Galera
-
Od zmęczenia ciągłą walką ręce ci się już za bardzo telepały, by sprawnie załadować broń. Mimo uderzenia oszczepu, mutant brnął dalej, mijając cię o kilka centymetrów. Jednak niewiele to pomogło, kolejny z nadbiegających dopadł do człowieka z miotaczem i potężnym pchnięciem łba przerzucił go za siebie.
-
-- Cholera! – Krzyknął, ale nie mogło się to zdać na wiele. Ile sił w nogach pobiegł do Galery, może przynajmniej on nie podzieli losu operatora miotacza.
-
Ostatnie strzały drogocennej amunicji osłaniały twój odwrót, a gdy tylko dopadłeś do drzwi, kilka osób od razu zaczęło zawalać przejście różnymi klamotami. Póki co, będą musiały wystarczyć.
-
Marley odsunął się, by im nie przeszkadzać. Dyszał ciężko, łapiąc oddech po intensywnym sprincie.
-
Mały włożył ci manierkę do ręki.
- Trzeba będzie wejść na dach, stąd już nic nie zrobimy. Masz jeszcze kilka kulek? -
Pociągnął łapczywy łyk.
— Jeszcze cztery. — Odpowiedział pół-oddechem. -
- A gdzie jest Powała? - Zabrał naczynie i gestem przywołał Śledzia.
-
— Został. Szewc, dalej walczył. — Marley z widocznym wysiłkiem wsparł się i powoli, jakby etapami, wstał. Zapiekło go w lewym ramieniu,
-
- No to chuj - Przytrzymał cię, żeby pomóc Ci wstać, jednak pechowo złapał właśnie za lewe ramię - Jebać, musimy sami dać radę. Idziemy.
-
Jęknął cicho, ale wstał.
-- No to hop.
Starł krople potu z czoła i dopiął kask na głowie. Poszedł za Małym, Śledziem i resztą, jeszcze raz zerkając w stronę wyjścia. -
Kilka osób tam zostało, barykadując się coraz bardziej. Za wami ruszyło jeszcze kilka osób, chociaż zmęczenie było równie dobrze widoczne, co słońce na pustyni. Przy przejściu serwisowym i drabinie na dach zrobiło się trochę tłoczno.
-
Mar nie zamierzał nigdzie się pchać na hama, odczekał aż ruch przy drabinie nieco zelży i dopiero wtedy sam wszedł do góry.
-
Na dachu polepionym z różnych badziewi, aby tylko nie kąpało na łeb, biegało kilka osób, próbując jakkolwiek zapanować nad tym bałaganem. Krzyki i ponaglania Owcy niewiele w tym pomagały.
-
Marley na moment zignorował ten cały chaos i podszedł bez pośpiechu do krawędzi. Jak wyglądała sytuacja w okolicy? Widać gdziekolwiek ludzi Powały?
-
Widać było jedynie grzbiety ruchomej masy ciał, które ciężko było określić inaczej, niż po prostu żywa biomasa. Ten gon był sporo większy, niż w ciągu ostatnich lat, takie skupisko mutantów dawno nie zostało zaobserwowane. A przecież inne frakcji razem zabiły sporo więcej tego ścierwa, niż Galera w ciągu dzisiejszego dnia.
-
-- Jak “Wędrowiec nad Morzem Mgły”… – Stwierdził w zadumie, widząc kotłujące się pod nim tysiące zmutowanych ciał. Z góry wyglądało to… inaczej. Pomimo wszystkiego, co przyniosła z sobą Apokalipsa, zdeformowana, poraniona natura wciąż potrafiła zapierać dech w piersiach swoim majestatem, nawet jeżeli ten był zabójczy dla człowieka.
-
- Pierdolety - Mruknął Mały, po czym westchnął ciężko - Za stary już na to jestem… Na następny gon chyba się gdzieś zaszyjemy ze Śledziem. Już nie wyrabiam.
-
// Myślałem, że to Śledź jest starszy. //
-- Miałbyś pozbawić się takiego widoku? – Odparł Marley, wciąż podziwiający gon. – Jeszcze powalczymy trochę. Tak trzeba.
-
- Kolejny narwaniec - Pokręcił głową - Łap się za swoją pukawkę, może wreszcie odpuszczą - I sam podszedł do krawędzi, przy której ustawiono skrzynkę z kilkoma granatami ręcznej produkcji.
-
-- Może. – Stwierdził.
Ukląkł na jedno kolano i zajął się kolejno przeczyszczeniem lufy i załadowaniem pocisku. Bez pośpiechu.