Miasto Kasuss
-
//Żeby pociągnąć fabułę do przodu można zrobić przeskok w czasie o kilka dni. Pasuje ci to czy masz coś jeszcze do załatwienia albo pogadania?//
-
//okejo, skipujemy
Dethan wie że go kocham// -
Kilka kolejnych dni minęło wam wręcz zaskakująco spokojnie, czyli chyba tak, jak chcieliście. No, może nie licząc wspólnie spędzonych nocy z Dethanem, wtedy nie było tak nudno… Tak czy siak, zdobyte przez ciebie pieniądze dołożyły kolejną cegiełkę do wielkiego planu przeniesienia sierocińca z daleka od niebezpiecznego Kasuss, najlepiej do Hammer. Jak się okazało, Dethan, w zamian za jakąś przysługę, czego dokładnie nie sprecyzował, ale obiecał powiedzieć ci później, załatwił wszystko i nie trzeba było już zbierać kolejnych pieniędzy. Lada dzień miało przybyć do miasta kilka statków rzecznych, które miały zabrać was, dzieciaki i wszystkie te rzeczy, które dało się zabrać, do miasta Paladynów. Ale sen z powiek spędzało ci to, że jedno z dzieci zaginęło. Szukaliście, gdzie się dało, dając też informacje do władz i znajomych, ale nic to nie dało. Gdy w okolicach południa dzieci były już nakarmione i czekały z niecierpliwością na wyjazd, tobie myślenie o tym, gdzie ten pechowy bachor się zapodział przerwało pukanie do drzwi.
-
Sylvia oczywiście bardzo się martwiła o dziecko, jednak im dłużej go nie było tym bliższa była myśli, że może się ono już nie znaleźć. Westchnęła i poszła otworzyć. Trzymała jednak rękę na nożu w pogotowiu.
-
Nie będzie potrzebny, przynajmniej tak ci się wydawało. Doskonale wiedziałaś, że lokalna straż miejska była przeżarta przez korupcję i właściwie zależna od Kartelu, będąc jego milicją w razie potrzeby, która ma robić przykrości konkurencji, ale jednak dbali o utrzymanie choć namiastki porządku w tym mieście bezprawia. Ten tutaj był typowym miejskim strażnikiem, poznałaś go po ubiorze i uzbrojeniu, na które składała się włócznia, tarcza, długi miecz i sztylet. Otaksował cię szybko wzrokiem i odchrząknął.
- To pani prowadzi ten sierociniec? -
Zacisnęła zęby żeby się zbytnio nie zdenerwować i odetchnęła.
— Tak, to ja. O co chodzi? -
Pokiwał głową i nieco się odprężył.
- Wczoraj kilku naszych ludzi złapało jakiegoś gówniarza, który podkradał jedzenie ze straganów. Złapali go i zabrali do koszar, gdzie mieli uciąć mu dłoń, tak prawo miasta kara uliczników i sieroty. Ale ten zarzekał się, że jest pod czyjąś opieką i mieszka tutaj… Młody chłopak, może z dziesięć lat, raczej nie więcej, włosy jak słoma, zielone oczy… Póki co wstrzymaliśmy się z wyrokiem, bo jeśli to prawda, to możemy mu podarować w zamian za grzywnę.
Cóż, zgadzało się to z opisem dziecka, które ostatnio zniknęło, choć wciąż nie wiedziałaś, czemu chłopczyk uciekł i kradł na ulicy, ryzykując życiem, jeśli mógł mieć dach nad głową i jedzenie tutaj. Może sam odpowie ci na te pytania? -
— Moje dzieci mają co jeść i nie narzekają — odrzekła spokojnie. — Musiałabym się osobiście przekonać, czy to jedno z moich dzieci, zanim podejmę decyzję.
-
- Po to mnie właśnie przysłano. - odparł i odwrócił się, odchodząc na kilka kroków. Najwidoczniej miał zaprowadzić cię na miejsce.
-
Spojrzała za siebie odruchowo, po czym wyszła, zamykając drzwi. Poprawiła płaszcz i ruszyła za kolesiem.
-
Maszerowaliście zatłoczonymi jak zwykle ulicami miasta jakiś czas, aż musieliście się zatrzymać. Nie byłaś pewna, o co poszło, ale w drogę zagradzało wam kilkanaście lub więcej osób, różnych ras i obu płci, tłukących się wzajemnie po mordach, a drugie tyle otaczało ich ciasnym kręgiem i wykrzykiwało obelgi lub zagrzewało walczących. Nie widziałaś w pobliżu innych miejskich strażników, a ten, który ci towarzyszył, wiedział, że sam tego tłumu nie opanuje i nie bez powodu bał się o własne życie, gdyby spróbował. Z drugiej strony musieliście się jakoś dostać do koszar.
- Znam skrót, przemkniemy zaułkami dzielnic biedy… Niebezpiecznie, ale przy mnie nie musisz się niczego obawiać. - powiedział z lekkim uśmiechem i wskazał ci grotem włóczni na odpowiednią uliczkę. -
Sylvia nie odezwała się. Nie bardzo ufała temu dziwakowi, ale nie miała za bardzo wyboru. Pilnowała się. Podążyła we wskazanym kierunku.
