Dzikie Pogranicze
-
Nie miał zamiaru się kłócić, przytaknąć czy nawet cię obrazić, zamiast tego bez słowa ruszył biegiem w dół, dość szybko jak na kogoś o tak krótkich nogach. Leif niewiele się namyślał i pobiegł za nim, również chcąc stąd jak najszybciej uciec, nim bestia rzeczywiście zmieni zdanie.
-
Tak, on też teraz nie będzie rozmyślać, czy ma zbiegać na dół, czy zostać tutaj i czekać na nie wiadomo co. Jak trzeba zbiegać, to zbiega, ale nie tak, żeby się potknąć i stoczyć albo spaść.
-
Byłaby to naprawdę żałosna śmierć… Przeżyć walkę z Mantikorą żeby później skręcić sobie kark przez jeden niefortunny krok. Na szczęście nic takiego się nie stało i dopiero na dole mogliście odsapnąć i zdać sobie sprawę, że zrobiliście to, uciekliście jednej z najgroźniejszych bestii w całym Verden, jeśli nie Elarid.
-
Żałosna i głupia. Mógłby o tym opowiadać w karczmach, jakimś dziewkom, ale pewnie nikt by nie uwierzył. Skoro uciekł bestii, zszedł na dół, to teraz chyba pora udać się do jakiegoś miasta.
— Mnie dalej ciekawi, co masz w tej paczce, Krasnoludzie. Ale kij z tą paczką, co teraz? -
- Chuj cię to obchodzi, ta? Moja paczka, moja sprawa. Wy pomgliśta, macie złoto. Nie myślta se, żem was polubił, takiego o! Pomoglim sobie, tera ja idem dalej, a co wy zrobicie to mnie już koło chuja lata. - odparł, żegnając się z wami w ten sposób. Oparł topór o bark, mocniej ścisnął paczkę i rzucił wam ostatnie spojrzenie, po czym odszedł w kierunku miasteczka, choć nie miałeś wątpliwości, że pójdzie dalej, ku Verden, ale dalej? Kto wie?
-
— Chuj cię to obchodzi, łełe, moja pacuska, moja sprawa, łełe. — ponabijał się z Krasnoluda, gdy ten się oddalił.
Teraz to trzeba do jakiegoś miasta się dostać, może wziąć kolejne zlecenie, a następnie dostać się do bardziej cywilizowanej części świata, bo na tej sawannie może się co najwyżej wpaść w paszczę jakiegoś potwora. Najlepszą opcją jest dostanie się do miasta, w którym ostatnio był, i tam wziąć kolejne zlecenie. Odpoczął jeszcze parę sekund i wyruszył. -
Leif parsknął na to śmiechem, ale nie dodał nic od siebie. Rozejrzał się tylko, czy aby brodacz jednak was nie usłyszał, ale nic na to nie wskazywało. Na drodze do miasta nie napotkaliście żadnych niebezpieczeństw, aż dziwnie. Za to w połowie drogi, w środku stepu czy innej sawanny, zauważyliście jeźdźca, który gnał na złamanie karku swojego i swojego wierzchowca ku wam, wymachując obiema rękoma, z czego jedna trzymała szablę. Krzyczał też coś, ale było za daleko, żebyś mógł usłyszeć. Po chwili uznałeś, że wiesz o co chodzi i nie musi się drzeć, bo dostrzegłeś, jak za jeźdźcem gna trzech Orków, każdy dosiadający Warga.
-
No masz ci babo krowi placek. Najpierw Mantikora, a teraz ci dzicy Orkowie na Wargach. Walczyć nie ma chyba jak i nawet po co, bo od razu padnie. Trzeba uciekać i im uciec albo gdzieś się ukryć. Odwrócił się i zaczął biec w stronę, z której wcześniej szedł.
-
Niewiele to pomogło, bo Orkowie walili prosto na was. No, niekoniecznie na was, was mieli zapewne w dupie, gonili jeźdźca, ale że on gnał ku wam ile sił w końskich kopytach, zapewne licząc na pomoc w walce z pościgiem, to i Orkowie kazali swoim wierzchowcom ruszać w tę stronę.
- Zabije nas wszystkich, jeśli będzie dalej tak jechał. - rzucił do ciebie Leif. - We dwóch nie damy im rady, we trzech już prędzej. -
— Tak, masz rację. We trzech już prędzej damy radę.
Zaczął machać rękoma w kierunku jeźdźca i również wydzierał się w jego kierunku, aby zatrzymał się obok nich. -
Orkowie to proste stworzenia, te żyjące tutaj zwłaszcza. Dlatego ta decyzja była słuszna, bo gdyby jeździec minął was, Zielonoskórzy mogliby po prostu zrezygnować z pościgu i zadowolić się łatwiejszym łupem, czyli właśnie wami. Niemniej, jeździec zrozumiał od razu i jakimś cudem udało mu się zmusić wierzchowca, aby gnał jeszcze szybciej, dzięki czemu została wam chwila czasu, nim dogonią go Orkowie i zacznie się bitwa.
