Miasto Kasuss
-
Nie będzie potrzebny, przynajmniej tak ci się wydawało. Doskonale wiedziałaś, że lokalna straż miejska była przeżarta przez korupcję i właściwie zależna od Kartelu, będąc jego milicją w razie potrzeby, która ma robić przykrości konkurencji, ale jednak dbali o utrzymanie choć namiastki porządku w tym mieście bezprawia. Ten tutaj był typowym miejskim strażnikiem, poznałaś go po ubiorze i uzbrojeniu, na które składała się włócznia, tarcza, długi miecz i sztylet. Otaksował cię szybko wzrokiem i odchrząknął.
- To pani prowadzi ten sierociniec? -
Zacisnęła zęby żeby się zbytnio nie zdenerwować i odetchnęła.
— Tak, to ja. O co chodzi? -
Pokiwał głową i nieco się odprężył.
- Wczoraj kilku naszych ludzi złapało jakiegoś gówniarza, który podkradał jedzenie ze straganów. Złapali go i zabrali do koszar, gdzie mieli uciąć mu dłoń, tak prawo miasta kara uliczników i sieroty. Ale ten zarzekał się, że jest pod czyjąś opieką i mieszka tutaj… Młody chłopak, może z dziesięć lat, raczej nie więcej, włosy jak słoma, zielone oczy… Póki co wstrzymaliśmy się z wyrokiem, bo jeśli to prawda, to możemy mu podarować w zamian za grzywnę.
Cóż, zgadzało się to z opisem dziecka, które ostatnio zniknęło, choć wciąż nie wiedziałaś, czemu chłopczyk uciekł i kradł na ulicy, ryzykując życiem, jeśli mógł mieć dach nad głową i jedzenie tutaj. Może sam odpowie ci na te pytania? -
— Moje dzieci mają co jeść i nie narzekają — odrzekła spokojnie. — Musiałabym się osobiście przekonać, czy to jedno z moich dzieci, zanim podejmę decyzję.
-
- Po to mnie właśnie przysłano. - odparł i odwrócił się, odchodząc na kilka kroków. Najwidoczniej miał zaprowadzić cię na miejsce.
-
Spojrzała za siebie odruchowo, po czym wyszła, zamykając drzwi. Poprawiła płaszcz i ruszyła za kolesiem.
-
Maszerowaliście zatłoczonymi jak zwykle ulicami miasta jakiś czas, aż musieliście się zatrzymać. Nie byłaś pewna, o co poszło, ale w drogę zagradzało wam kilkanaście lub więcej osób, różnych ras i obu płci, tłukących się wzajemnie po mordach, a drugie tyle otaczało ich ciasnym kręgiem i wykrzykiwało obelgi lub zagrzewało walczących. Nie widziałaś w pobliżu innych miejskich strażników, a ten, który ci towarzyszył, wiedział, że sam tego tłumu nie opanuje i nie bez powodu bał się o własne życie, gdyby spróbował. Z drugiej strony musieliście się jakoś dostać do koszar.
- Znam skrót, przemkniemy zaułkami dzielnic biedy… Niebezpiecznie, ale przy mnie nie musisz się niczego obawiać. - powiedział z lekkim uśmiechem i wskazał ci grotem włóczni na odpowiednią uliczkę. -
Sylvia nie odezwała się. Nie bardzo ufała temu dziwakowi, ale nie miała za bardzo wyboru. Pilnowała się. Podążyła we wskazanym kierunku.
-
Mężczyzna szedł za tobą w odległości kilku kroków. Jak na dzielnicę biedy, która powinna być przepełniona ubogimi, kalekami, żebrakami i tym podobnymi, nie widzieliście żywej duszy, było tu nawet podejrzanie mało szczurów. Idąc, doszliście w końcu do ślepego zaułka, choć droga ciągnęła się dalej w prawo.
