Dallas
-
Kark zrobił wam miejsce i wciągnął do środka, gdzie wszyscy byliście bezpieczni.
- Ja pierdolę, kurwa ich mać… - westchnął tylko mężczyzna. Miałeś wrażenie, że ta zabawa to nie pierwszyzna dla niego, ale i tak bardziej przypominał kogoś, kto był świadomy, że ledwo przeżył, niż kogoś świadomego swojego zwycięstwa.
- Kto to był? - zapytał Jax, siedzący obok ciebie, między skrzyniami, a naprzeciw jego. - Wyglądali jak banda dzikusów, co dopiero wylazła z jaskiń, a spierdalaliśmy przed nimi szybciej niż przed Szarańczą albo innymi popierdolonymi Fanatykami.
- Bestie. - rzucił krótko tamten w odpowiedzi, ale widząc wyraz waszych twarzy zrozumiał, że nic to wam nie mówi. - Kiedyś zwykły gang jakich wiele. Ale dobrali się przypadkiem do jakiegoś opuszczonego bunkra, gdzie znaleźli sporo porządnej broni, amunicji i co najważniejsze prochów. No, może nie jakiejś koki czy coś, ale leków, które uzależniały, albo składników do produkcji takiej chujozy. Jebaństwo. No, ale znaleźli i nagle stali się panami okolicy, bo nie ma tu nikogo zorganizowanego, ani Armii, ani Milicji, ani Z-Com, nic. Bandytów czy Kartelu też, ale pewnie jakby usłyszeli, to by od razu wpadli do Bestii w gościnę. No, ale tamci, co odkryli ten bunkier i w nim zamieszkali to teraz albo gryzą już piach, albo rządzą resztą. A ta reszta to wszyscy, co się nawinęli: za leki kupowali ludzi od handlarzy niewolników, sami napadli na podróżnych, małe osady i pojedynczych wędrowców, porywali kogo leci. Jak nie byli zdatni do walki, to ich zabijali i ponoć zżerali. Niby plotka, ale mnie by nie zdziwiło. I to właśnie takich nieszczęśników spotkaliśmy, byle jak ubranych i uzbrojonych, zwykłe mięcho armatnie, nafaszerowane prochami tak, że nie czuje lęku czy bólu, robią to, co im się każe, bo bez tego nie dostaną kolejnej działki, od której są uzależnieni. Przejebana sprawa, jak ich ktoś nie zabije po drodze lub sami się nie zaciukają, walcząc o prochy, zdechną, bo te gówna rozjebią im organizmy. Ponoć nawet faszerują jakimś gównem swoje psy i inne zwierzęta, żeby były bardziej agresywne. Mieliśmy farta, że spieprzyliśmy, bo po tych przyszłoby ich więcej, też pewnie po chuju uzbrojonych, ale mogłoby być ich więcej, niż my mamy amunicji. A jakby to nie pomogło, to i inni by się pojawili, poza takim mięchem jak tamto, które widzieliśmy, innym gównem faszerują byłych wojskowych, milicjantów czy po prostu najzdrowszych i najsilniejszych, bo im dają do łap jakieś spluwy, ale to i tak uzależnione kukły, które nie potrafiłyby podnieść na nich ręki. Szef wiele razy wysyłał z rancha kurierów albo próbował skontaktować się z radiem, żeby ktoś przysłał tu jakieś konkretne siły do obrony albo przyszedł i rozjebał Bestie do nogi, ale w eterze cisza, a kurierów już pochowaliśmy. -
— Zapuszczają się w kierunku farmy czy nie wiedzą o niej lub nie chcą?
-
- Kiedyś próbowali, zabolało ich to i teraz trzymają się z daleka. Może kiedyś wrócą, ale chyba wolą łatwiejsze cele. Albo zbierają siły na drugą próbę.
-
— No to na pięćdziesiąt procent zaatakują. Wracamy od razu na ranczo czy mamy jeszcze jakieś miejsce do obskoczenia?
-
- No nie oświeciłeś mnie tym, misiek, wszyscy wiemy, że to stanie się prędzej czy później… I nie, prosto na rancho, zgarnęliśmy swój towar. Jeśli wyjedziemy, to czymś mniejszym i po to, żeby pomóc innym, jeśli będzie potrzeba.
-
— To dobrze, że od razu na ranczo. — przytaknął i odetchnął z ulgą. Teraz to tylko bezpiecznie dojechać na ranczo i mieć nadzieję, że to koniec na dzisiaj.