- Pomóżcie mi, kimkolwiek jesteście, a nie pożałujecie. - zdążył tylko powiedzieć, nim zaczęła się walka. Miałeś też okazję mu się przyjrzeć i byłeś pewien, że nie był tutejszy, bo co robiłby tu młody szlachcic? Zadbane i bujne wąsy, kozia bródka, podgolony łeb, bardzo dobrej jakości buty, spodnie, koszula, płaszcz i niedźwiedzie futro, a przy pasie szabla, której zaraz dobył.
Orkowie zaatakowali chwilę później. Jednak jeszcze wcześniej Leif zdołał zabić jednego z nich i ustrzelić jego Warga, niebezpieczną bestię, zwłaszcza po stracie jeźdźca. Drugi z zielonych rzucił się na szlachcica, wymachując mieczem, a ten spiął konia i pognał na niego, młócąc szablą. Widząc, że ma przed sobą dwóch przeciwników, a jest sam, ostatni z Orków wpadł na genialny jak na tak proste stworzenie plan i pognał Warga na Leifa, a sam zeskoczył chwilę przed tym z siodła i rzucił się na ciebie, bez większych wstępów tnąc z góry toporem z takim impetem, że ostrze zapewne zatrzymałoby się dopiero na biodrach lub może nawet przecięło cię zupełnie na pół. -
Zatrzymałoby się na biodrach albo przecięło na pół, czyli go nie drasnął… Musi tego Orka trzymać na dystans i go zmęczyć, a wtedy będzie zadawać szybkie ciosy i powoli pozbawiać go krwi. Gdy Ork zacznie wymachiwać toporem, Kaan zacznie wykonywać uniki oraz odskakiwać na boki i może w taki sposób zmęczy jego przeciwnika lub wprowadzi go w furię, czego nie chce.
-
//Miałem przez to na myśli, że przymierza się do tego ciosu i powinieneś właśnie teraz zrobić unik, ale uznam, że właśnie to zrobiłeś.//
Choć Orkowie tężyzną fizyczną i wytrzymałością przerastali ludzi i wiele innych ras, to tutejsi Dzicy Orkowie pod tym względem przerastali nawet swoich pobratymców z orczego księstwa na stepach. Spędzając całe życie na walkach i polowaniu, żyjąc w prymitywnych warunkach, bez dostępu do jakichkolwiek wygód czy nawet porządnej broni musieli nadrabiać to właśnie przymiotami fizycznymi. Podobno ich łupieżcze bandy były w stanie pokonać dziesiątki kilometrów do Verden i od razu rzucić się do bitwy i powrócić po przerwie na rabunek w takim samym tempie. Dlatego nie miałeś co liczyć na to, że go zmęczysz, on się pewnie dopiero rozgrzewa. Jednak cierpliwości miał o wiele mniej i w końcu widziałeś po nim, że wyraźnie wkurwił się tym, że nie może cię trafić. Z jednej strony źle, walka z Orkiem to jedno, walka ze wściekłym Orkiem to coś jeszcze gorszego, ale im bardziej wściekły jest, tym łatwiej będzie popełnić mu śmiertelny w skutkach błąd. -
Łatwiej jest mu popełnić błędy, więc może tylko liczyć na jakieś potknięcie się Orka i runięcie na ziemię lub na pomoc jeźdźca lub Leifa. Na razie musi robić wszystko, aby nie stracić dosłownie głowy lub nie skończyć ze zmiażdżoną głową. Wszelakie uniki, odskoki, podkładanie nóg, lekkie cięcia - na tym musi teraz oprzeć swoją strategię i liczyć na to, że wyjdzie z tego cało.
-
Wiele razy zrobiłeś unik, jeszcze kilka razy zdołałeś trafić przeciwnika w sposób niegroźny, ale na pewno irytujący. Dało to efekt po czasie, bo w końcu za bardzo zamachnął się z ciosem i po kolejnym twoim uniku poleciał do przodu, gnany impetem uderzenia, wystawiając swoje plecy na twój atak.
-
Teraz, właśnie w tej chwili, w odpowiednim momencie zamachnął się z całej siły i ukierunkował swój cios topora w kierunku jego kręgosłupa, najlepiej między łopatki.
-
To wystarczyło, żeby powalić go na kolana, ale nie zabić. Jednak nim zdołał się podnieść, Leif dokończył dzieła.
- Liczy się jako twój. - uprzedził od razu, wycierając broń, aby pozbyć się orczej posoki.
