Dzikie Pogranicze
-
Teraz, właśnie w tej chwili, w odpowiednim momencie zamachnął się z całej siły i ukierunkował swój cios topora w kierunku jego kręgosłupa, najlepiej między łopatki.
-
To wystarczyło, żeby powalić go na kolana, ale nie zabić. Jednak nim zdołał się podnieść, Leif dokończył dzieła.
- Liczy się jako twój. - uprzedził od razu, wycierając broń, aby pozbyć się orczej posoki.
- Jestem wam niezmiernie wdzięczny, dostojni panowie. - powiedział szlachcic, schodząc z konia i kłaniając się wam obu zamaszyście. - Zwę się Maximilian Ostrewb. Tak jak wam obiecałem, wynagrodzę was za uratowanie mojego życia. Proszę, przedstawcie się, a później wrócimy w bardziej cywilizowane miejsce, gdzie będę mógł opowiedzieć wam moją historię i odpłacić się za te bohaterskie czyny. -
— Ja jestem Kaan Tuag, a mojego towarzysza zwą Leif. Co tu robisz? Wrażeń szukasz, szlachcicu?
-
- Poniekąd, ale nie tylko tego. - odparł i uciął dalszą dyskusję, mówiąc, że opowie wam wszystko później. Na szczęście będzie miał ku temu okazję, bo podróż do najbliższego miasta nie trwała długo i przede wszystkim nic was nie napadło. Od razu skierowaliście się do jednej z karczm, gdzie zastaliście spory tłok. Jak się okazało, a jak właściwie zapewnił was z pewną dumą szlachcic, w większości bywalcy karczmy byli jego ludźmi. Doliczyłeś się może trzydziestu lub więcej mężczyzn w różnym wieku, od tych, którzy już siwieli, przez tych w sile wieku, na młokosach skończywszy, zajętych rozmowami, piciem i jedzeniem. Poza nimi było tu też kilku łowców czy innych myśliwych, ponownie ludzi, poznałeś ich bez trudu po sporej ilości taszczonego sprzętu i broni, ubraniach ze skór zabitych zwierząt i hordzie ogarów okupujących każdy wolny skrawek przestrzeni wokół ich stolika. Najwięcej uwagi przyciągały za to Krasnoludy, równo tuzin, pijący, grający w karty i kości, jedzący, opowiadający historie i śmiejący się na całą karczmę, odziani w doskonałej jakości hełmy, pancerze i kolczugi z rodzimych kuźni oraz uzbrojeni w halabardy, jednoręczne lub dwuręczne młoty bojowe czy topory, tarcze i kusze.
- To, moi dostojni panowie - zaczął szlachcic, gdy znaleźliście wolny stolik, który od razu polecił suto zastawić, a w oczekiwaniu na posiłek karczmarz przyniósł wam piwa. - są moi ludzie. Nie licząc kilku, którzy pozostają poza karczmą, załatwiając sprawunki, oraz koni i zaopatrzenia w stajni przy karczmie jest mój cały majątek. Większość z nich to czeladź i rzemieślnicy, mam też nieco łowców i myśliwych, a tamte Krasnoludy to najemnicy, których wynająłem do ich ochrony, choćby przed Orkami, jak ci, którzy mnie napadli. Otóż wszyscy oni zgodzili się pójść za mną ku świetlanej przyszłości, jaką im tu obiecałem. Jestem najmłodszy z licznego rodzeństwa, starsi bracia po śmierci ojca wygnali mnie i zabrali moje ziemie, a ja nie miałem środków i sił do walki lub procesowania się z nimi, na to ostatnie nie miałem zresztą czasu i chęci. Dlatego zebrałem wierne sługi, zwerbowałem kolejnych po drodze i dotarłem tutaj z zamiarem wzbogacenia się. Doszły mnie bowiem słuchy, jak wiele karawan pada łupem dzikich Orków i innych bestii, które tu żyją, nim dotrą do miast, bo muszą obozować na sawannie. Stąd też mój pomysł, aby zorganizować, najpierw jeden, później kilka, punkty, które będą dobrze bronione i pozwolą, za opłatą, ma się rozumieć, spędzić tam kupcom i ich dobrom niebezpieczną noc. Poza tym sprowadziłem też myśliwych do polowania na lokalne zwierzęta, bowiem ich skóry, futra i mięso chcę wysyłać do Verden, mam przyjaciela, który trudni się handlem i obiecał mi przysłać tu później swoich ludzi, aby odebrali to wszystko, sprzedali i wrócili z pieniędzmi po więcej. I to właśnie powód, dla którego tu jestem.
