Galera
-
Twoi towarzysze już tam byli, dojadali wczorajsze mięso, które jeszcze litościwie dostali za darmo. Jednak zamiast alkoholu, popijali napar z jakiegoś zielska, które stanowiło dzisiaj wydmuszkę herbaty.
-
Uniósł niemrawo rękę na powitania i sam podszedł do kontuaru, licząc że załapie się na jakieś resztki.
-
Na stole leżało kilka świeżych talerzy z wczorajszymi kawałkami mięsa i spory dzbanek w towarzystwie szklanek. Barmana nie było, zapewne odsypiał kaca.
-
Wziął kilka kąsków z jednego z talerzy, zalał sobie szklankę i dosiadł do pary stalkerów.
— Czyli co, zjemy i ruszamy? -
- Na to wychodzi. Szlak powinien być czysty, wszystko poszło do Brandwicków. A potem dalej. Może nawet znajdziemy kilkaset fantów.
-
-- Tia… – Użarł kawał mięsa. – W Brandwicy gon też pewnie zostawił syf i mogiły.
-
- Panowie! - Do małego lokalu wszedł jakiś mężczyzna - Mógłbym wam wszystkim zając chwilę?
-
Marley spojrzał na niego niezbyt pośpiesznie i rzucił krótkie spojrzenie Małemu oraz Śledziowi. Wzruszył ramionami.
-
Inni wykazali niewiele większe zainteresowanie. Jednak wydawało się, że to go nie rusza.
- Jestem z Federacji. Piętnaście minut po przejściu gonu wgłąb miasta, Liga na nas uderzyła. Z całą mocą. Sami nie mamy najmniejszych szans, szukamy pomocy wśród wszystkich, szczególnie stalkerów. Bez was, Federacji zniknie, staniemy się niewolnikami Ligi, lub nas wymordują.
Usiadł na pobliskim krześle, chwilę łapał oddech. Miał podkrążone oczy, a wzrok co raz padał na pełne talerze.
- Nie oszczędzają nikogo. Mordują kobiety, dzieci, starców i chorych. Rannych dobijają. Musieli dostać od kogoś wsparcie, jest ich o wiele więcej, niż podczas poprzednich utarczek. Do tego mają broń palną i amunicję. Przedwojenne. Dokonali już kilku pokazowych egzekucji. Musimy błagać całe miasto o wsparcie. Ale nie bójcie się, Federacja zawsze spłaca swoje długi. Opłaci się to wam. -
Porobiło się. Liga zaatakowała Federację. Marley dobrze znał tych pierwszych, trzymał się z nimi tygodnie przed Dniem, a zaraz po nim też balował wśród kiboli. Starzy kumple, choć sam nie chciał mieć z nimi nic do czynienia. Wiedział, czego się dopuszczali i opowieść przybyłego wcale nie wydawała się taka nieprawdopodobna, a rosnąca w siłę Liga była ostatnim, czego chciałby.
Dłoń lekko mu zadrżała.
-- Myślisz, że wspierają ich policjanci? – Zapytał przybyłego. -
- Policjanci, wojsko, Związek… Sporo osób ma dostęp do takiego sprzętu. A jeszcze więcej chciałaby położyć łapska na naszym. Do tego łamią wszelkie traktaty ponadfrakcyjne. Zdobyli granaty hukowo-błyskowe i używają ich w piwnicach, kilka osób już straciło wzrok, zapewne trwale.
-
-- Idę. – Stwierdził, odkładając szklankę. Spojrzał na przybyłego i dwójkę stalkerów.
-
Mężczyzna z wdzięcznością skinął głową.
- Nie, Mar. My już postanowiliśmy. Ale jak wyjdziesz z tego cało, to oblejemy spotkanie w barze. Myślę, że najpóźniej za tydzień wrócimy do Galery - Skwitował Mały, a Śledź tylko w milczeniu przytaknął - Jak ci brakuje towarzystwa, to poszukaj Owcy. Jak ją znam, to nawet za darmo by poszła, aby tylko się wkręcić w kolejną awanturę. -
-- Tutaj jest tylko jeden problem… – Podrapał się po szczecinie, opuszczając wzrok na szklankę. – Nie wydaje mi się, żeby to była tylko kolejna awantura, choć naprawdę chciałbym się mylić.
Wstał, resztę swojego posiłku podsunął posłańcowi Federacji. Zarzucił plecak na ramiona i skinął chłopakom na pożegnanie.
-- Powodzenia z Kolejarzami. Możecie mi wysłać widokówkę, czy coś. – Uśmiechnął się krzywo na pożegnanie, wychodząc z baru.
Zaczął szukać Owcy. Z jednej strony nawet nie chciał mówić młodej o konflikcie, ale z drugiej, to jeżeli nie poszłaby na tą wojenkę, to zapewne znalazłaby sobie coś innego, równie karkołomnego. -
Mężczyzna z wdzięcznością przyjął posiłek, a twoi towarzysze pozdrowili cię niezbyt wyszukanymi zwrotami.
Jak znać Owcę, to ta pewnie poszła do burdelu Pelikana w kącie budynku, urządzonym w jednym z większych sklepów. -
W takim razie Mar też dam zaszedł, licząc na to, że dziewczyna będzie w miarę ludzkim stanie.
-
Poza głośnym chrapaniem i stękaniem kolejnych ofiar kaca, nic zza kotar boksów nie wskazywało na to, by można było dziewczynę zlokalizować.
-
Było tu coś w rodzaju kasy lub recepcji?
-
Była stara lada tuż przy końcu, jedyne co faktycznie zostało po sklepie. Siedział za nią jakiś mężczyzna, na oko ze trzydzieści pięć lat.
-
Podszedł do niego, nonszalancko wsadzając dłonie w kieszenie.
-- Cześć, Eniu. – Przywitał się, bez większego entuzjazmu. – Zaglądała tutaj może Owca?