Wielkie Równiny
-
- Dobra, grzdylnij se, łatwiej będzie nam się dogadać. - Podał mu butelkę z brandy, w większości opróżnioną, ale starczyłoby na dwie szklany. - Dobra, ja już się przedstawiłem, a jak ty się zwiesz? - Odrzekł biorąc część swoich zapasów i podając je tubylcowi. Usiedli sobie razem w norze, tak będzie najlepiej.
-
Nieufnie obwąchał tak prowiant, jak i alkohol, ale o ile suszone mięso i reszta widocznie mu smakowały, to po jednym, drobnym łyku, trunku skrzywił się i oddał ci butelkę.
- Trakhkolawion. - odparł, a później zmrużył oczy, patrząc na ciebie, po czym dodał. - Albo Trakh. -
- Jeśli mnie obrażasz, to ci jebnę, ale jeśli to nazwy alkoholu, to nie mam takich. Masz wodę. - Podał mu bukłak, samemu opierając się o ścianę z butelką Brandy. - Chyba musimy poszukać reszty odszczepieńców takich jak my. Ten chujowy bryloczek dał mi wizję i możliwe, że wyczytam z nich, gdzie oni są. -
-
Tubylec pokiwał głową.
- Nas więcej. Sami silni. Razem… eee… jeszcze silniejsi. - powiedział, pewnie w jego głowie i ojczystym języku brzmiało to lepiej, ale ograniczone umiejętności posługiwania się ludzką mową nie pozwoliły mu przekazać wiadomości w pełnej krasie. - Idziemy? Teraz? Już? -
- Nasz właściciel kazał mi czekać na rozkaz, który możliwe, że już padł, ale to co pierdolił jest tak niejasne, że chuj go tam wie. Ruszamy jak tylko przejdzie mi ten pośmiertny kac i poznać w miarę zdolności nowego ciała. Aktualnie testuję odporność na alkohol czyli trucizny. - Uśmiechnął się szkaradnie, jak zwykle, co w połączeniu z trupią aparycją, dało jeszcze gorszy efekt. - No i musimy się poznać, by efektywnie walczyć. Ja jestem głównie strzelcem, choć nie unikam walki wręcz gdy trzeba. Nie ma czegoś takiego jak honor czy moralności, liczy się cel i jego osiągnięcie jak najmniejszym kosztem. Zazwyczaj rozpraszam wroga i korzystam z efektu zaskoczenia by go zajebać, albo prowadzę w pościg, by go wymęczyć i zagonić w róg jak psa, by był uległy. A ty? -
-
Tubylec pokiwał kilka razy głową, ale na tym skończyła się jego reakcja. Nie żeby nie zrozumiał, ale… no, właściwie nie zrozumiał, bo choć w jakimś stopniu może rozumieć język ludzi i posługiwać się nim, to chyba musisz, póki co, mówić do niego krótszymi i prostszymi zdaniami, aby mieć pewność, że zrozumie.
-
- Ja strzelam z ognistych kijów. Jebać honor. Atak z ukrycia albo męczenie. Ruszymyz gdy ja będę zdrowy.
-
Wzruszył ramionami, tym razem rozumiejąc. Widocznie nie miał nic do dodania, a i tobie jakoś nie chciało się pewnie z nim rozmawiać, więc wyszedł na zewnątrz, widocznie wolał spędzić czas potrzebny na twoje wykurowanie gdzieś, gdzie nie musiał się zginać niemalże w pół.
//Ja jeszcze przed wyruszeniem w drogę uprzedzę, że kolejność zbierania tych popierdoleńców jest losowa i całkowicie mi obojętna, nie musisz ich werbować tak, jak ujrzałeś ich wizje we śnie.// -
//Time skip? Bo będziemy głównie w dziurze siedzieć i czekać aż mój się ogarnie. No i jeść.