Po przemowie szlachcic zajął się swoim piwem, wam zaś przyniesiono solidne porcje gulaszu i chleba.
- I tu, moi dostojni panowie, zaczyna się wasza rola. A przynajmniej na taki pomysł wpadłem, bo widziałem, że porządne z was rębajły. Proponuję wam pracę polegającą na ochronie mojego dobytku i interesów. Co wy na to? Rzecz jasna odwdzięczę się wam już teraz, jeśli chcecie, ale poza złotem mogę wam zaproponować solidne posady, które będą generować jeszcze większe zyski. -
— Znamy się dopiero kilka chwil, a ty już nam proponujesz pracę, która ma polegać na ochronie twojego majątku? W walce jestem średni. Kiepski bym nawet powiedział. Dużo lepiej sobie radzę przy ziołach i miksturach, ale Leif dobrze walczy. Zresztą, dlaczego mielibyśmy ci zaufać? Może jesteś nekromantą albo kimś nielubianym, kto szuka królików doświadczalnych?
-
- Uratowaliście mi życie, dla mnie to najlepsza rekomendacja, jaka tylko może być. - odparł z prostotą, upijając kolejny łyk piwa. - A co tej Nekromancji… Cóż, i wy możecie być zbiegłymi mordercami, najemnikami z czymś straszliwym na sumieniu, pomylonymi Magami, Mutantami jedynie udającymi zwykłych ludzi. Zatrudniając was, też podejmuję ryzyko, ale liczę na to, że moje obawy się nie spełnią.
-
— Masz nad nami przewagę, jeżeli te krasnoludy są na twoje zawołanie. Załóżmy, że przyjmę ciepłą posadkę przy ochronie twojego dobytku i będę dostawać trochę złota - ile to będzie i jak właściwie wygląda ten cały twój majątek?
-
- To jest mój majątek, mówiłem. Zostałem pozbawiony moich ziem, mojej ojcowizny, i tu muszę zbudować wszystko od podstaw. Ale zostało mi jeszcze nieco złota i choć chcę zachować je na czarną godzinę, gdyby trzeba było zwerbować więcej wojowników lub kupić jakieś zapasy, to już dziś mogę zaproponować wam sto złota za miesiąc służby. Wiem, że to niewiele, ale gdy tylko zaczniemy zarabiać, jestem gotów potroić tę stawkę. No i możecie dorabiać sobie na własną rękę, co upolujecie, to wasze, możecie czerpać z tego tyle zysków, ile zdołacie. Spotkałem tu też pewnego Mrocznego Elfa, jeśli dostarczycie mu żywych Orków, to jest gotów wam słono za nich zapłacić, potrzebując niewolników.
-
— Z Orkami już mieliśmy parę nieprzyjemnych sytuacji, więc na razie je sobie odpuścimy, ale mógłbym spróbować pracy przy ochronie twojego dobytku.
-
- Więc tak czy siak się z nimi zmierzycie, bo pewnie będą próbować szczęścia w napadaniu na nas… Dogadajmy się więc co do stawki za waszą pomoc, słucham. I jeśli macie jakieś pytania, to śmiało.
-
//Szczerze to nie wiem, ile wynosi wynagrodzenie za taką robotę, więc walnę jakąś chyba normalną sumę.//
— Trzysta sztuk złota co miesiąc. Na głowę, nie dla nas obydwu.
-
Pokręcił głową.
