Federacja Starej Huty
-
Przy odpowiednio szybkich ruchach, mogło się to udać, jednak musiałbyś się liczyć z narobieniem hałasu i ewentualnej walce na pięści z jednym z nich, gdyby nie udało się zrobić wszystkiego za jednym zamachem.
-
W takim razie wybrał mniej subtelny, ale bezpieczniejszy dla samego siebie wariant. Wyprostował się i silnym uderzeniem w sam środek potylicy pozbawił przytomności faceta stojącego tyłem do niego, po czym nie dając czasu drugiemu na wypróbowanie młota na czaszce Mara, zamachnął się i wymierzył mu cios owiniętym w łańcuch hokejem na wysokość szyi.
-
Mężczyzna próbujący odpalić papierosa padł jak kłódka, drugi zaczął się obracać do ciebie, przez co trafiłeś go prosto w krtań. Padł na podłogę, łapiąc się za szyję, panicznie próbując nabrać tchu i nogami spazmatycznie kopał po podłodze. Oczy wyszły mu na wierzch.
- Co za bajzel, nie można się normalnie odlać, bo snajperzy tak do siebie walą, że aż strach, coby któryś nie utrącił ptaka… Aż żałuję, że zostawiłem u was kałacha - Trzeci mężczyzna wszedł do pomieszczenia, patrząc sobie na rozporek, który z trudem usiłował zapiąć. -
Mar nie zamierzał czekać, aż chuj tego chuja przestanie zawracać jego uwagę, tylko zamachnął się niczym profesjonalny golfista i wymierzył dresiarzowi solidne uderzenie prosto w szczękę, od dołu. Liczył się z tym, że mógł nie trafić, dlatego od razu naparł do przodu i zadał kolejny cios, tym razem z góry na dół, w górę czaszki.
-
Facet padł na podłogę ze “sprzętem” w ręce, wydając głuchy odgłos upadku bezwładnego ciała. Nie minęła chwila, a stałeś pośród trzech ciał, przy towarzystwie jedynie suchych trzasków, jakie wydawały z siebie SWD. Strzały sypały się gęsto, jak na snajperski pojedynek.
-
Upewniając się, że cała trójka jest nieprzytomna, dalej poruszając się z uwagą na to, by pozostawać jak najciszej, powrócił do swoich towarzyszy, wręczając im zabrane po drodze giwery kiboli.
— W tym roku macie Gwiazdkę wcześniej. — Rzucił, podając im karabiny. — Odbijamy Achaja i wracamy na naszą trasę.// Idzie coś podejrzanie sprawnie… Kim jesteś i co zrobiłeś z Dante?
-
//Nie znam się, nie udzielam się, zarobiony jestem!
-
Towarzysze z ochotą przyjęli broń, ciesząc się z prochowców po przedwojennej armii.
- Pewnie będzie po przeciwnej stronie. To był młot budowlany, c’nie? - Jako pierwszy wyrwał się Hip, jak to miał w zwyczaju - Trzeba iść otarcie, drzeć ryja i z bani. C’nie? Chłopaki? Chłopaki…? C’nie…? Chłoooopaaaaakiiiiii…? - Na koniec zaczął przeciągać sylaby, jakby faktycznie się czegoś bał, mimo iż minutę wcześniej był gotów iść na śmierć. -
— Hip? — Marley spojrzał na niego z niepokojem. On swoje przeżył w życiu i znał siebie. Chłopak był młody, nie mógł przewidzieć co odwali. — Wszystko w porządku, młody?
-
- A co ma być? Dobrze jest. Wspaniale. Robimy, co mamy robić, i się wracamy - Z każdą chwilą mówił coraz szybciej, strzelając oczami na prawo i lewo.
-
— Młody. — Marley położył rękę na jego ramieniu. Teraz nie miał czasu na dziarskie żarciki ani pranie kiboli po łbach. W tym momencie najbardziej bał się tego, że jego przeczucia się sprawdzą i Hip dostanie ataku paniki. — Powoli. Nie trać głowy. Oddychaj.
-
- No przecież oddycham! Jak mutak na bagnach! - Wciąż mówił zbyt szybko, jednak oczy już przestały szaleć, a palce wygrywać marsza na udach.
-
— Widzę. Spokojnie. — Nie puszczał jego ramienia, dopóki nie miał pewności, że chłopak się opanował. — Jest w porządku?
-
- Tsa, bardzo. Możemy już go stąd zabrać i iść dalej? - Skrzywił się przy tym, rzucając okiem na mieszkanie, w którym przed chwilą trójka dresiarzy robiła remont.
-
— Ta. Możemy. — Odpowiedział lakonicznie, odsuwając się chłopaka, jednak nie spuszczał z niego oka. — Załatwmy to szybko i ruszajmy dalej, ferajna. Tylko oczy dookoła głowy, nie wiem czy to byli wszyscy.
To mówiąc, wkroczył ponownie do mieszkania z pozostała dwójką, trzymając w dłoniach zdobyczną pukawkę, której przy okazji się przyjrzał.
-
Jak już widziałeś wcześniej, broń była naprawiana niezliczoną ilość razy chałupniczymi metodami. Będzie dobrze, jak nie wybuchnie przy strzelaniu.
W mieszkaniu wciąż leżały ciała, tak jak jest zostawiłeś, i zapanowała nieprzyjemna cisza. -
Powoli zapuścił się głębiej, ostrożnie krocząc przed siebie, zaglądając w każdy zakamarek z którego mogłaby wystawać lufa gotowa do posłania mu kulki.
-
Mieszkanie było puste, tylko ta trójka urządzała w nim demolkę jeszcze chwilę wcześniej. Prędzej można się spodziewać zabłąkanej kuli wpadającej przez okno, niż nagłego zmaterializowania się częstego kibola.
-
Upewniwszy się, że nikogo nie ma w środku i zaraz nie dostaną kulki od jakiegoś meblowego ninja, Mar zdecydował się odnaleźć Achaja w inny sposób.
— Achaj? — Zawołał, choć w rzeczywistości był to ton bliższy zwykłej rozmowie. -
- Nie, nie widzę! - Odkrzyknął Ci Hip z klatki, sądząc że to do niego mówiłeś. Poza tym, ciszę mąciły tylko odgłosy walk w innych częściach bloku.