//Chyba możesz przewijać.// -
Chyba rzeczywiście to koniec, o ile nagle nie postawią was na nogi jakąś akcją ratunkową dla innej grupy. Jednak coś takiego, póki co, nie miało miejsca, wyładowaliście skrzynie i mieliście fajrant.
- Chyba wjebaliśmy się tym razem w coś konkretnego, nie? - zagadnął cię cicho twój kompan po całej robocie, mając pewnie na myśli te całe Bestie. -
— Oni się wjebali na nas, nie my na nich. Zresztą, pewnie byśmy się w końcu na nich natknęli, gdybyśmy tutaj nie trafili, a tak przynajmniej mamy dookoła płot, broń i żarcie. Ale i tak coś czuję, że nie było to nasze ostatnie spotkanie z tymi pojebami.
-
- Właśnie o to mi chodzi… Jak wpadną… Jeśli wpadną na rancho, to będziemy im pomagać czy… no wiesz, skorzystamy z okazji?
-
— Jeżeli będzie naprawdę źle i będziemy musieli uciekać… zrobimy to. Ale gdy będzie naprawdę źle. Zaczyna mi się tu podobać i chociaż trochę życie tutaj przypomina to, które było wcześniej.
-
- Chciałbyś tu zostać, co? - zapytał, choć jego ton nie był w żadnym stopniu oskarżycielski. Ba, miałeś wrażenie, jakby w duchu liczył na to, że potwierdzisz, bo miał podobne zamiary.
-
— Nie ma teraz niczego lepszego, więc chciałbym tu zostać. Ty też chcesz tu zostać, bo gdzie indziej będziesz zagadywać laski, które cię nie zabiją przy pierwszej lepszej okazji?
-
- Taaaa… Nie tylko takie, które nie chcą mnie zabić, ale też takie, które jakoś wyglądają, myją się i ogółem wyglądają jak kobiety. Także cieszy mnie ta decyzja, bo nie wiem, czy nadstawiałbym tym razem za ciebie karku, gdyby miał wybór między tobą a nimi.
-
— Ale z ciebie chuj jest.
Spojrzał się na niebo, aby ocenić pozycję słońca i mniej więcej ustalić godzinę oraz za ile będzie zachód słońca. -
- A to tylko jedna z moich licznych zalet. - odparł, parskając śmiechem.
Do zachodu słońca zostało jeszcze kilka godzin, które możesz jeszcze jakoś spożytkować.
//Możemy przewijać do wieczora jeśli chcesz, bo wcześniej nic nie planuję. Tak w zasadzie to planuję coś dopiero na następny dzień, więc twój wybór, kiedy przewiniemy.// -
Skoro do zachodu pozostało jeszcze kilka godzin, to pochodził po ranczu, pomógł w jakiś drobnych robotach, zjadł coś i to chyba tyle na dzisiejszy dzień.
//Przwijanko na następny dzień.//
-
Po kolejnej schadzce nie miałeś już wiele do roboty i zasnąłeś, budząc się rano. Co ciekawe, tym razem dla odmiany nie zostałeś obudzony pianiem koguta, grą na trąbce czy chrapaniem kogoś z pryczy obok, ale okrzykami i wystrzałami z broni palnej. Jax śpiący na pryczy nad tobą zerwał się momentalnie, zawadzając głową w sufit.
- Kurwa. - mruknął, zeskakując na podłogę i pocierając sobie głowę w bolącym miejscu. Później szybko zaczął się ubierać, podobnie jak wszyscy inni śpiący w baraku ludzie. -
Kurwa, niech go chuj strzeli, jeżeli to te same pojeby co wczoraj. Zerwał się i też zaczął jak najszybciej się ubierać. Upewnił się, że ma przy sobie broń, ale zanim w ogóle wybiegł z baraku, to zobaczył jak to wszystko wygląda na zewnątrz. Czy może teraz wybiec i zająć się tym, co do niego należy, czy jest na tyle bezpiecznie, że musi się teraz powstrzymać przed wybiegnięciem z baraku?
-
Ciężko powiedzieć, bo nie widziałeś, skąd dobiegały strzały, kto w ogóle wrzeszczał, a kto strzelał. Niemniej pod barakiem nie czai się żaden bandzior z gnatem, więc możesz go opuścić, gdy tylko nabierzesz na to ochoty.
-
Czyli raczej nie powinien oberwać ołowiem w brzuch, gdy wyjdzie z baraku. Raz kozie śmierć. Wybiegł z baraku, ale właściwie to nie wie, gdzie ma pobiec najpierw. Chyba najlepiej będzie pobiec w kierunku, z którego dochodzą strzały.