- Chętnie bym tyle zapłacił, gdybym miał, ale muszę się tu urządzić, zdobyć zapasy i zaopatrzenie no i opłacać resztę najemników. Jak mówiłem, macie możliwość dorobienia sobie złota na handlu niewolnikami, skórami, futrami, mięsem i tak dalej. Ja wam nagrody za to nie wypłacę, ale kupcy z tego i innych miast lub karawan już tak. To będzie minimum dodatkowe sto sztuk złota, może sto pięćdziesiąt. Więc poza tym do mojej poprzedniej oferty dołożę kolejne sto złotników, a więc dwieście w monecie i reszta lub nawet więcej w towarach, z których nie będę pobierać żadnych opłat. Gdy biznes się rozkręci, na pewno zacznę podnosić stawki tak, że poza dodatkowymi zyskami będziecie dostawać równo te trzysta złotników.
//Jakby co to on też teraz mówi o cenach na łebka.// -
— Dwieście dziesięć na głowę i już jesteśmy u ciebie zatrudnieni, zgoda?
-
- Zgoda. - powiedział w końcu, wyciągając do ciebie rękę, aby dobić ostatecznie targu.
-
Też wyciągnął dłoń i ją uściskał.
— Kiedy stąd wyruszasz? — zapytał go. -
- Gdy zdobędę potrzebne zaopatrzenie i materiały… Dzień? Góra dwa. Wysłałem już zwiadowców, którzy znaleźli odpowiednie miejsce na budowę, rozpoczęcie prac to tylko kwestia czasu.
//Jeśli nie masz nic do roboty, to daj znać, że twoja postać czymś się tam zajęła i przewijamy.// -
— Zawołaj nas, gdy będziesz szykować się do wyjazdu. Ja w tym czasie spróbuję nawilżyć gardło jakimś alkoholem.
Postanowił, że resztę dnia będzie spędzać na piciu, graniu w kości, piciu, może nawet na opowiadaniu jakiś historyjek i piciu. -
I na tym też minął wam ten czas, zdążyliście nawet na jakiś czas zapomnieć o tajemniczym Krasnoludzie, jeszcze bardziej tajemniczej szkatułce, którą ze sobą miał, śmiertelnie groźniej Mantikorze i tak dalej, ale gdy wraz ze szlachcicem, jego sługami i najemnikami opuściliście relatywnie bezpieczne mury miasta, znów zacząłeś myśleć o mniej przyjemnych rzeczach: Dzikich i groźnych bestiach w wysokiej trawie, dzikich Orkach, może nawet jakichś bandytach nasłanych przez konkurencję… Cóż, nikt nie mówił, że będzie łatwo, a wręcz przeciwnie.
-
Będzie trudno, ale liczy na jakiś zarobek i w miarę przyjemną posadkę, która mu pozwoli na siedzenie na dupie przez większość czasu. Może by wrócił do ważenia mikstur? Już z rok czasu minął odkąd stworzył jakąkolwiek truciznę albo uwarzył jakąś miksturę. Przez ten rok nie miał w ogóle czasu na cokolwiek, bo co rusz brał jakieś zlecenie przy eskorcie kogoś lub czegoś albo po prostu się najmował.
— Wiesz, że możesz się wykupić? Dalej jesteś moim niewolnikiem i póki co nie poderżnąłeś mi gardła we śnie i nie uciekłeś. — zagadał do niego. -
- A uważasz, że mam wystarczająco złota? - odparł Leif.
Wraz z resztą rozłożyliście się obozem u stóp niewielkiego wzgórza. Na samym wzgórzu z kolei trwały intensywne prace, a choć panował niemiłosierny upał i powietrze wokół było duszne jak nigdy, nie było żadnego robotnika, który by się lenił. Im szybciej powstanie tu umocniony punkt obronny, wszyscy będziecie bezpieczni. Gdy robotnicy i sługi szlachcica zajmowali się budową na wzgórzu, najemnicy ustawili wokół ostrokół, zarówno z zaostrzonych pali, jak i występujących na sawannie kolczastych krzewów.