- Jestem wam niezmiernie wdzięczny, dostojni panowie. - powiedział szlachcic, schodząc z konia i kłaniając się wam obu zamaszyście. - Zwę się Maximilian Ostrewb. Tak jak wam obiecałem, wynagrodzę was za uratowanie mojego życia. Proszę, przedstawcie się, a później wrócimy w bardziej cywilizowane miejsce, gdzie będę mógł opowiedzieć wam moją historię i odpłacić się za te bohaterskie czyny. -
— Ja jestem Kaan Tuag, a mojego towarzysza zwą Leif. Co tu robisz? Wrażeń szukasz, szlachcicu?
-
- Poniekąd, ale nie tylko tego. - odparł i uciął dalszą dyskusję, mówiąc, że opowie wam wszystko później. Na szczęście będzie miał ku temu okazję, bo podróż do najbliższego miasta nie trwała długo i przede wszystkim nic was nie napadło. Od razu skierowaliście się do jednej z karczm, gdzie zastaliście spory tłok. Jak się okazało, a jak właściwie zapewnił was z pewną dumą szlachcic, w większości bywalcy karczmy byli jego ludźmi. Doliczyłeś się może trzydziestu lub więcej mężczyzn w różnym wieku, od tych, którzy już siwieli, przez tych w sile wieku, na młokosach skończywszy, zajętych rozmowami, piciem i jedzeniem. Poza nimi było tu też kilku łowców czy innych myśliwych, ponownie ludzi, poznałeś ich bez trudu po sporej ilości taszczonego sprzętu i broni, ubraniach ze skór zabitych zwierząt i hordzie ogarów okupujących każdy wolny skrawek przestrzeni wokół ich stolika. Najwięcej uwagi przyciągały za to Krasnoludy, równo tuzin, pijący, grający w karty i kości, jedzący, opowiadający historie i śmiejący się na całą karczmę, odziani w doskonałej jakości hełmy, pancerze i kolczugi z rodzimych kuźni oraz uzbrojeni w halabardy, jednoręczne lub dwuręczne młoty bojowe czy topory, tarcze i kusze.
- To, moi dostojni panowie - zaczął szlachcic, gdy znaleźliście wolny stolik, który od razu polecił suto zastawić, a w oczekiwaniu na posiłek karczmarz przyniósł wam piwa. - są moi ludzie. Nie licząc kilku, którzy pozostają poza karczmą, załatwiając sprawunki, oraz koni i zaopatrzenia w stajni przy karczmie jest mój cały majątek. Większość z nich to czeladź i rzemieślnicy, mam też nieco łowców i myśliwych, a tamte Krasnoludy to najemnicy, których wynająłem do ich ochrony, choćby przed Orkami, jak ci, którzy mnie napadli. Otóż wszyscy oni zgodzili się pójść za mną ku świetlanej przyszłości, jaką im tu obiecałem. Jestem najmłodszy z licznego rodzeństwa, starsi bracia po śmierci ojca wygnali mnie i zabrali moje ziemie, a ja nie miałem środków i sił do walki lub procesowania się z nimi, na to ostatnie nie miałem zresztą czasu i chęci. Dlatego zebrałem wierne sługi, zwerbowałem kolejnych po drodze i dotarłem tutaj z zamiarem wzbogacenia się. Doszły mnie bowiem słuchy, jak wiele karawan pada łupem dzikich Orków i innych bestii, które tu żyją, nim dotrą do miast, bo muszą obozować na sawannie. Stąd też mój pomysł, aby zorganizować, najpierw jeden, później kilka, punkty, które będą dobrze bronione i pozwolą, za opłatą, ma się rozumieć, spędzić tam kupcom i ich dobrom niebezpieczną noc. Poza tym sprowadziłem też myśliwych do polowania na lokalne zwierzęta, bowiem ich skóry, futra i mięso chcę wysyłać do Verden, mam przyjaciela, który trudni się handlem i obiecał mi przysłać tu później swoich ludzi, aby odebrali to wszystko, sprzedali i wrócili z pieniędzmi po więcej. I to właśnie powód, dla którego tu jestem.
Po przemowie szlachcic zajął się swoim piwem, wam zaś przyniesiono solidne porcje gulaszu i chleba.
- I tu, moi dostojni panowie, zaczyna się wasza rola. A przynajmniej na taki pomysł wpadłem, bo widziałem, że porządne z was rębajły. Proponuję wam pracę polegającą na ochronie mojego dobytku i interesów. Co wy na to? Rzecz jasna odwdzięczę się wam już teraz, jeśli chcecie, ale poza złotem mogę wam zaproponować solidne posady, które będą generować jeszcze większe zyski. -
— Znamy się dopiero kilka chwil, a ty już nam proponujesz pracę, która ma polegać na ochronie twojego majątku? W walce jestem średni. Kiepski bym nawet powiedział. Dużo lepiej sobie radzę przy ziołach i miksturach, ale Leif dobrze walczy. Zresztą, dlaczego mielibyśmy ci zaufać? Może jesteś nekromantą albo kimś nielubianym, kto szuka królików doświadczalnych?