-
Mężczyzna szedł za tobą w odległości kilku kroków. Jak na dzielnicę biedy, która powinna być przepełniona ubogimi, kalekami, żebrakami i tym podobnymi, nie widzieliście żywej duszy, było tu nawet podejrzanie mało szczurów. Idąc, doszliście w końcu do ślepego zaułka, choć droga ciągnęła się dalej w prawo.
- Czekaj. - mruknął strażnik pod nosem, ale nim dodał coś więcej, sama zobaczyłaś zagrożenie, gdy kilka metrów nad tobą małe okienka dwóch budynków, między którymi przechodziliście, otworzyły się. Były łącznie cztery, dwa po lewej i dwa po prawej, a z każdej wystawała wycelowana w was, naładowana kusza. Jakby tego było mało, zauważyłaś jakiś ruch za wami i po chwili dwóch ludzkich osiłków dzierżących jakieś pałki czy inne maczugi pojawiło się za wami, a z odnogi uliczki wynurzyła się jakaś postać w długim płaszczu z kapturem, przez który nie mogłaś dostrzec jej twarzy, oraz kolejne oprychy, tym razem Gnoll z małą tarczą i toporkiem oraz Ork dzierżący dwuręczny młot. -
— I w co żeś mnie wpakował, co? Mało ci rozrywki?
Z tego wszystkiego najbardziej miała ochotę temu kretynowi wpierdolić. Bez znaczenia, czy ją tu wciągnął specjalnie, czy nie. Starała się nie robić gwałtownych ruchów, przynajmniej na razie. -
Cóż, podstawą było opracowanie planu, i to szybko, bo brak informacji mógł być w tym wypadku powodem, przez który ich jedyny trop, najemnicy, rozwieje się. Usiadł więc wraz ze swoją kompanką w wynajętych pokojach i spytał jej, czy ma jakieś pomysły. -Ja osobiście uważam, że powinniśmy jak najszybciej zbadać tę karczmę, zanim najemnicy opuszczą ją, i spróbować jakoś wkraść się w ich łaski.
-
Abby:
- Ja robię tylko swoje. - odparł, unosząc dłonie w obronnym geście. - Ale przyznam, że byłoby ciężej, gdyby nie ten zbieg okoliczności i bójka, która zagrodziła nam przejście.
- Żaden zbieg okoliczności, nasi się tym zajęli, żebyś łatwiej ją tu sprowadził. - odparł Ork, mierząc strażnika pogardliwym wzrokiem. - Bez takiej pomocy byś sobie nie poradził.
- Nieważne. Ważne, że się udało. - powiedziała zakapturzona osoba, odzywając się po raz pierwszy dziwnie znajomym głosem. Po chwili, gdy zdjęła kaptur, zrozumiałaś, czyj to był głos: Twój. Twój głos, twoja twarz… Jakbyś patrzyła w lustro.
Jurek:
-To dobry plan, bo w sumie jedyny… Słyszałam już o Magnusie i tym Nagu, na pewno jeszcze tu są, jeśli zapłacono im sporo, a pewnie tak, bo nie biorą pierwszych z brzegu zleceń, mogą zostać tu nawet kilka tygodni, aby odpocząć przed ruszeniem w dalszą trasę. -
— Widzę, że muszę mieć niezłe branie na mieście, skoro wstydzisz się własnej twarzy i kradniesz moją. Aż tak ci się podobam? — zwróciła się do swojej podróbki. — Nie dało się poradzić ze mną na własną rękę, to wołasz rodzinkę? Zawodzisz mnie niezmiernie, miernoto.
-
- Nie jestem naszym panem. - syknęła Zmiennokształtna. - On czeka na ciebie i przyprowadzimy mu cię, całą i zdrową, jak sobie życzył… Nawet nie wiesz jak blisko byłaś zabicia kogoś, kogo potęgi nawet sobie nie wyobrażasz, Władcy Zmiennokształtnych. Chcieliśmy porwać cię od razu, jak tylko nasz pan wrócił do naszej kryjówki, ranny, pod postacią szczura, ale on kazał nam się przygotować. Wiele dni obserwowałam cię, aby móc przyjąć ten wygląd, aby mieć przynętę jeden z naszych przemienił się w ulicznika, a kolejny w miejskiego strażnika, który miał cię tu doprowadzić. I wyprowadzić, jak gdyby nigdy nic, w razie gdyby któryś z twoich przyjaciół nas śledził. Dlatego mam twój wygląd. Ale potrzebne mi są jeszcze twoje ubrania.
-
— Słuchaj, dziewuszko. Jeśli jest takim Władcą, to czemu dał się podejść?
Pożałowała, że nie ma żadnego pomysłu na sygnał, którym mogłaby powiedzieć Dethanowi, że coś jest nie tak. No chyba, że nie jest tak głupi i polapie się sam. W co troszkę wątpiła.
— Mogę walnąć pokłon temu twojemu panu, ale striptizu na ulicy urządzać nie zamierzam. -
- Nie sądzę, żebyś miała większy wybór. Sama to zrobisz albo zrobią to oni, wciąż możesz wybrać.