Galera
-
-- Już? – Zmarszczył brwi. – Czekaj, kiedy ich oddelegował?
-
- No tam są - Wskazała palcem na mężczyzn w poważnym rynsztunku bojowym - Tylko jego ludzie mogą sobie pozwolić na takie cacka.
-
-- A, dobra. – Przejechał dłonią po twarzy. – Źle pokojarzyłem.
Odwrócił się od Owcy i skupił na tym, co opowiadał goniec. -
Głównie powtarzał to samo, co z samego rana. Ale im późniejsza była godzina, tym bardziej zdawał się być zdesperowany.
- Musimy już iść, nie ma czasu do stracenia. Za chwilę kupcy zablokują nam tranzyt. -
-- Ta, i tak już usłyszałem więcej niż potrzebuję. – Mruknął i odwrócił się na pięcie. Miał mieszane myśli co do tego wszystkiego, szczególnie po uwagach Owcy. – Stadionowa rozróba już na nas czeka.
I wymaszerował w stronę wyjścia.
-
Za tobą poszła zbieranina kolejnych dwudziestu osób, rozmawiając półgłosem i wprowadzając specyficzny nastrój do tego już i tak posępnego miejsca.
-
-- Dużo nas się zrobiło. – Odezwał się półgłosem do Owcy, a w jego tonie dźwięczał pewien przekąs, wręcz niesmak. Jednak bardziej niż z dużą liczbą maszerujących był on związany z powagą sytuacji. Wojna nigdy nie zdarzała się w dobry czas.
-
- To chyba dobrze, więcej mięsa armatniego do ochrony mej czcigodnej osoby przed bandą napalonych dresiarzy - Wzruszyła ramionami.
-
— Masz na myśli taką ochronę jak wczoraj na parkingu? — Zaśmiał się.
-
- Stalkerskie mordobicie to żadna ochrona. Tutaj jeden drugiemu łeb schowa, gdy kule będą latać. To jest braterstwo, a nie jedynie kolejny powód do oklepania komuś ryja - Skrzywiła się, wyraźnie nie pasowały jej obyczaje stalkerów, co nie przeszkadzało jej podawać się za jednego z nich.
-
Parsknął. Owca opowiadała ładne rzeczy jak na osobę, która jeszcze wczoraj była gotowa na zagryzienie faceta za prostacką uwagę. Chociaż Mar lubił takie braterskie bzdury. Były miłe dla uszu, a może i miały w sobie trochę prawdy, może trochę nadziei? Marley tego nie wiedział, ale zdolności do teoryzowania nikt nie mógł mu odebrać, tylko on sam.
-- Ta, ta… Zobaczymy w praktyce. – Odpowiedział jej, wychodząc z Galery. -
Tuż za drzwiami na czele pochodu stanął przybysz z Federacji, obierając kurs wprost na Związek, idąc główną ulicą i nie zwracając uwagi na ewentualną zasadzkę. Narzucił szybkie tempo, ewidentnie mu się spieszyło.
-
Marley odbił do prawej i idąc, trzymał się pogranicza ulicy i zrujnowanych budynków. Środek drogi nie był dobrym miejscem na spotkanie się z bandą napalonych kiboli. Dawał zbyt mało czasu na reakcję. Za to budynki pozwalał uciec w ich cień, zmienić pozycję czy lepiej ocenić sytuację.
-
Ten post został usunięty!
-
Tak gawędząc, dotarliście do kupieckiej granicy.
-
Paweł Giewont - PRZEJŚCIE Z DWORCA
Paweł w wielkich bólach dotarł do parkingu przed galerią. Jego oczom okazało się ogromne pobojowisko i kilku ludzi kręcących się wśród trucheł mutantów.
-
Po długiej ucieczce, w końcu miał okazję zatrzymać się, chociaż na krótką chwilę. Oparł się o ścianę budynku i złapał kilka przeciągłych oddechów, uspokajając bijące jak młot serce. Dopiero po ruszył dalej, jednak poruszał się w cieniu, na skraju pobojowiska. Miał już dzisiaj serdecznie dość podejrzanych osobowości na swojej drodze, a nic nie zwiastowało, by tamci padlinożercy mieli mieć wobec niego dobre zamiary…
Zaś sama Galera… Trochę o niej słyszał. Może tutaj zdoła spieniężyć któreś z fantów, które skradł i załatwić sobie za to wyrko i coś na ząb na jedną noc.
//Jest pora nocna u Pana Pawła, c’nie?//
-
//Jakoś tak by wypadało.
Chwilę krążyłeś pomiędzy blokami ale w końcu musiałeś wyjść z cienia. Najpierw czekał na ciebie słynny rów-fosa, a potem jeszcze ogromny parking, praktycznie pozbawiony rozbitych aut.
-
Paweł przygryzł wargę, powoli zaczynając się denerwować. Teraz boleśnie odczuwał to, że przez większość swojego życia, praktycznie nie miał szansy wyściubić nos poza Dworzec. Nie wiedział jak podejść do tej sytuacji tak, by nie dostał z dachu Galery od razu kulki w brzuch…
Przez chwilę dreptał w miejscu, nerwowo starając się wymyślić rozwiązanie swojego problemu. W końcu jednak postanowił - pójdzie na żywioł. Już udało mu się opuścić Dworzec (prawie) niezauważonym, szczęście się go dzisiaj trzymało, nie mógł tego zmarnować.
Zaczął maszerować w kierunku fosy, odkładając broń na swoje miejsce. Ręce miał puste, a serducho waliło mu jak młot.
-
Okoliczni ludzie rzucili ci kilka ciekawych spojrzeń, mimo wszystko nie przerwali swojej pracy oprawiania zwierząt. Stalkerzy puścili cię wolno, bez niepokojenia. Wyglądało na to, że dawna galeria handlowa stała przed tobą otworem.