- Czekaj. - mruknął strażnik pod nosem, ale nim dodał coś więcej, sama zobaczyłaś zagrożenie, gdy kilka metrów nad tobą małe okienka dwóch budynków, między którymi przechodziliście, otworzyły się. Były łącznie cztery, dwa po lewej i dwa po prawej, a z każdej wystawała wycelowana w was, naładowana kusza. Jakby tego było mało, zauważyłaś jakiś ruch za wami i po chwili dwóch ludzkich osiłków dzierżących jakieś pałki czy inne maczugi pojawiło się za wami, a z odnogi uliczki wynurzyła się jakaś postać w długim płaszczu z kapturem, przez który nie mogłaś dostrzec jej twarzy, oraz kolejne oprychy, tym razem Gnoll z małą tarczą i toporkiem oraz Ork dzierżący dwuręczny młot. -
— I w co żeś mnie wpakował, co? Mało ci rozrywki?
Z tego wszystkiego najbardziej miała ochotę temu kretynowi wpierdolić. Bez znaczenia, czy ją tu wciągnął specjalnie, czy nie. Starała się nie robić gwałtownych ruchów, przynajmniej na razie. -
Cóż, podstawą było opracowanie planu, i to szybko, bo brak informacji mógł być w tym wypadku powodem, przez który ich jedyny trop, najemnicy, rozwieje się. Usiadł więc wraz ze swoją kompanką w wynajętych pokojach i spytał jej, czy ma jakieś pomysły. -Ja osobiście uważam, że powinniśmy jak najszybciej zbadać tę karczmę, zanim najemnicy opuszczą ją, i spróbować jakoś wkraść się w ich łaski.
-
Abby:
- Ja robię tylko swoje. - odparł, unosząc dłonie w obronnym geście. - Ale przyznam, że byłoby ciężej, gdyby nie ten zbieg okoliczności i bójka, która zagrodziła nam przejście.
- Żaden zbieg okoliczności, nasi się tym zajęli, żebyś łatwiej ją tu sprowadził. - odparł Ork, mierząc strażnika pogardliwym wzrokiem. - Bez takiej pomocy byś sobie nie poradził.
- Nieważne. Ważne, że się udało. - powiedziała zakapturzona osoba, odzywając się po raz pierwszy dziwnie znajomym głosem. Po chwili, gdy zdjęła kaptur, zrozumiałaś, czyj to był głos: Twój. Twój głos, twoja twarz… Jakbyś patrzyła w lustro.
Jurek:
-To dobry plan, bo w sumie jedyny… Słyszałam już o Magnusie i tym Nagu, na pewno jeszcze tu są, jeśli zapłacono im sporo, a pewnie tak, bo nie biorą pierwszych z brzegu zleceń, mogą zostać tu nawet kilka tygodni, aby odpocząć przed ruszeniem w dalszą trasę. -
— Widzę, że muszę mieć niezłe branie na mieście, skoro wstydzisz się własnej twarzy i kradniesz moją. Aż tak ci się podobam? — zwróciła się do swojej podróbki. — Nie dało się poradzić ze mną na własną rękę, to wołasz rodzinkę? Zawodzisz mnie niezmiernie, miernoto.
-
- Nie jestem naszym panem. - syknęła Zmiennokształtna. - On czeka na ciebie i przyprowadzimy mu cię, całą i zdrową, jak sobie życzył… Nawet nie wiesz jak blisko byłaś zabicia kogoś, kogo potęgi nawet sobie nie wyobrażasz, Władcy Zmiennokształtnych. Chcieliśmy porwać cię od razu, jak tylko nasz pan wrócił do naszej kryjówki, ranny, pod postacią szczura, ale on kazał nam się przygotować. Wiele dni obserwowałam cię, aby móc przyjąć ten wygląd, aby mieć przynętę jeden z naszych przemienił się w ulicznika, a kolejny w miejskiego strażnika, który miał cię tu doprowadzić. I wyprowadzić, jak gdyby nigdy nic, w razie gdyby któryś z twoich przyjaciół nas śledził. Dlatego mam twój wygląd. Ale potrzebne mi są jeszcze twoje ubrania.
