, połysk parsknął po raz ostatni i odszedł w kierunku swoich pobratymców, a Mariusz mógł dosłyszeć pełen ulgi oddech z strony swego towarzysza.
-
- I właśnie na takie okazje ludzkość wymyśliła spirytus medyczny… Bo zwykłym rektyfikowanym się dzisiaj nie wyprostuję… - Na chwilę wstrzymał oddech, wytarł czoło z wielkich i zimnych kropel potu, już się bojąc, jak za godzinę będzie cuchnąć cały jego strój, i jakie kolejne bydle tu przyciągnie - Idziemy dalej, nie ma co szaleć. Ty na przodzie, ja się łapię za łuk.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński [T - 1 (Wydarzenie)]
— Yhm. — Jego towarzysz żywo przytaknął.
Maszerowali przez następną godzinę, a z każdym krokiem w stronę osiedla natura przeobrażała się coraz bardziej: zanikały krzyże martwych i wegetujących drzew, a porosty i zdrewniałe rośliny w szaro-burych odcieniach pleniły się coraz gęściej i gęściej. W pewnym momencie znikły ostatnie kępki tak dobrze znanych człowiekowi chwastów i traw, a w ich miejscu pojawiły się połacie podłoża pokryte plątaniną siwych, delikatnych wiązek, delikatnie trzeszczących pod naciskiem podeszw dwóch par butów.
Wtedy, gdy oboje w milczeniu szli przed siebie, Mariusz ujrzał w oddali coś. To coś znajdowało się w koronie wyrastającego kilkadziesiąt metrów dalej, pokrytego siną skostlin, drzewa. Spomiędzy gąszczu podobnych barwą pędów i narośli Łazik mógł dostrzec wyłącznie parę oczu, niepokojąco ludzkich i zwierzęcych zarazem, jednak zdecydowanie nie bezmyślnych. Coś bacznie obserwowało obydwóch mężczyzn, nie poruszając się przy tym ani o centymetr.
Serweryn syknął jakby ugryzł go jakiś owad i podrapał się w tył głowy. Pomimo tego nie zwolnił, a dalej szedł naprzód, najwyraźniej nie zauważył anonimowego obserwatora. -
- Dwa kroki w lewo i jeden w przód - Syknął - Coś jest w koronie. Jak następna paskuda ma atakować, to tym razem trzeba będzie to brać na klatę. Nie podoba mi się to…
Splunął, przyklęknął i położył włócznię pod nogami, żeby ją szybko poderwać do ataku. Sam w tym czasie wziął łuk i przygotował się, żeby natychmiast złożyć się do strzału. -
Mariusz “Szprycer” Woliński [T - 1 (Wydarzenie)]
Gdy tylko Mariusz nakierował łuk na mutanta, ten w mgnieniu oka zniknął w szarości, wbiegając w głąb lasu. W tym ułamku sekundy Łazik mógł dojrzeć jego sylwetkę. Był czymś na kształt wyrośniętej, rozciągniętej małpy lub… zdegradowanego człowieka. Poruszał się szybko i zwinnie, chyba w biegu czasem wspomagał się górnymi kończynami. Koloru Mariusz nie był w stanie określić.
— Gdzie? — Jęknął Serweryn, zniżając swoja sylwetkę.
Starał się odszukać “paskudę” pomiędzy drzewami, mrużył przy tym oczy. -
- Zwiał. Niech to szlag, jak pojawił się nowy gatunek człekokształtnych… Możemy już nigdy więcej nie być panami powierzchni… - Pozbierał sprzęt i ruszył przed siebie, jednak nie ściągał strzały z cięciwy - Ruchy, jest coraz niebezpieczniej. Bądź gotowy na atak, bo nie mam zamiaru taszczyć twojego trupa. W razie czego, to mutanty zeżrą cię na miejscu.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
— Dzięki, dobrze wiedzieć. — Odparł Seweryn ponuro.
Marsz stał się nieco trudniejszy, grząska ziemia i zarośla utrudniały ruch, ale nie na tyle, by zatrzymywać się. Zbliżali się do Starego Osiedla, a choć oboje nie byli w stanie stwierdzić jaka odległość dzieliła ich od celu, to z obliczeń Mariusz wychodziło, że czekało ich jeszcze około półtorej kilometra, góra dwa.
W pewnym momencie marszu, za ich plecami rozległ się potężny huk. Cokolwiek go spowodowało, na pewno było oddalone od towarzyszy, bo dźwięk rozległ się gdzieś w głębi Zdzieszowic, w okolicach Śródmieścia. Może jeden z bloków zawalił się, ciągnąc za sobą kolejne? Choć czy było to coś, czym teraz musieli się przejmować? -
- Naturalny czy trotyl? - Nasłuchiwał przez chwilę - W metrze jest coraz większy syf…
Westchnął i rozejrzał się dookoła - Dobra, walić to. Im szybciej, tym lepiej. -
Mariusz “Szprycer” Woliński