Galera
-
Teraz zacznie się jazda… Chwycił swojego obrzyna. Jedna, dobrze wymierzona kula powinna zabrać z sobą przynajmniej jedną łaciatą. Poczekał, aż zbliżą się na tyle, by miał czysty strzał i posłała ołów prosto między oczy pierwszego większego mutanta, jaki się zbliży.
-
Ołów rozłupał czaszkę potwora, chociaż ten po upadku nadal się szamotał i próbował wstać. Czasu na przeładowanie już nie było, za chwilę kolejne bydle się zbliży.
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Odrzucił obrzyna i przygotował się do uskoczenia przed molochem. Hokej nie wiele tu zdziała, wcisnął go w zaczep z plecaka i samemu dobył dwóch oszczepów.
-
Wielki potwór już był o skok od ciebie, gdy nagle padł pyskiem w ziemię tuż przed tobą, ryjąc w niej kopytami. Nad nim ktoś przeskoczył, wpadając ciężko do wyrkotu i strzelił kolejne trzy razy w truchło, czwarty raz iglica uderzyła już w pustkę.
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
-- Dzięki, wiszę Ci. – Powiedział wesoło do osoby z automatem.
Namierzył wzrokiem największego z pobliskich mutantów i cisnął w niego jednym z oszczepów. Dopiero wtedy spojrzał na osobę, która być może uratowała go przed stratowaniem. -
Oszczep wbił się w bok żubra, chociaż dość głęboko. Mężczyzna obok zrobił to samo ze swoim.
Był to Lodołamacz. A raczej to, co z niego zostało. Cały w krwi, swojej bądź mutanciej, osmalony, obrania w strzępach, podarte przez potwory i przypalone w kilkunastu miejscach.
- Zmywamy się stąd, synek. -
— Do Galery? — Spojrzał na niego. — Co z Powałą?
Rozejrzał się w okopie. Co z resztą? -
Obsada była już przetrzebiona do połowy, jak nie większe mutanty, to ptaki im w tym pomogły.
- On nie ma pięciu lat, poradzi sobie.
Miałeś wrażenie, że jakby tylko miał jeszcze trochę siły, a wyglądał już jak siedem nieszczęść, to bezceremonialnie chwyciłby cię za kark i zawlókł do budynku. -
-- Dobra. – Skinął głową i przygotował się do wyjścia z okopu. Jeżeli Powała będzie się jego czepiał, najwyżej złamie to na Lodołamacza. Najpierw muszą przeżyć.
-
Wyciągnął zza pazuchy granat obronny, porządna przedwojenna robota. Rzucił go daleko przed siebie i padł twarzą w dół do okopu.
- Granat! -
Marley także padł na ziemię, zasłaniając głowę dłońmi.
-
Wtedy nisko nad ziemią przeleciało mnóstwo mięsa, wnętrzności, a nawet całe łapy mutanciego ścierwa. Huk i gwizd w uszach skutecznie ogłuszył także i ludzi, jednak Lodołamacz nie dał Ci chwili na wytchnienie. Klepnął cię w plecy i wyskoczył z okopu.
- Całość odwrót! -
Kij w dłonie i Mar też wspiął się po zboczu okopu. Rzucił się za Lodołamaczem, starając się ubezpieczać nie tylko siebie, ale i ludzi dookoła.
-
Kolejno wybiegli wszyscy z dalej długości okopu wokół parkingu. Krok w krok za Lodołamaczem biegło trzech ludzi w podobnym stanie, co on.
W pewnym momencie jeden się zatrzymał raptownie i obrócił na pięcie, ściągając z pleców dyszę miotacza ognia i z upiornym rykiem jęzor ognia pomknął w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą wszyscy się chowali. -
Sytuacja musiała być kiepska, skoro wszyscy byli w odwrocie. Marley przystanął, chcąc upewnić się, że w czasie gdy operator miotacza zalewał ogniem okolicę żaden z pozostałych mutantów nie zaatakuje go. Przygotował kolejny oszczep w dłoni.
-
Mimo, że ten cofał się krok za krokiem, to i tak mutanty dość odważnie doskakiwały do niego. A wiedząc, że jesteś obok bez tak straszliwej broni, to kilka sztuk skierowało swój bieg na ciebie.