-
//Liczyłem, że jeszcze coś z tamtym pogadasz albo pobawisz się amuletem, no ale dobra.//
Gdy opuszczałeś Dodge, na dobrą sprawę świtało. Teraz, po opuszczeniu jaskini, znów świat okryły mroki nocy. Nie żeby ci to przeszkadzało, do nowego sposobu bycia i wyglądu na swój sposób nawet pasowało. Piekielny koń, czy co to do cholery jest, czekał na zewnątrz, gotów do jazdy, podobnie jak skubiący trawę wierzchowiec Ubairga. On sam zajadał jakieś pieczone mięso nad rozpalonym ogniskiem, ale widząc, że wychodzisz, szybko skończył posiłek i zgasił je.
- Już? - zapytał dla pewności, podnosząc się z ziemi. -
- Ta. Po drodze opowiesz mi o tym. - Pokazał na wisiorek, wskakując na konia. - No i o sobie. Z której wiochy cię przywiało, koniokradów? -
-
- Nie mieszkamy w wioskach. W obozach. Raz tu, raz tam. - odparł, gdy i on dosiadł swojego Lembu. - Mamy plemię. Ale ja nie miałem.
-
- Można powiedzieć, że jesteśmy podobni. Mnie też wychowały ostrza, krew i wilki. A co z amuletami? Wiesz o nich coś więcej?
-
- Byłem sam. Moi zabici albo mnie zostawili. Nie wiem. Zabrali mnie ludzie. Ale dziwni ludzie. Nie dali łańcuchów, nie kazali pracować, nie sprzedali. Dawali spać, dawali jeść. Jak rodzina. A potem ktoś ich zabił. Pojawił się człowiek bez oczu i zabił tamtych. A potem pojawił się on. Ojciec. Zabrał mnie. Dał jeść, dał spać, wyszkolił. I dał świecidełko. Żebyśmy mogli się kontaktować. Potem posłał mnie znowu na równiny, żebym mógł się mścić.
-
Bezwiednie parsknął po usłyszeniu całej historii. Pewnie jego śmierć też miała coś wspólnego z Właścicielem. - A ja zdechłem. A ten kogo nazywasz Ojcem wyciągnął mnie zza drugiej strony i kazał dla siebie zapierdalać do końca nieżycia
-
Pokiwał głową. Nie byłeś pewien czy to przez jego kulturę i wierzenia, obcowanie z Magią przez jego współplemieńców czy może po prostu osobę, która go wychowała, ale fakt, że w żaden sposób nie zdziwiło go to, że tak na dobrą sprawę zostałeś wskrzeszony i taktował to jak najnormalniejszą rzecz na świecie.
- Gdzie teraz? -
- Mamy walczącego z dystansu, czyli mnie, mamy walczącego z bliska czyli ciebie, więc najpierw by się ktoś na średni dystans przydał albo skrytobójca. Czyli szukamy typa z czterema rękami i tą samą ilością spływ. Czyli w kierunku linii kolejowej. Za mną. - Zaczął sobie przypominać scenę napadu na pociąg z wizji, starając się znaleźć w niej jakieś tablice z nazwami czy poszlaki co do lokacji. Kojarzył to miejsce?
-
Póki co przez Wielkie Równiny ciągnęła się tylko jedna linia kolejowa, łącząca Dodge City, Imperium, Nadzieję i wszystkie większe miasta, rancha, plantacje i kompleksy górnicze, wybudowana z inicjatywy Thomasa Magrudera. To już jakaś poszlaka, ale gorzej, że nie widziałeś nic więcej poza pociągiem i sceną napadu, więc nie możesz ustalić, gdzie miało to miejsce dokładnie, a sama linia kolejowa ciągnie się setkami kilometrów przez prerię, to mogło się zdarzyć wszędzie.
-
- Niech ten pojeb mnie intuicyjnie poprowadzi, zdany się na szczęście. - No i jedziemy w kierunku linii kolejowej.
-
Samo jej znalezienie trochę wam zajęło, był już środek nocy, gdy udało się wam odnaleźć linię kolejową, a to właściwie dzięki temu, że gdzieś przejechał pociąg, który usłyszeliście i choć już odjechał, to naprowadził was na cel.