-
— Słuchaj, dziewuszko. Jeśli jest takim Władcą, to czemu dał się podejść?
Pożałowała, że nie ma żadnego pomysłu na sygnał, którym mogłaby powiedzieć Dethanowi, że coś jest nie tak. No chyba, że nie jest tak głupi i polapie się sam. W co troszkę wątpiła.
— Mogę walnąć pokłon temu twojemu panu, ale striptizu na ulicy urządzać nie zamierzam. -
- Nie sądzę, żebyś miała większy wybór. Sama to zrobisz albo zrobią to oni, wciąż możesz wybrać.
-
Miała jeszcze na języku wiązankę, ale odpuściła sobie. W sumie i tak pewno tego nie przeżyje. A jeśli zwieje, to dzieciaki pewnie zginą. Odetchnęła i zdjęła płaszcz.
-
Nawet gdybyś wywinęła się tym wszystkim oprychom, co do których nie masz pewności, ilu z nich pozostaje Zmiennokształtnymi, to pozostawali jeszcze ci na górze, z wycelowanymi w ciebie kuszami. Pewnie miało to służyć tylko perswazji, ale nie miałaś wątpliwości, że choć tamten chce cię żywą, to jednak jego ludzie mogą w ostateczności zabić cię, gdyby ich sekret miał wyjść na jaw, opowiedzenie tego komukolwiek z władzą lub środkami zapoczątkowałoby krwawe pogromy i polowanie na Zmiennokształtnych, tak byli znienawidzeni przez większość ras. Niemniej, pozbyłaś się płaszcza, a później reszty ubioru, zostając w samych butach i bieliźnie. Twój sobowtór w zamian rzucił ci swój płaszcz, abyś mogła się okryć. Sama również się rozebrała i ubrała twoje odzienie. Zabrała też cały ekwipunek, tak dla wiarygodności, jak i dla pewności, że znowu nie weźmiesz ze sobą noża. Jej ubrania zostały zapakowane do torby przez Gnolla, a ona sama oddaliła się wraz z sobowtórem strażnika miejskiego, idąc dalej, jak gdyby nigdy nic. Jeśli ktoś was śledził, to pewnie uznał, że skręciliście do zaułka, aby obejść bójkę, a wszystko, co miało tu miejsce, trwało za krótko, aby wzbudzić czyjekolwiek podejrzenia.
-
W sumie trochę się sama prosiła. Trzeba było czymś w niego rzucić, to by gówniarz nie uciekł. Dała się poprowadzić.
-
Gdy tylko narzuciłaś na siebie płaszcz, aby nie ukazywać swoich wdzięków tym, którym na pewno nie chciałaś ich pokazać, nie ruszyliście od razu. Częściowo dawało ci to jakiś promyk nadziei, bo wcześniej uznawałaś, że z tej sytuacji się nie wywiniesz. Teraz jednak pojawiała się szansa na ucieczkę lub inną formę wykaraskania się z kłopotów, ponieważ gdyby była to podróż w jedną stronę, tamci nie zawiązaliby ci oczu jakąś czarną szmatką, dzięki czemu miałaś nie poznać dalszej drogi. Gdyby nie obawiali się, że uciekniesz, lub planowali cię zgładzić, to nie zawracaliby sobie tym głowy. Na dodatek zranienie przez ciebie ich władcy, którego musieli wysoko cenić, musiało zrobić na nich spore wrażenie, bo obawiali się ciebie lub nie chcieli dać ci szansy na ucieczkę, dlatego z pomocą kilku zwojów lin dokładnie skrępowali ci ręce za plecami, w ramionach, przedramionach i nadgarstkach. Choć raczej wątpliwe, żeby ktoś odważył udzielić ci pomocy w takiej sytuacji, to jednak woleli zadbać o to, żebyś nie wezwała jakiegoś chojraka, więc wepchnęli ci do ust sporą szmatę, wypełniając je niemal w całości, a drugim paskiem materiału obwiązali usta, abyś nie mogła sama pozbyć się knebla. Dopiero wtedy poprowadzili cię dalej.